Przemysław Paszowski: Podoba ci się Podgorica?
Beata Pacut: Trudno powiedzieć, ponieważ nie miałam dużo czasu na zwiedzanie. To chyba już taki urok życia sportowca, że bywa się w różnych miejscach, a widzi się tylko lotnisko, hotel, sklep i halę sportową. Ale to co zapamiętałam z Podgoricy to na pewno piękne widoki. Generalnie jest to bardzo spokojne miasto. Mała galeria handlowa, niewielkie lotnisko. Podobno nawet nie ma tam McDonalda.
A ty w tym mieście bez McDonalda wywalczyłaś brązowy medal młodzieżowych mistrzostw Europy. Gratuluję…
To był mój czwarty i ostatni start na tej imprezie. Gdy zobaczyłam losowanie, nie byłam zadowolona. Na początek musiałam zmierzyć się z Włoszką, z którą dwa razy wcześniej przegrałam. Wiedziałam jednak, że zrobiłam postęp i stać mnie na wygraną. Podczas walki rzuciłam ją na wazari i się udało. Można powiedzieć, że wtedy weszłam do gry. W kolejnej rundzie mimo delikatnego osłabienia pokonałam Słowenkę. Okoliczności były trochę dramatyczne, bo rzut wykonałam w ostatniej sekundzie walki.
W półfinale mierzyłam się z Niemką i poległam.. Szczerze mówiąc myślałam jednak, że będzie to lepiej wyglądało. Niestety ona jako pierwsza zapunktowała, a wiedząc że do końca jest minuta postanowiłam zaryzykować. Niemka to jednak przewidziała i w tym momencie wykonała kontrujący rzut. No i cóż… Stało się. Trzeba było bić się o brąz. Tam przyszło mi się mierzyć z zawodniczką z Rosji, której specjalnie nie znałam. Na szczęście poradziłam sobie z nią bardzo dobrze. Rzuciłam dwa razy, złapałam do trzymania i medal był mój.
„Tak samo jak w trzy dni formy się nie zbuduje, tak samo jej się też nie straci”
To jest chyba tym większy sukces, że droga do niego nie była usłana różami. Zatrucie, angina…
Zgadza się. To był prawdziwy dramat, w zasadzie jest, ponieważ trwa nadal. Tyle tylko, że teraz mogę spokojnie leżeć w domu, odpoczywać i brać leki. To wszystko zaczęło się podczas obozu przygotowawczego w Zakopanem. Siedem dni przed mistrzostwami bardzo mocno się zatrułam. To była zwykła jelitówka, ale brzuch bolał mnie tak mocno, że trafiłam do szpitala. Tam lekarze dali mi coś przeciwbólowego, po czym wróciłam na zgrupowanie. Trzy dni z życia i treningu były jednak wyjęte. Na szczęście tak samo jak w trzy dni się formy nie zbuduje, tak samo jej się też nie straci.
Niestety zaraz po przylocie do Czarnogóry złapałam anginę. Gardło spuchnięte, trudno cokolwiek jeść i pić, a do tego gorączka. Żeby nie było też za prosto, trzeba pamiętać, że sportowcy nie mogą stosować wielu lekarstw w okolicach zawodów. Została mi więc aspiryna, witamina C i domowe sposoby typu płukanie gardła wodą z solą. Ostatecznie w dniu zawodów czułam się lepiej. Chociaż zastanawiam się czy sobie tego nie wmówiłam. W końcu dalej jestem chora i jest jeszcze gorzej niż było.
Czy fakt, że zdobyłaś ten medal w takich wyjątkowych dniach, mam tutaj na myśli całą tę otoczkę Święta Niepodległości ma dla ciebie jakieś dodatkowe znaczenie?
Już w Zakopanem mówiłyśmy z dziewczynami, że z tego powodu bez hymnu nie mamy co wracać. Niestety nikomu z naszej ekipy nie udało się wywalczyć pierwszego miejsca i tym samym usłyszeć „Mazurka Dąbrowskiego”. Niemniej sądzę, że te trzy medale przynajmniej trochę uczciły ten czas.
Podium w Czarnogórze nie jest twoim pierwszym sukcesem juniorskim czy młodzieżowym. Masz ich na koncie bardzo wiele.
To prawda. Na mistrzostwach świata juniorów wywalczyłam srebro i brąz. Jeżeli chodzi natomiast o młodzieżowe mistrzostwa Europy to za każdym razem byłam w czołówce. W swoim debiucie zajęłam piątą lokatę, potem sięgnęłam po brąz. W zeszłym roku poszło mi trochę słabiej, bo uplasowałam się na siódmej pozycji, ale w tym roku wzięłam rewanż i znowu wywalczyłam medal. Ciesze się, że zakończyłam tę kategorię wiekową z krążkiem.
„Z każdym kolejnym startem czuję się lepiej i pewniej”
Nie mogę więc nie zapytać kiedy powtórka w rywalizacji seniorskiej?
Mam nadzieję, że na najbliższych zawodach. Dopiero w tym roku zadebiutowałam w seniorkach na imprezach rangi mistrzowskiej. Na mistrzostwach Europy przegrałam po wyrównanej walce ze starszą i doświadczoną zawodniczką. Z kolei na mistrzostwach świata udało mi się wygrać jedną walkę. Mimo to cieszę się z tych startów, ponieważ zyskałam dzięki nim bardzo dużo doświadczenia. Mam nadzieję, że to wszystko zaprocentuje i w przyszłym roku wrócę z tych zawodów z medalem.
Te nadzieje nie wydają się być bezpodstawne. W swoim debiucie w Grand Prix w Taszkiencie zajęłaś od razu drugie miejsce…
Zgadza się. Wygrałam tam między innymi z piąta zawodniczką Igrzysk Olimpijskich – Bernadette Graf. Walka z Austriaczką była bardzo trudna i zacięta, ale w dużym stopniu rozgrywała się w mojej głowie. W końcu ja młoda, niedoświadczona kontra zawodniczka ze światowej czołówki. Myślę jednak, że z każdym kolejnym startem na zawodach tej rangi czuję się lepiej i pewniej. To dla mnie przy tym bardzo duża nauka. Zbieram powoli to doświadczenie.
Trenujesz w Czarnych Bytom – klubie o wielkich tradycjach, klubie w którym trenował Waldemar Legień. To do czegoś zobowiązuje?
Jak najbardziej. Czarni to duży klub, w którym wychowało się wielu świetnych zawodników. Od każdego z nich można się czegoś nauczyć, bo każdy prezentował inny styl. Niestety jestem za młoda, żeby móc powiedzieć, że trenowałam i z bliska przyglądałam się karierze Waldemara Legienia. Więcej mogę natomiast powiedzieć o innych olimpijczykach – Robercie Krawczyku, Januszu Wojnarowiczu, Pawle Zagrodniku czy Przemysławie Matyjaszku. Ten ostatni jest zresztą aktualnie moim trenerem.
W zeszłym roku znalazłaś się w gronie najlepszych zawodników Czarnych Bytom w historii. Rozumiem jednak, że celem jest aby za kilka lat w takim jubileuszowym rankingu być na pierwszym miejscu?
Szczerze mówiąc to wyróżnienie było to dla mnie zaskoczeniem. Naprawdę nie sądziłam, że w tak młodym wieku mogę znaleźć się w pierwszej dziesiątce najlepszych zawodników w całej historii klubu. To wielki zaszczyt stać w jednym szeregu między innymi z dwukrotnym mistrzem olimpijskim Waldemarem Legieniem. Wiadomo, że moim celem jest być jak najlepszą, ale akurat w tym przypadku nie wiem czy kiedykolwiek przebiję swoimi wynikami taką wielką legendę. Będę jednak starała wspiąć się jak najwyżej. W porównaniu do pozostałych wyróżnionych, na moją korzyść działa czas, ponieważ tylko ja z tego grona nadal trenuję. A to oznacza, że wciąż mam szansę na powiększenie swojego dorobku (śmiech).
Myślisz, że przed tobą jako sportowcem jest jeszcze długa droga na szczyt?
Zdecydowanie! Poza tym na ten szczyt nie ma windy. W związku z tym przede mną bardzo trudny czas. W przyszłym roku zaczynają się kwalifikacje olimpijskie. Muszę zrobić wszystko, żeby znaleźć się w składzie na Igrzyska Olimpijskie w Tokio, a następnie wywalczyć tam medal. To powoduje, że droga będzie nie tyle długa, co bardzo intensywna. Już teraz jestem świadoma, że muszę bardzo mocno trenować, aby już na początku kwalifikacji prezentować dobry poziom. Z tego powodu 30 listopada wylatuję do Japonii. Zjedzie się tam bardzo duża grupa judoków z całego świata, po to żeby wspólnie trenować. Przewiduję krew, pot i łzy. W zamian jednak otrzymam cały bagaż umiejętności.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.
Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się