Przemysław Paszowski: Przez lata było pani nie po drodze z Igrzyskami Olimpijskimi. W końcu jednak się udało. Zuzanna Smykała: W 2010 roku zaczynałam dopiero trenować snowboard cross. Cztery lata później byłam bardzo blisko kwalifikacji. Byłam pierwszą rezerwową, ale niestety nie udało się. Trzeba jednak pamiętać, że niecały rok wcześniej przeszłam drugą operacje kolana, więc nie zdążyłam wrócić do pełnej sprawności. Zatem nie powiedziałabym, że było mi nie po drodze, a raczej cały czas byłam w drodze do osiągnięcia tego celu. Jestem dumna, tym bardziej, że jako pierwsza Polka w historii zakwalifikowałam się na Igrzyska w tej konkurencji.
Atmosfera Igrzysk Olimpijskich panią oczarowała? Pani wyobrażenia na temat tej imprezy się ziściły?
Na pewno Igrzyska zrobiły na mnie duże wrażenie. Bez wątpienia jest to wyjątkowa impreza dla każdego sportowca.
Mogłaby pani zamieszkać na stałe w Pjongczangu?
Raczej nie. Jest wiele pięknych miejsc trochę bliżej Polski.
Za zimno?
Klimat akurat nie odbiega znacznie od klimatu panującego w Polsce. U nas też jeszcze dwa tygodnie temu były bardzo niskie temperatury.
Pomówmy o sporcie. Ćwierćfinał snowboard crossu to wszystko na co było panią realnie stać w Korei czy możliwości były większe?
Wierzę, że było stać mnie na wyższą lokatę, ale popełniłam kilka błędów w zawodach. Biorąc pod uwagę, że zeszłym tygodniu zajęłam dziesiąte miejsce w Pucharze Świata, wydaje się, że półfinał w Korei był realny. Myślę, jednak że idę w dobrym kierunku.
Podczas rywalizacji odczuwała pani stres związany z debiutem?
Nie odczuwałam stresu. Starałam się potraktować ten start jak każdy inny start w Pucharze Świata. Byłam przygotowana mentalnie do tych zawodów, a ze względu na debiut nie odczuwałam też żadnej presji. Poukładałam sobie wszystko w głowie. Byłam wyjątkowo opanowana i skoncentrowana.
Zuzanna Smykała wreszcie doczekała się olimpijskiego debiutu /fot. fanpage Zuzanny Smykały/
Mówi pani, że jest zadowolona ze swojej lokaty, ale przeciętny kibic nie spojrzy na to równie przychylnym okiem. Co pani powiedziałaby takim „ekspertom”?
Żeby sami spróbowali zjechać po takiej trasie. Przeciętny kibic może nie wie, że na Igrzyska Olimpijskie nie jedzie każdy kto chce. W przypadku snowboard crossu jest to trzydzieści najlepszych kobiet na świecie, a okres kwalifikacji trwał prawie dwa lata. Niestety polska mentalność jest taka, a nie inna. Nie ma medalu (najlepiej złotego) to jest porażka. Ja i moi bliscy wiemy jaką drogę przeszłam, żeby się tam znaleźć, a hejterom nie mam ochoty się tłumaczyć i przekonywać, że mój sport wcale nie jest taki prosty.
W wywiadzie po zawodach mówiła pani, że snowboard w Polsce został daleko w tyle. Z czego to wynika? I czy są perspektywy na poprawę?
Z braku odpowiedniego systemu szkolenia, przez który nie ma młodych zawodników. Skoro w Polsce nawet trudno zorganizować porządne Mistrzostwa Polski w snowboard crossie to skąd młodzi ludzie mają wiedzieć, że istnieje taka konkurencja? Kolejnym dużym problemem jest to, że zawodnicy nie otrzymują żadnego wynagrodzenia. Wymogi stypendialne są bardzo zaostrzone, a nie mamy jak i kiedy pracować, jeśli chcemy być najlepsi na świecie.
Z drugiej strony mówiła pani, że pod skrzydłami PZN-u snowboard może się lepiej rozwijać. Wobec tego jak to jest?
Rozwija się, wyniki snowboardzistów są coraz lepsze, ale wśród zawodników już doświadczonych. Niestety wciąż brakuje młodych.
Była pani kiedyś w Pekinie?
Nie byłam.
A wybierze się pani do Chin w 2022 roku?
Wybrać to się można na wakacje. A start na Igrzyskach trzeba wywalczyć sobie dobrymi wynikami, które wynikają z wieloletnich treningów, ciężkiej pracy, poświęcenia i wyrzeczeń. A czy za cztery lata będę dalej trenować snowboard cross? Nie wiem, bo to nie tylko ode mnie zależy, ale przede wszystkim od sytuacji finansowej.
Pingback: Odwalcie się od naszych skoczków i reszty kadry! - Magazyn Sportowiec - wywiady, analizy, komentarze sportowe