Znajdź nas

Długie rozmowy

Piotr Hercog – człowiek, który wygrał maraton na Kilimandżaro. „Każdy kto ma pasje może być nazwany szaleńcem”

Piotr Hercog od zawsze kochał góry i sport. Dlatego postanowił połączyć obie pasje poprzez biegi w górskich ultramaratonach. Startował między innymi pod Mount Everestem. Niedawno wygrał najwyżej rozegrany maraton na świecie – Kilimanjaro Extreme Marathon, który odbył się na wysokości prawie sześciu tysięcy metrów. W rozmowie z „Magazynem Sportowiec” dzieli się swoimi przeżyciami i emocjami związanymi z tym ekstremalnym startem.

Piotr Hercog podczas maratonu
Piotr Hercog w pogoni za zwycięstwem /fot. Piotr Dymus/

Szymon Kastelik: Zwykły maraton dla wielu jest już olbrzymim wyzwaniem. Pan poszedł jeszcze o krok dalej i biega w ekstremalnych warunkach. Dlaczego pan to robi?

Piotr Hercog: Góry zawsze były dla mnie wyjątkowym miejscem. Byłem blisko nich. Bieganie po nich w ostatnich latach stało się dla mnie pasją. Szczególnie przez ostatnie dwa lata połączyłem bieganie ultramaratonów z bieganiem wysokogórskim. Może dlatego, aby sprawdzić się i zobaczyć jak organizm ludzki reaguje w takich warunkach. No i chyba stąd te pomysły na bieganie pod Mount Everestem czy na Kilimandżaro.

Co chce pan udowodnić przez te starty?

Myślę, że robię to dla siebie. To moja pasja. Ponadto każdy z takich wyjazdów traktuję jako jedną wielką przygodę. I tak staram dobierać się moje pomysły, aby były one jednocześnie ciekawym przeżyciem oraz poznawaniem nowych miejsc i ludzi. I to jest chyba taki największy bodziec, który ciągnie mnie ku temu.

Kiedy po raz pierwszy wziął pan udział w takim ekstremalnym maratonie po górach?

Trudne pytanie. Jak już wcześniej wspomniałem przez wiele lat byłem związany z górami. Trochę wspinałem się po nich, chodziłem po jaskiniach. Przez dziesięć lat startowałem w zawodach przygodowych, czyli połączeniu wielu dyscyplin na bardzo długich dystansach. Biegałem wtedy po górach dla treningu. To było takie przejście do tego, co robię teraz. Dlatego nie ma stricte takiego biegu, o którym mógłbym powiedzieć, że od niego wszystko się zaczęło.

A kiedy rozpoczęło się samo bieganie?

Ścisłe bieganie z nastawieniem treningowym to 2009 rok.

Biegał pan wcześniej w normalnych maratonach?

Nie. Nigdy nie ciągnęło mnie do tego, aby wystartować w maratonie płaskim. Raz zaproszono mnie na maraton w Poznaniu. Wystartowałem w nim poza sezonem, bez przygotowania. To był mój jedyny raz w życiu.

Czyli można powiedzieć, że zaczął pan biegać w górskich ultramaratonach bez doświadczenia?

Tak, jak najbardziej. Nadal jestem amatorem. Może trochę bardziej zaangażowanym, ale na co dzień mam inną pracę i staram się łączyć moją pasję z  codziennym grafikiem.

Piotr Hercog w trakcie maratonu

Piotr Hercog na Kilimandżaro /fot. Piotr Dymus/

Na co należy zwrócić szczególną uwagę podczas przygotowań do górskich maratonów?

Są ważne dwie kwestie, których nie można ominąć. Trzeba znaleźć między nimi odpowiedni balans. Czyli wytrenowanie takie typowo sportowe pod maraton oraz proces aklimatyzacyjny. Na wysokościach jak na Kilimandżaro, czyli prawie sześciu tysięcy metrów, gdybyśmy nastawili się tylko na wytrenowanie sportowe, a nie poświęcilibyśmy czasu na aklimatyzację, to nie byłoby efektu. To jest sztuka złapania złotego środka między tymi dwoma czynnikami.

A współpracuje pan z jakimiś trenerami?

Nie. Sam jestem dla siebie trenerem. Jestem związany ze sportem od wielu lat i też z wykształcenia jestem po Akademii Wychowania Fizycznego. Troszeczkę łatwiej jest mi wrzucać różne aspekty treningu do jednego worka i wybierać z niego te najbardziej efektywne ćwiczenia. Myślę, że jest niewiele osób, które potrafią połączyć ze sobą trening sportowy z odpowiednią aklimatyzacją do biegania wysokogórskiego. Zatem lepiej jest mi samemu przygotowywać się do biegów.

Wygrał pan w maratonie na Kilimandżaro, ale kolejne miejsca na podium zajęli również Polacy. Współpracowaliście państwo czy jednak była ostra rywalizacja od samego początku?

To była pierwsza edycja tych zawodów. Organizował je Polak, więc myślę, że Polacy mieli łatwiejszy dostęp do tego biegu. I chyba z tego powodu wynika biało-czerwone podium. A jeżeli chodzi o sam bieg, to każdy walczył indywidualnie. Jednak temat maratonu jest bardziej złożony. Pierwsze cztery dni to był proces dojścia na linię startu i jednocześnie proces aklimatyzacji. Szliśmy razem z przewodnikami. Nocowaliśmy pod namiotami. Wtedy oczywiście współpracowaliśmy idąc razem i mieszkając razem. Rywalizacja rozpoczęła się dopiero na starcie.

Jakie największe wyzwania czekają na trasie takiego biegu?

Po pierwsze, wysokość. Najtrudniejsze jest to, żeby dobrze się przystosować. Trudność biegu polega właśnie na małej ilości tlenu. Po drugie, techniczna strona biegu, czyli ubiór i tym podobne. Po trzecie, spora różnica temperatur. Na takich zawodach można przebiec przez prawie wszystkie strefy klimatyczne. Na przykład na Kilimandżaro na szczycie panowała temperatura w granicach minus pięciu-dziesięciu stopni Celsjusza, a na dole było trzydzieści stopni Celsjusza powyżej zera.

Czy pana wyczyny nie są pewnym szaleństwem?

Każdy kto ma jakąś pasję, może zostać nazwany szaleńcem. W pewnym stopniu jest to niebezpiecznie. Ale gdy przygotujemy się dobrze do takiego biegu, to ryzyko jest znikome.

Czyli nie boi się pan przed startem?

Oczywiście, że mam zawsze obawy. Na maratonach klasycznych lub w krótszych biegach można sobie określić przedział czasowy, w którym chce się pokonać trasę. W biegach górskich już nie. W takich zawodach jak na Kilimandżaro jest o wiele więcej czynników, które mogą spowodować, że nie ukończymy biegu. Przede wszystkim niebezpieczna jest wysokość. Każdy organizm zawsze reaguje na nią inaczej. Ponadto można skręcić nogę, nawet jeżeli jest się pewniakiem. Dlatego do takich startów podchodzę z olbrzymim respektem. Nigdy nie mówię, że wygram, bo za dużo rzeczy może wpłynąć na przebieg biegu.

Czy rodzina dopinguje pana, czy może jednak wolałaby, aby pan zakończył to ekstremalne bieganie?

Na pewno dopinguje i kibicuje. Oczywiście chciałbym spędzać z nią więcej czasu. Wyjazdy i treningi pochłaniają sporo czasu. Natomiast od początku wiedzą, że góry są moją pasją, z którymi jestem związany od dwudziestu lat. Wiedzą, że gdybym nagle przestał, to nie byłbym do końca osobą szczęśliwą. Dlatego jak najbardziej mnie popierają.

Jakie są kolejne plany?

Tego jeszcze nie wiem. W tym roku zakończyłem sezon na Kilimandżaro. Teraz pomyślę, co chcę i co będę mógł zrealizować. Bo nie ukrywam, że niektóre pomysły są czasochłonne i kosztowne. Muszę spokojnie pomyśleć i może za miesiąc lub dwa miesiące będę wiedział już, gdzie i kiedy wystartuję.

Naciśnij aby skomentować

Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się

Odpowiedz

Więcej w Długie rozmowy