Przemysław Paszowski: Odpowiada panu określenie emigrant sportowy?
Maciej Staręga: Sam nie wiem. Ale niestety biegacze narciarscy często nimi są. Ja poniekąd też. Wynika to z tego, że Polska jest chyba jedynym krajem w Europie w którym nie ma profesjonalnej bazy treningowej. Przez to non stop trzeba wjeżdżać. Spędzam poza krajem około dwustu pięćdziesięciu dni w roku. Zapewniam jednak, że nie zamierzam emigrować na stałe (śmiech).
Pytam o to, ponieważ razem z kolegami z drużyny wyjechał pan na cztery miesiące do Norwegii, żeby tam trenować. Skąd w ogóle taki pomysł?
To było dość szalone przedsięwzięcie. Pomysł narodził się pod koniec sezonu w marcu. Przeanalizowaliśmy parę spraw i stwierdziliśmy wraz z chłopakami z kadry, że aby się rozwinąć trzeba przełamać schematy. Chcieliśmy spróbować pójść w nowym kierunku. Z kilku powodów wybór padł na Norwegię. Po pierwsze są tam jedne z najlepszych na świecie warunków do treningu. Po drugie łatwo jest znaleźć sparingpartnerów na podobnym albo lepszym poziomie. I wreszcie na koniec najważniejsze. Analiza wyników wielu zawodników z innych krajów, którzy postawili na trenowanie w Norwegii dobitnie potwierdza, że wyjazd tam pomaga w osiągnięciu progresu wynikowego.
„Życie na biegówkach” było jedną z większych akcji crowdfundingowych w polskim sporcie.
To prawda. Potrzebowaliśmy wsparcia i w ten sposób zdecydowaliśmy się na crowdfunding. Szczerze mówiąc było z tym sporo zachodu. Niepotrzebne problemy tworzą też te podmioty, które obiecują pomoc, a potem się z tego nie wywiązują. Wtedy wkrada się chaos i nieporozumienia, a ja jako sportowiec nie mogę mieć na głowie takich spraw. Dla mnie priorytetem jest trening. Taka akcja to duże przedsięwzięcie i teraz wiem, że trzeba być do tego dużo lepiej przygotowanym niż my byliśmy w tym roku. Ale myślę, że crowdfounding staje się coraz popularniejszy w Polsce. Ostatnio było głośno o akcji siatkarzy z Gdańska. Sam dołożyłem im swoją cegiełkę, bo wiem ile kosztuje zawodowe uprawianie sportu.
Nie żal, że trzeba było się prosić zwykłych ludzi o kilkadziesiąt tysięcy złotych, bo państwo wystarczająco nie pomaga?
Myślę, że żal to złe słowo. My mieliśmy jednak duże wsparcie PZN-u. Ale pamiętajmy, że Norwegia to jednak jeden z najdroższych krajów na świecie. Związek nie mógł wszystkiego pokryć. Trzeba było więc prosić o pomoc rodzinę, znajomych i sympatyków narciarstwa, bo to właśnie oni nas głównie wsparli. Jestem bardzo wzruszony i niezmiernie wdzięczny tym wszystkim darczyńcom. Teraz będę się starał odpłacić dobrymi wynikami w zimie.
I nie zazdrości pan Justynie Kowalczyk? Na nią związek nie żałuje.
Justyna to zupełnie inna sprawa. To multimedalistka i ikona polskiego sportu. Musi mieć wszystko. W związku z tym nie mogę jej zazdrościć tego zaplecza. Może jacyś sportowi męczennicy mieliby inne podejście, ale ja nie zaliczam się do tego grona. Poza tym nie mam prawa narzekać. Potrafię sobie radzić i dobrze organizować przygotowania.
„Jeżeli chcemy nadążyć za światem nie możemy się na niego zamykać”
Wyjazd do Norwegii był przełomem w pańskiej karierze? Zadaję to pytanie, ponieważ podobno pobyt tam zmienił waszą świadomość i pojęcie o biegach.
Myślę, że bardziej niż przełom w mojej karierze, to był to przełom w sprawie szkolenia w polskim narciarstwie biegowym. Pokazaliśmy, że da się wyjechać do jednego z najdroższych krajów świata, aby uczyć się i czerpać od najlepszych. A czy zmienił jakoś moją świadomość? Raczej nie, ale na pewno dostarczył wielu nowych i pożytecznych informacji, które mogę teraz jak i w przyszłości wykorzystać. Dodatkowo mam nadzieję, że poruszyliśmy trochę środowisko trenerskie w Polsce.
Jak dotąd mało kto wyjeżdżał na zagraniczne szkolenia. W mojej karierze pamiętam, że tylko Kamil Fundanicz zdecydował się na taki krok. Żeby było śmieszniej, PZN rok później rozwiązał z nim umowę. Ale to chyba bardziej ze względu na zagrania innych trenerów. Sport zmienia się bardzo szybko, a my jeżeli chcemy nadążyć za światem nie możemy się na niego zamykać i uważać, że wszystko wiemy najlepiej. Myślę, że dzięki temu wyjazdowi nie tylko my, ale wielu młodych zawodników w Polsce dostało nowe informacje o aspektach technicznych, treningowych i mentalnych.
Norwegowie inaczej postrzegają sport niż Polacy?
O tak! Podłoża tego są różne, począwszy od finansów i statusu społecznego. Norwegowie mają znacznie bardziej rozwiniętą edukację społeczeństwa poprzez sport. Inna jest też mentalność. To dwa różne światy. Jednak moim zadaniem główna różnica w podejściu do sportu polega przede wszystkim na tym, że w Norwegii nie ma „presjonowania” zawodnika. W Polsce stykamy się z tym od najmłodszych lat. Bo, najpierw trzeba robić punkty dla klubu, żeby ten miał za co funkcjonować. Potem jak jeszcze ktoś się nie znudził, był ambitny, nie został zabity treningiem i dostał się do kadry, musi od razu zrobić wynik, bo jak nie to wyleci i jego kariera właściwie się skończy.
Znowu na wyższym poziomie zawsze jest mowa „musisz zrobić wynik, bo nie będzie finansowania”, a to nie o to chodzi. Zawodnik stając na starcie powinien myśleć o walce o jak najlepszy wynik, a nie czy będzie miał za co żyć albo trenować w następnym sezonie. W polskim sporcie brakuje spokojnej głowy. Tyczy się to zarówno zawodników jak i trenerów. Brakuje zabawy w sport i radości z niego. Słaba jest edukacja prozdrowotna, a niekiedy też za duża jest w naszym kraju ambicja i presja rodziców czy społeczeństwa.
Ma pan już jakieś plany na 13 lutego?
Tak! Chcę być w życiowej formie i walczyć o swoje marzenia.
W tym dniu podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu rozgrywana będzie pańska koronna konkurencja – sprint. Problem w tym, że w Korei Południowej będzie on odbywał się techniką klasyczną…
Po upadku w Soczi na sprincie pomyślałem sobie: „kur… kolejna tak okazja może być dopiero za 8 lat”. Dzisiaj jestem już jednak innym zawodnikiem. Pracuję nad klasykiem. Po to pojechałem do Norwegii. Nie poddałem się. Potrafię też biegać tym stylem. Poza tym moim atutem jest doświadczenie. To dzięki niemu w tamtym roku zdobyłem rekordową ilość punktów w Pucharze Świata. Będę jechał więc do Korei walczyć o jak najwyższe miejsce.
„Łyżwa w moim wykonaniu będzie jeszcze lepsza”
Rok temu trener kadry Janusz Krężelok twierdził, że ten klasyk nie jest aż tak wielkim problemem jak mogłoby się wydawać. Zdradził wtedy, że ma plan na sukces. Czy pan go już poznał?
Tak, bo w sumie razem tworzyliśmy ten plan. Mam już swoje doświadczenie i wiem co należy zrobić, żeby się poprawić.
Może warto byłoby w Pjongczangu bardziej skoncentrować się na sprincie drużynowym, który będzie rozgrywany łyżwą.
Koncentruje się na tym i na tym! Sprint indywidualny nie wyklucza team sprintów. Myślę, że w tym roku łyżwa w moim wykonaniu będzie jeszcze lepsza. Poza tym także wydolnościowo powinienem być na wyższym poziomie. W tej konkurencji to też się bardzo liczy.
Czy już wiadomo kto będzie pana partnerem? Naturalnym kandydatem wydaje się być Dominik Bury, z którym na MŚ w Lahti zajęliście dziesiąte miejsce.
Jeszcze nie, ale nie będę ukrywał, że patrzę na to podobnie jak pan. Razem z Dominikiem mamy w głowie ułożony plan na te Igrzyska. Jednak to jest sport i nie wiadomo co się może wydarzyć. Drużyny w team sprincie często są teraz połączeniem najlepszego zawodnika z dystansu z najlepszym sprinterem. Zobaczymy, więc jak to będzie. Na pewno powinien biec ten kto będzie w najlepszej dyspozycji.
Pan powiedział o Dominiku Burym, że jest przyszłością polskich biegów narciarskich i że razem możecie tworzyć bardzo dobry duet.
I to podtrzymuje. Wiem, że ten chłopak już w tym roku może zapunktować w Pucharze Świata, a ma dopiero 21 lat. Nie mówię, że będzie następcą Justyny Kowalczyk, bo takiej postaci w polskich biegach długo nie będzie, ale możemy mieć z niego dużo radości. Jeżeli chodzi o team to przed nami jeszcze parę lat wspólnego biegania i wierzę, że możemy pozytywnie zaskoczyć wszystkich kibiców.
Powiedział pan, że podczas Igrzysk chce udowodnić, że biegi narciarskie mogą stać się sportem wszystkich Polaków. Jak pan zamierza to zrobić? To jest tak ambitny plan, że chyba aż niewykonalny.
Ja tak powiedziałem? (śmiech) Chyba piłki nożnej nic jednak nie przebije. Niemniej będę starał się dbać o rozgłos i rozwój mojej ukochanej dyscypliny na różne sposoby. Choćby akcja, „Życie na biegówkach” w martwym dla naszego sportu sezonie wprowadziła trochę zainteresowania. Na Igrzyskach skupię się natomiast na swoich celach. Może na rozwoju naszej dyscypliny skoncentruję się bardziej w przyszłości. Zastanowię się nad nowymi pomysłami na popularyzację narciarstwa. Tylko niestety, trzeba jeszcze mieć gdzie je uprawiać.
No właśnie… Justyna osiągała sukcesy, a trasy mimo to nie powstały. Nie boi się pan, że gdy Justyna Kowalczyk zakończy karierę to w Polsce biegi narciarskie po prostu umrą śmiercią naturalną?
Trudno powiedzieć. Na pewno zainteresowanie medialne będzie znacznie mniejsze. Myślę, że aby ta śmierć nie nastąpiła trzeba wysłuchać głosu Justyny i środowiska. Poza tym trzeba stworzyć infrastrukturę, mam tutaj na myśli bazę treningową, gdzie młodzież, zawodnicy i amatorzy będą mogli trenować jak i uprawiać rekreację. Wtedy możemy wiązać jakieś nadzieje na przyszłość, ponieważ nawet teraz, mimo sukcesów Justyny, zawodowe biegi narciarskie w Polsce zanikają. Wzrost popularności dyscypliny nastąpił głównie na płaszczyźnie amatorskiej. Na drogę zawodowstwa decyduje się natomiast coraz mnie osób.
„Nie jestem niewolnikiem telewizora albo lenistwa”
Pański idol Novak Djoković zapowiedział ostatnio, że otworzy jadłodajnie. Pan też lubi kucharzyć.
Bardziej jeść (śmiech). W końcu spalam około sześciu tysięcy kilokalorii dziennie. Z kuchnią dopiero zaczynam swoją przygodę i na razie idzie mi średnio. Mam takie hobby, że bardziej lubię testować różne restauracje niż samemu coś przyrządzać. Gotuję bardziej dla siebie i to też tylko to co wiem, że jest dobre z punktu widzenia mojego sportu. Choć czasem odważę się podać coś do oceny mojej jurorce (śmiech). To wymagająca osóbka i jak jej zasmakuje to wiem, że zrobiłem coś dobrze. Jednak powiem szczerze, że w trakcie pobytu w Norwegii w tym aspekcie radziliśmy sobie z chłopakami całkiem nieźle. Do tego stopnie, że gościliśmy wielu zawodników z Pucharu Świata na kolacjach u siebie. W końcu wiadomo… Wieści o dobrym jedzeniu szybko się rozchodzą (śmiech).
A co panu tak bardzo imponuje w Serbie?
Dążenie do perfekcji i poszukiwanie rozwiązań. Na tak wysokim poziomie w sporcie decydują szczegóły, a Novak jest mistrzem dbania o nie. Dodatkowo mamy wspólną cechę – pracowitość. Serb nie jest takim wirtuozem jak Federer. Dochodził do swoich wyników sukcesywnie, małymi krokami. Podobnie jak ja. Przy tym wszystkim Djoković jest radosnym człowiekiem, a to też bardzo cenię u sportowców.
„Sport daje mi poczucie wolności”. Wie pan czyje to słowa?
Moje. To hasło z projektu „Życie na biegówkach” i podpisuję się pod nim obiema rękami.
Gdzie jest ta wolność w sporcie? To przecież codzienny rygor treningowy, podporządkowanie swojego całego życia ciężkiej pracy.
W treningu, w podróżach, w poznawaniu nowych ludzi, w czasie wolnym. Mam napięty grafik, muszę trzymać się reguł, ale nie wykonuję codziennie tej samej pracy w tym samym miejscu. Nie mam nad sobą szefa, który mnie kontroluje. Mam trenera z którym współpracuję, bo mam swoje cele. Mnie tu nikt do niczego nie zmusza, to ja chcę być lepszym zawodnikiem. Codzienne wstawanie na trening czy na rozruch sprawia, że moje życie ma sens. Nie jestem niewolnikiem telewizora albo lenistwa. Poza tym mogę, a nawet muszę zmieniać metody, miejsca czy też rodzaje treningów. To jest wolność wyboru, obrania swojej ścieżki do osiągnięcia celu. Podam przykład. Mam zaplanowany długi trening tlenowy. Chwila zastanowienia, zerknięcia na prognozy i już biegam po Tatrach. Sport naprawdę sprawia, że człowiek czuje się wolny. Otwierasz się na świat, poznajesz inne kraje i kultury, doświadczasz wielu nowych rzeczy w swoim życiu. Coś pięknego…
Co musiałoby się stać, żeby w marcu na zakończenie sezonu zachwycałby się pan tak samo swoimi wynikami jak tą wolnością?
Musiałoby się stać to co w minionym sezonie, czyli musiałbym zrealizować założone cele. Dla mnie są to walka o pierwszą piętnastkę na Igrzyskach i przynajmniej finał albo podium w zawodach Pucharu Świata w sprincie. Jednak jeśli się to nie uda, nie poddam się, wyciągnę wnioski i będę tyrał dalej, bo wiem, że stać mnie na osiągnięcie takich wyników.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.
Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się