Znajdź nas

Długie rozmowy

„Chcemy zrobić wynik jakiego polskie bobsleje nie widziały”. Mateusz Luty przed sezonem

Łotysze przed tym sezonem wydali na sprzęt 400 tysięcy euro. My o takiej sumie możemy zapomnieć – mówi Mateusz Luty. Pilot naszego boba nie załamuje jednak rąk i zapowiada walkę o jak historyczne lokaty w sezonie olimpijskim. To wszystko po to, żeby polskie bobsleje przestały wreszcie borykać się z problemami finansowymi.

bobsleje: Mateusz Luty i Krzysztof Tylkowski z bobem
Mateusz Luty i Krzysztof Tylkowski /fot. archiwum prywatne/

Przemysław Paszowski: Chyba był pan skazany na te bobsleje.

Mateusz Luty: Nie było innego wyjścia (śmiech). Ale nie było takim oczywistym, że skoro mój dziadek i wujek byli pilotami bobslejowymi to ja też sobie z tym poradzę. Różnica polega na tym, że oni zaczynali od saneczkarstwa, natomiast ja od narciarstwa. Jednak mając siedemnaście lat po raz pierwszy miałem okazję poprowadzić bobsleja i okazało się, że całkiem nieźle mi to wychodzi.

Ale być bobsleistą w Polsce to trochę jak marynarzem w Czechach.

Trochę tak jest. Przede wszystkim wiąże się to z brakiem toru, który na pewno zmieniłby tę sytuację. Kiedyś gdy funkcjonował tor w Karpaczu w mistrzostwach Polski startowały dziesiątki załóg! Oczywiście nie jesteśmy jedynym państwem, które wystawia swoje załogi nie posiadając własnego toru. Jednak brak własnego toru utrudnia szkolenie i przygotowanie do sezonu, a także poszukiwania nowych zawodników, pilotów. To powoduje hamowanie rozwoju całej dyscypliny. Proszę zauważyć, że medale zdobywają ci którzy własne tory posiadają i nie jest to przypadek. Czasem bywają wyjątki od tej reguły, ale to oznacza jedynie, że dana załoga posiada bardzo duże środki na szkolenie i może pozwolić sobie na to żeby dziesiątki godzin treningowych spędzać na różnych torach i tam trenować.

No właśnie finanse. Odkąd pamiętam, zawsze gdy dyskutowało się na temat bobslei jednym z najczęściej poruszanych zagadnień były pieniądze, a w zasadzie ich brak. Jednak w ostatnim czasie wreszcie chyba coś drgnęło. 

Trochę tak. Obecnie trzeci sezon będziemy startować na „nowym” bobsleju. Chodzi oczywiście o dwójkę, która została zakupiona przez związek i śmiało można powiedzieć, że na chwilę obecną jest to dobry sprzęt. Dobry jednak nie znaczy najlepszy, bo w naszym sporcie trzy lata to sporo. Producenci bobslei szukają ciągle nowych rozwiązań. Już pod koniec zeszłego sezonu jedna z firm pokazała bardzo szybkie bobsleje, które przed obecnym sezonem zakupili czołowi zawodnicy. Nie od parady nasz sport nazywany jest zimową F1.

Czyli koniec ze sprzętem z odzysku? 

Tylko poniekąd, ponieważ nadal borykamy się z brakiem nowej czwórki. Na zeszłorocznych mistrzostwach świata startowaliśmy na piętnastoletnim sprzęcie, co oczywiście przekreśliło jakiekolwiek szanse na dobry wynik. Koszta są potężne, ale chcąc gonić świat musimy je ponieść.

Ile kosztuje takie cacko?

Ceny bobslei zależą często od okresu, w którym się je kupuje. Teraz przed Igrzyskami Olimpijski są bardzo wysokie. W związku z tym najlepsza czwórka jaką obecnie można dostać kosztuje około 120 tysięcy euro! A bobslej to przecież nie wszystko. Trzeba jeszcze kupić płozy, których koszt to około 10 tysięcy euro. Łotysze, którzy na pewno będą liczyli się w walce o medale, otrzymali przed tym sezonem dodatkowe środki w wysokości około 400 tysięcy euro do wydania na sprzęt. A i tak myślę, że wśród medalowych potentatów to jedna z mniejszych sum.

Mateusz Luty wraz z załogą czwórki

Załoga naszej czwórki: Mateusz LutyJakub ZakrzewskiGrzegorz Kossakowski i Łukasz Miedzik/fot. archiwum prywatne/

Rozumiem, że bez wsparcia państwa szansa zakup takiego sprzętu graniczy z cudem.

Potrzebne jest mocne wsparcie państwa, ale również sponsorów. Bez dużych nakładów finansowych ten sport nigdy nie ruszy mocno do przodu. Naszymi konkurentami są potęgi, a oni wydają na to krocie. Zwłaszcza teraz kiedy walka będzie toczyła się o medale olimpijskie.

„Jako prawie czterdziestomilionowy kraj nie powinniśmy wybierać między dyscyplinami”

A nie boi się pan, że po Igrzyskach ministerstwo przykręci kurek z gotówką? Witold Bańka już od dawna zapowiada postawienie na kilka medalodajnych dyscyplin zamiast finansowania wszystkich po trochu.

Moim zdaniem brak finansowania mniej medialnych dyscyplin przez ministerstwo będzie początkiem ich końca. Gdzie teraz byłyby skoki narciarskie gdyby nie Adam Małysz? To od niego wszystko się zaczęło. A przecież przed tymi wszystkimi sukcesami nie było sponsorów i pieniędzy, które rozwinęłyby tę dyscyplinę w Polsce do najwyższego poziomu na świecie. U nas żeby zrobić wynik, zdobyć medal potrzebne są bardzo duże środki. Taki sport nic na to nie poradzimy… Bez pieniędzy nie osiągnie się wyniku, natomiast żeby je zdobyć, czyli pozyskać sponsorów trzeba osiągnąć jakiś dobry rezultat…I takie to właśnie błędne koło. Obecnie wielu z nas utrzymuje się dzięki wsparciu prywatnych sponsorów, klubów sportowych, uczelni, miast. Bez tego nie mielibyśmy za co żyć i cieszymy się że znaleźli się ludzie, którzy chcą nas wspierać i pomagać nam w dążeniu do naszych celów.

Niektórzy twierdzą, że koncepcja ministra Bańki to przejaw rozsądku. Bo lepiej dorzucić coś do stosunkowo taniego wioślarstwa niż łożyć grubą kasę na bobsleje.

Ja tak nie uważam. Myślę, że jako prawie czterdziestomilionowy kraj nie powinniśmy wybierać między dyscyplinami.

Żeby dostać lepszą kasę trzeba będzie mieć sukcesy. Stać was na nie?

Moim zdaniem tak.  Jesteśmy dobrze przygotowani fizycznie. W okresie przygotowawczym staraliśmy się zwracać uwagę nawet na najmniejsze szczegóły takie jak na przykład synchronizacja startu, ustawienie na starcie, ułożenie rąk na pchaczu, usadzenie w bobsleju. To wszystko ma na celu walkę o każdą setną część sekundy. W zeszłym roku w dwójkach razem z Krzysztofem Tylkowskim już prawie udało nam się wbić do „dziesiątki” Pucharu Świata zajmując jedenaste miejsce w Sankt Moritz. A sezon mieliśmy trudny, ponieważ na miesiąc przed jego startem złamałem duży palec w stopie na treningu, przez co długi czas nie mogłem biegać oraz prowadzić normalnych treningów i startować.

W jednym z wywiadów powiedział pan, że w Pjongczangu mierzycie w dziesiątkę, a może nawet w szóstkę. Tak wysoko polska załoga jeszcze nigdy w historii nie była.

Razem z Krzyśkiem nie ukrywamy, iż chcemy jechać na Igrzyska po to aby osiągnąć  taki wynik jakiego polskie bobsleje jeszcze nie widziały. Jednak obaj też jesteśmy realistami. Mamy nadzieję, że nasi rywale nie uciekną nam sprzętowo, ponieważ wtedy będzie trudno walczyć o cokolwiek.

Pan w samych superlatywach wypowiada się na temat Krzysztofa.

To prawda. Krzysiek jest bardzo silnym i mocno zdeterminowanym człowiekiem. A nie miał łatwo, ponieważ borykał się z różnymi ciężkimi kontuzjami. Dwa lata temu na treningu mieliśmy wywrotkę przez co miał złamany obojczyk i nie mógł startować przez cały sezon. Wrócił po tym jeszcze mocniejszy. Potem jak wspomniałem ja miałem złamany palec, przez co również jego praca poszła na marne. W międzyczasie było jeszcze sporo innych drobnych rzeczy, które stawały nam na drodze. Na szczęście Krzysiu nie jest typem osoby łatwo się poddającej. On zawsze walczy do końca. Nie chcę go za bardzo wychwalać, ale taka jest prawda. Miejmy nadzieję, że w tym sezonie los się do nas uśmiechnie.

Chociaż, gdy czytałem w jaki sposób trafił do boba to aż mi się film „Reggae na lodzie” przypomniał (śmiech).

No tak… Krzysztof też trafił do bobslei z lekkiej atletyki. Biegał na czterysta metrów. To właśnie lekkoatletyka dostarcza najwięcej zawodników do naszego sportu i nie ma w tym nic dziwnego. Najczęściej są to sprinterzy, ponieważ podczas startu liczy się szybkość i siła. Nasz trening jest mocno zbliżony do tego sprinterskiego. Różnica polega na tym, że u nas kładzie się większy nacisk na siłę. W bobslejach potrzebni są zawodnicy, szybcy, silni, skoczni, najlepiej wysocy o masie około stu kilogramów. Do tego wszystkiego potrzeba jeszcze trochę odwagi, bo jazda na bobslejach nie należy do najbezpieczniejszych sportów. To wszystko powoduje, iż wyłapanie kogoś kto się nadaje nie jest takie proste.

„Co chwilę szukamy jakiegoś sprzętu, pożyczamy, testujemy, sprawdzamy różne rozwiązania”

Jakie są główne atuty waszej dwójki?

Myślę, że doświadczenie jakie posiadamy. Do tego liczba wspólnych startów, mocno przepracowany okres przygotowawczy, nadal dość dobry sprzęt i potężny głód wyniku.

Startuje pan także w czwórce. Różnice między jedną a drugą konkurencją są znaczące?

Z punktu widzenia pilota prowadzenie jest inne. Czwórka reaguje zupełnie inaczej niż dwójka. Jest bardziej stabilna, działają na nią inne siły. Nic dziwnego, bo razem z załogą to sześćset trzydzieści kilogramów. Z punktu widzenia rozpychających start w czwórce jest trudniejszy, wymaga sporej precyzji, synchronizacji, zgrania w czasie podczas wsiadania. Zresztą warto pooglądać sobie czwórki, żeby zrozumieć jak trudne jest to zadanie. Chłopaki na wszystko mają bardzo mało czasu, do tego dochodzi płynność ruchów. Co więcej każdy błąd może spowolnić bobsleja i spowodować spore straty.

Mateusz Luty przed zawodami

Mateusz Luty, Krzysztof Tylkowski Łukasz Miedzik i Arnold Zdebia /fot. archiwum prywatne/

Wyniki w czwórce nie są już tak dobre jak w dwójce. Co jest tego powodem i czy to się zmieni?

Myślę, że jest to spowodowane zbyt częstą zmianą sprzętu. O ile dwójka będzie jeździła kolejny sezon na tym samym bobsleju, o tyle z czwórką historia wygląda zupełnie inaczej. Co chwilę szukamy jakiegoś sprzętu, pożyczamy, testujemy, sprawdzamy różne rozwiązania. Dla przykładu w zeszłym sezonie jeździłem na trzech różnych bobslejach! To nie jest nic komfortowego, ponieważ każdy sprzęt prowadzi się zupełnie inaczej. W walce o czas liczy się precyzja, o którą w takim wypadku trudno. W poprzednich sezonach poprzez to całe zamieszanie ze sprzętem mieliśmy kilka nieciekawych upadków. One źle wpłynęły na moją pewność przy prowadzeniu czwórki. Na szczęście ta sytuacja powoli się zmienia, więc mam nadzieję że ten sezon będzie dla nas lepszy. Obecnie testujemy zupełnie nowego bobsleja. Zobaczymy co z tego wyniknie.

Pan jest liderem załogi. To pana nazwisko widnieje przy wynikach. Ale na pozostałej trójce ciąży chyba równie wielka odpowiedzialność?

To prawda. Składa się na to praca całej drużyny, ponieważ bobsleje to tak naprawdę sport drużynowy. Nie chodzi mi tylko o to co dzieje się podczas zawodów, bo to oczywiste. Do tego dochodzi masa pracy o której mało kto wie na przykład przygotowanie sprzętu do każdego startu czy treningu. Wynik to też sztab szkoleniowy, trener, fizjoterapeuta, mechanik.

Wyobraża pan sobie sytuację, że bobsleje w naszym kraju będą kiedyś śledzone równie chętnie jak skoki narciarskie?

Chciałbym żeby tak było, bo dzięki temu nasza dyscyplina bardzo by się rozwinęła. Ale żeby do tego doszło potrzebne są dwa czynniki. Po pierwsze muszą się pojawić sukcesy – nasze albo którejś z tworzonych właśnie młodych załóg. Po drugie w Polsce musiałby powstać tor, co niestety chyba obecnie nie jest możliwe. Chociaż może zdarzy się jakiś cud…

Podobno wiara czyni cuda.

Podobno tak… My postaramy się zrobić jak najwięcej, aby pierwsze z powyższych założeń się spełniło i żeby pojawiły się te upragnione sukcesy. Pracujemy ciężko, mamy nadzieję, że ta praca przyniesie wymierne efekty.

Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.

Naciśnij aby skomentować

Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się

Odpowiedz

Więcej w Długie rozmowy