Przemysław Paszowski: Emocje po wywalczeniu awansu do elity już opadły?
Bartosz Łobaza: Te emocje są chyba ciągle żywe. Ja jeszcze trochę to przeżywam i na pewno nadal nie doszedłem do siebie. Powoli jednak wracamy na lód. Nasz zapał po tym sukcesie jeszcze bardziej wzrósł.
Zwłaszcza że ten awans jest historyczny.
Zgadza się. W elicie zagramy po raz pierwszy.
Jak się czujecie z tą myślą?
Doskonale! Jednak ten sukces to już przeszłość. Musimy teraz poważnie wziąć się do pracy. Różnica między dywizjami jest bardzo duża. Czeka nas więc jeszcze większe wyzwanie niż ten awans.
A on był dla was zaskoczeniem czy jednak czymś na co się nastawialiście?
Na pewno się na niego nie nastawialiśmy. Nie mówiliśmy głośno, że jedziemy po awans, tylko po to aby zagrać dobry turniej. Z tyłu głowy mieliśmy jednak takie myśli, że może się uda.
To też nie jest tak, że wasz awans jest jakąś sensacją, bo już na poprzednich turniejach prezentowaliście niezły poziom.
To prawda. Już w zeszłym roku, mimo licznych problemów, zagraliśmy niespodziewanie dobry turniej. Udało się wejść do play-offów i awans był blisko
Tegoroczne mistrzostwa od początku układały się po waszej myśli. Podczas turnieju nie było chyba jakiegoś kryzysu?
Zgadza się. Jednak ten turniej był dziwny, trochę specyficzny. Przede wszystkim nasza gra nie była taka jaką byśmy sobie życzyli. Była jednak na tyle dobra, że mogliśmy dość spokojnie pokonywać rywali. Baliśmy się, że przyjdzie taki mecz, gdy ta dobra passa się skończy. Na szczęście tak się nie stało. Na pewno ważne jest to, że zwycięsko weszliśmy w ten turniej. Pierwszy mecz jest dla nas zawsze bardzo trudny. Wywołuje u nas niepokój. To efekt trudnych warunków do treningów jakie mamy w Polsce.
Nasz niepokój wzbudziło bardziej decydujące starcie z Izraelem. Sporo nerwów i niepewności było w tym spotkaniu. Wytrzymaliście jednak presję.
Faktycznie, w tym meczu pojawiła się niepewność. Mieliśmy przewagę, ale potem zdarzyły nam się dwie słabsze partię. Jedną szczęśliwie oddaliśmy za mniejszą liczbę punktów, drugą też jakoś podratowaliśmy na koniec. Mieliśmy troszkę szczęścia, bo rywale popełnili błędy. Dzięki zimnej krwi naszego kapitana udało się wygrać. Bez wątpienia był to jednak najtrudniejszy mecz na turnieju. Traktujemy to spotkanie w ramach pewnego rewanżu, ponieważ w zeszłym roku również graliśmy mecz barażowy o półfinał z Izraelem i wtedy daliśmy sobie odebrać wygraną.
Dlaczego w tych Mistrzostwach Europy nie startowali najlepsi zawodnicy w kraju tylko najlepszy klub? To tak jakby Legia Warszawa była reprezentacją Polski w piłce nożnej.
Jest do spowodowane wieloma czynnikami. W curlingu zgranie zespołu jest niezwykle ważne. To w końcu jedyna dyscyplina, gdzie po wypuszczeniu danego przedmiotu możemy jeszcze wpłynąć na jego tor lotu. My robimy to poprzez szczotkowanie. W związku z tym musi ono być dopracowane w najmniejszym szczególe, a do tego niezbędna jest bardzo dobra komunikacja. Zawodnicy muszą po prostu spędzać ze sobą bardzo dużo czasu i znać się na wylot. W wiodących państwach raczej nie selekcjonuje się zawodników, lecz po prostu na wielkie turnieje wysyła się najlepszy klub w danym momencie.
Co ten awans dla was oznacza?
Może to być motor napędowy dla rozwoju curlingu w Polsce. Gdy na takim turnieju pojawia się polska ekipa to zawsze inaczej śledzi się takie zawody. Poza tym mistrzostwa Europy są transmitowane przez telewizje. Może dzięki temu ciut wzrośnie zainteresowanie tą dyscyplinę, dzięki czemu więcej osób będzie chciało spróbować w niej swoich sił.
Dzięki awansowi do elity będziecie mieli również większe szanse aby walczyć o Igrzyska w Pekinie.
To prawda. To będzie jednak bardzo trudne. Zwłaszcza gdy spojrzymy na warunki jakie mamy. Niemniej będziemy walczyć. Przed nami całe czterolecie. Jeśli w przyszłym roku uda nam się utrzymać w elicie to prawdopodobnie wywalczymy awans na mistrzostwa świata. To bardzo ważne, bo jeśli drużyna chociaż raz w czteroleciu olimpijskim pojedzie się na mundial, to zapewnia sobie miejsce w turnieju kwalifikacyjnych do Igrzysk.
Jak wyglądają wasze przygotowania do takich imprez zważywszy na brak odpowiedniego zaplecza?
W związku z tym, że pracujemy zawodowo jesteśmy skazani na system zgrupowaniowy. Wygląda to tak, że bierzemy urlopy i jedziemy na lodowisko. W tym roku najczęściej trenowaliśmy w Bratysławie, ponieważ u nas latem i wczesną jesienią nie było jeszcze przygotowanych lodowisk.
A jak pan mówi szefowi, że musi wziąć urlop, bo jedzie trenować curling to nie patrzy na pana dziwnie? Bo wiadomo piłka nożna, siatkówka, no ale curling?
Na początku było tak jak pan mówi. Teraz wszyscy wiedzą co uprawiam i jakie jest moje zaangażowanie w tę dyscyplinę. Jednak nadal wiele osób patrzy na mnie z niedowierzaniem, gdy dowiadują się, że potrafię wykorzystać dwadzieścia dni urlopowych na sam curling. Niektórzy może nie rozumieją tej pasji, ale ci co mnie znają zawsze mnie wspierają.
Problemem chyba jest też to, że ta dyscyplina nie jest u nas zbyt popularna. Curling nie posiada cech tak bardzo przez nas lubianych – szybkość, zmiany akcji…
To na pewno. Jednak mimo niewielkiej obecności w mediach, curling jest w Polsce rozpoznawalny. Może mało kto wie jak ta dyscyplina się nazywa. Jednak, gdy tłumacze, że curling polega na puszczaniu kamieni i lataniu z miotłą po lodzie to już większość osób kojarzy o co chodzi. I naprawdę jest dużo ludzi, którym podoba się nasza dyscyplina. Parę lat temu były robione badanie oglądalności curlingu w kanałach Eurosportu. Wie pan co się okazało? Że curling w polskim Eurosporcie ogląda najwięcej ludzi w Europie po Niemczech.
To cieszy, ale wiele osób to puszczanie kamieni czy szczotkowanie lodu uważa po prostu za głupie albo śmieszne…
Jestem świadomy, że curling z boku wygląda dość zabawnie. Osoba, która w to nie grała może się śmiać z wypuszczania kamieni czy ze szczotkowania. Ja to rozumiem. Ale znajomi, których zabierałem na trening szybko łapali bakcyla. Tę dyscyplinę trzeba po prostu poznać, żeby ją pokochać albo przynajmniej polubić. Największą siłą curlingu jest jego towarzyskość. To jest naprawdę super zabawa. Wystarczy spojrzeć na to co dzieje się w Kanadzie. Tam na torze curlingowym całe rodziny spędzają swoje popołudnia. W Polsce ta dyscyplina ma ogromny potencjał, ale muszą być odpowiednie obiekty.
Niedługo będzie pierwszy.
To prawda. Już wkrótce doczekamy się hali w Łodzi. W ogóle uważam, że Polska powinna pójść za przykładem Pragi. Kilka lat temu w stolicy Czech postawiono halę i ona zwróciła się naprawdę bardzo szybko. Zarabia na siebie i do tej pory jest problem aby znaleźć wolny termin. W zeszłym tygodniu pojawiła się informacja, że Praga będzie miała kolejną dużą halę do curlingu, a ma już cztery i dwa torowe obiekty.
Czy wyobraża pan sobie, że dzięki waszemu awansowi do elity sytuacja curlingu w Polsce się poprawi?
Wydaje mi się, że jest taka szansa. Dzięki nam curling może być zauważony. Może wzbudzić większe zainteresowanie, o czym już wspominałem. Myślę, że nasz sukces może przyciągnąć więcej osób do curlingu, a im ich więcej tym większe szanse rozwoju. Może dzięki temu poprawi się również transparentność działań Polskiego Związku Curlingu.
Przyszły rok będzie dla was bardzo ważny. Co będzie sukcesem na Mistrzostwach Europy? Utrzymanie się w elicie?
Na ten moment jest to główny cel. Może dla niektórych wydaje się to mało ambitne podejście, ale znamy swoje miejsce w szeregu. Różnica klas między poszczególnymi dywizjami jest olbrzymia. Nie chcemy popełnić błędu przyjaciół z reprezentacji Słowacji i kończyć meczów tuż po połowie przewidzianej liczby partii.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.
Musisz być zalogowany by opublikować komentarz Zaloguj się