Przemysław Paszowski: Wyczytałem, że pana dewiza brzmi „musisz pracować ciężej i ciężej, żeby być lepszym i lepszym”. Chyba więc musiał pan dość ciężko pracować, bo ten sezon jak dotąd wygląda świetnie w pańskim wykonaniu. Witold Skupień: Dziękuję. Rzeczywiście staram się w pełni poświęcać sportowi. Od początku przygody z biegami narciarskimi czułem, że to jest to, ale też wiedziałem ile pracy mnie będzie czekać, żeby zbliżyć się do najlepszych. Czasem nawet myślałem, że to niemożliwe jednak udaje się trzeci sezon z rzędu stawać na podium.
Zakładał pan tak dobry start tego sezonu?
Po to trenuję. Pierwszy Puchar Świata jest zawsze rozpoznaniem, gdzie poszczególny zawodnik się obecnie znajduje, jaki progres poczynił i tak dalej. Sprawdziłem się, wyszło to dobrze. Teraz skupię się na brakach jakie jeszcze mam i walczymy dalej.
Czy fakt, że od tego sezonu pracujecie z Wiesławem Cempą i Eweliną Marcisz, czyli postaciami mocno związanymi z biegami narciarskimi pełnosprawnych ma duży wpływ na takie rezultaty?
Myślę że w pewnym sensie musi mieć wpływ. Trzeba też pamiętać, że od sześciu lat bardzo przykładam się do tego co robię, mogę nazwać siebie doświadczonym zawodnikiem, który wie czego chce i nie trzeba mnie prowadzić za rączkę. Natomiast nowe bodźce treningowe zaproponowane przez trenera głównego są ciekawe i miały wpływ na wyniki.
Jakie są pana zdaniem atuty współpracy z tym duetem?
Największą różnicę widzę w przygotowaniu nart i serwisie. To zrobiło dużą różnicę w Finlandii. Mam nadzieję, że w kolejnych startach również będzie w tej kwestii dobrze i będziemy konkurować na równi z resztą ekip. Na plus również zaliczam badania wydolnościowe, które odbyłem dwa razy w trakcie przygotowań. Jedne z nich były na nartorolkach. To była dla mnie nowość i wyniosłem z tego dużego dobrego, co wykorzystywałem później na treningach. Na ostateczną ocenę współpracy poczekam jednak do końca sezonu.
Jest pan obecnie liderem klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To niełatwa rola. Ta myśl zaprząta panu głowę?
No pewnie, że zaprząta. Nie będę owijał w bawełnę, zastanawiam się czasem jak ułoży się dalsza część sezonu. Ale śpię dobrze, trenuję ciężko i czekam z niecierpliwością na pierwszy start w Szwecji.
Da się jednak koncentrować na kolejnych startach bez świadomości że za każdym razem broni się plastronu lidera?
Dotychczas jedynie raz broniłem tego, więc chyba nie mam z tym problemu.
Cel na pozostałą część zimy?
Walka o jak najwyższe miejsca i satysfakcja po biegu, że dałem z siebie wszystko. Czasem jest tak, że masz świetny bieg i kończysz na szóstym miejscu albo okrutnie się męczysz i jesteś drugi. To jest sport, to są biegi narciarskie. Moja grupa startowa jest bardzo mocna. Jest wielu zawodników czekających na swój dzień. Jednak mam nadzieję, że dla mnie ten sezon będzie dalej układał się jak dotychczas i wszystko się zgra perfekcyjnie. Liczę również, że najlepsze bieganie dopiero przede mną i że forma wypali, gdzie ma wypalić, czyli na mistrzostwa świata w Kanadzie.
Biega pan bez kijów. Ta umiejętność wymaga bardzo dużo siły. Jak ją się wypracowuje?
Latami treningu. To złożony proces. Trzeba spędzić dużo czasu na bieganiu, siłowni, treningach uzupełniających i regeneracji, a nogi miałem od dziecka mocne. Moim zdaniem najważniejsza w biegach narciarskich jest technika. Człowiek, który nie myśli o tym co robi nigdy nie nauczy się biegać poprawnie technicznie. Uważam, że mam swoje braki w tej dziedzinie, ale jest ich coraz mniej. Na tym to polega.
Jak na co dzień wygląda wasz kalendarz? W porównaniu do pełnosprawnych tych startów nie ma zbyt dużo.
Niestety to prawda. W tym sezonie mamy jedenaście startów po trzy w każdym z Pucharów Świata i dwa na zakończenie cyklu w Japonii. Te starty zamykają się w pięciu dniach każdego miesiąca. Zanim się na dobre rozkręcisz jesteś po trzech startach i już skupiasz się na odbudowie, bo następny bieg za trzy – cztery tygodnie i musisz być gotowy. Nie jest to proste, ale jestem przyzwyczajony.
Czy podobnie jak wielu innych paraolimpijczyków musi pan łączyć treningi z pracą zawodową?
Mam to szczęście, że poza roczną przerwą, od Igrzysk w Soczi mam stypendium z ministerstwa sportu. Natomiast gdy zaczynałem pracowałem w biurze i to był bardzo trudny okres. Treningi odbywałem po zmroku po całym dniu na nogach. Teraz ten czas poświęcam na regenerację, zajęcia dodatkowe i dbanie o dietę. Bez tego na obecnym poziomie paraolimpijskim możemy zapomnieć o dobrych wynikach.
Zdaje się, że od tego sezonu kadra ma do dyspozycji znacznie większą ilość fachowców niż w poprzednich latach. Czy to świadczy o wzroście wsparcia dla tej dyscypliny?
To jest kwestią sporną. Jeździ z nami jak zawsze jeden serwismen i trener główny. To oni przygotowują narty. Plusem jest niewątpliwie to, że na Puchary Świata w Europie jadą busem i zabierają wszystko czym dysponujemy, a nawet więcej pożyczając sprzęt od ludzi dobrego serca. W poprzednich latach wszyscy lataliśmy samolotem, więc najczęściej można było wziąć jeden pokrowiec. A wiadomo, że im więcej nart i smarów do wyboru tym lepiej.
Wiem, że jest pan niezwykle pogodnym człowiekiem. To zawsze pomaga w sporcie.
Staram się, choć nie zawsze to wychodzi. Gdy jestem skupiony na treningu i startach może być ze mną „ciężki kontakt”.
Trudno jest panu znosić porażki czy szybko pan się po nich zbiera? Minione Igrzyska nie były w tej kwestii łatwym doświadczeniem.
Napaliłem się na ten medal. Nie zaprzeczam, miałem różne myśli nawet o zakończeniu przygody ze sportem. Teraz jest inaczej. Zaszły spore zmiany w moim życiu prywatnym, korzystam z rad psychologa sportowego, poukładałem sobie pewne rzeczy w głowie. Staram się robić swoje z dnia na dzień. Wierzę, że idę dobrą drogą.