Przemysław Paszowski: Zdążyła już się pani zregenerować po sobotnich zawodach?
Karolina Pieńkowska: Zdecydowanie jest już dużo lepiej.
Zadałem to pytanie nie bez kozery, bo na tatami toczyła pani bardzo męczące przeprawy. Za panią aż dwie dogrywki.
Zawody były dla mnie ciężkie, ponieważ tydzień temu walczyłam w Dusseldorfie. Tam stoczyłam pięć pojedynków i w Warszawie to zmęczenie się nałożyło. W rezultacie brakowało mi świeżości i szybkości na tych zawodach, ale czasem tak bywa i trzeba walczyć z tym co się ma.
Także w finale z Mongolką niewiele brakowało, a oglądalibyśmy dogrywkę.
Uważam, że w każdej walce było mi ciężko, ale ludzie, którzy mi dopingowali podnosili moje morale w trakcie walk. Bardzo mnie cieszyło, że przybył cały mój klub AZS UW i że był przy mnie mój trener Zdzisław Grochowski.
Wygrana przed własną publicznością cieszy chyba podwójnie.
Każda wygrana cieszy, ale bez wątpienia zwycięstwo u „siebie” motywuje bardziej niż cokolwiek.
Triumf w Warszawie to potwierdzenie pani wysokiej formy. To już trzeci finał w tym roku. Jak rozumiem szczyt dyspozycji szykowany jest jednak na Mistrzostwa Europy?
O formę i dobre rozegranie taktyczne dba trener Zdzisław Grochowski. W związku z tym trzeba byłoby się jego spytać jak jest szykowany szczyt dyspozycji. Ja ma ufam i myślę, że na pewno wie co robi.