Odkąd Polacy nie wywalczyli medali toczy się dyskusja co nie wyszło. Trudno wszak pogodzić się z myślą, że taki po prostu jest sport, a piąte czy czwarte miejsce to nie jest porażka. To jednak normalne, bo gdy balon oczekiwań pęka z hukiem zawsze rozpoczyna się narodowa debata o tym jak „forma uciekła na najważniejszą imprezę”. I żeby nie było, analizujmy, zastanawiajmy się, szukajmy przyczyn tego dlaczego nie mamy medali, ale róbmy to w sposób rozsądny i merytoryczny.
Tymczasem, od kilkudziesięciu godzin nie słyszę i nie czytam o niczym innym jak o tym, że Stefan Horngacher nie powiedział, gdzie chce pracować. Że niby wątpliwości Austriaka powodują, że skoczkowie nie zdobyli medalu. Wolne żarty. Nie jestem w środku kadry. Nie mam codziennej styczności z zawodnikami. Być może faktycznie atmosfera jest nieco bardziej nerwowa i czuć niepewność związaną z decyzją Horngachera. Ale przecież te niejasności towarzyszą kadrze od kilku tygodni. Nie przeszkadzało to jednak drużynie triumfować jeszcze tydzień temu w Willingen, a Kamilowi Stochowi w Oberstdorfie czy w Lahti. Dlaczego ma więc przeszkadzać teraz?
Temat przyszłości Stefana Horgnachera uważam wobec tego za szukanie dziury w całym i sianie niepotrzebnego fermentu. Skoczkowie są na pewno niezadowoleni ze swojego występu. Są bez wątpienia rozczarowani. To już powoduje, że atmosfera nie może być fantastyczna. A jeśli codziennie pyta się ich o przyszłość trenera to na pewno nie poprawia to sytuacji. Zresztą czy całodobowe dywagacje czy Horngacher odejdzie mają jakikolwiek sens?
Poza tym jeszcze jedno w tym całym zamieszaniu odbieram za coś niefajnego i pewnie przykrego dla Austriaka. Od dawna wiadomo było, że Stefan Horngacher podejmie decyzję co do swojej przyszłości po zakończeniu mistrzostw świata w Seefeld. Związek to akceptował i ustami prezesa czy dyrektora szybko ucinał dyskusje. „Po mistrzostwach usiądziemy ze Stefanem i porozmawiamy” – tak mówiono. Skądinąd bardzo roztropnie. Tymczasem teraz zmusza się Austriaka do tego, żeby powiedział co dalej jeszcze przed konkursem na normalnej skoczni. Tak się nie traktuje wybitnych trenerów. I szkoda przy tym, że ci którzy powinni atmosferę chłodzić, jeszcze bardziej ją podgrzewają.
Szkoda też, że zamiast rozprawiać o Austriaku, nie analizuje się ważniejszych spraw. Na przykład czemu Maciej Kot i Stefan Hula zgubili wielką formę z zeszłego sezonu. Dlaczego Jakub Wolny tak szybko się podłamał. I tak dalej… Ale scenariusz tej historii jest prosty. Jeśli w piątek Polacy nie zdobędą medalu wtedy rozpocznie się narodowa dyskusja o tym, że dla naszych mistrzów nie ma następców. Znów się wszyscy obudzą jakby to było coś o czym wiadomo od wczoraj.