Przemysław Paszowski: Już niebawem minie dwanaście lat od pana największego sukcesu w karierze. Często wraca pan pamięcią do tamtego srebrnego biegu z Igrzysk Olimpijskich w Turynie? Tomasz Sikora: Być może pana zaskoczę, ale szczerze mówiąc – nie. Etap, gdy byłem zawodnikiem mam już za sobą. Teraz staram się żyć tym co dzieje się tu i teraz. Oczywiście zdarzają się momenty, gdy ktoś pyta jak to było. Nie uciekam wówczas od odpowiedzi i chętnie wspominam tamto wydarzenie. Jednak sam od siebie bardzo rzadko myślę o tamtym biegu.
Także tamto srebro nie stoi w pańskim domu na jakimś honorowym miejscu.
Zgadza się. Medal został sprzedany parę lat temu na licytacji charytatywnej. Młody biathlonista z Warszawy postrzelił się w czasie treningu i potrzebował pomocy.
Co ten sukces dla pana znaczył wtedy i co znaczy teraz po upływie tylu lat?
Wtedy i dzisiaj znaczy to samo. Srebrny medal olimpijski był spełnieniem sportowych marzeń. Bardzo trudno opisać to co czuje sportowiec stojący na podium zawodów tej rangi. Dla mnie to były czwarte Igrzyska, więc tę radość należy pomnożyć razy cztery.
Wtedy w San Sicario udało się panu sięgnąć po srebro w sytuacji bardzo trudnej dla każdego sportowca. Poprzednie starty były dalekie od ideału, a na pana spadła krytyka. Wspominał pan kiedyś, że to właśnie ona podziałała mobilizująco.
Nie lubię sformułowania, że coś się udało. Każdy medal okupiony jest ciężką pracą wielu osób. Bez ich pomocy biathlonista nic nie osiągnie. W sporcie na wszystko trzeba zapracować. A wracając do pytania, to bez wątpienia były to dla mnie bardzo ciężkie Igrzyska. I to zarówno pod względem zdrowotnym jak i psychicznym. Przez cały czas doskwierał mi ogromny ból zatok, spałem trzy-cztery godziny. Na to nakładały się nieudane starty. Nic nie szło tak jak sobie zaplanowałem, choć wiedziałem, że jestem bardzo dobrze przygotowany. I gdy praktycznie zaczynałem godzić się z porażką postanowiłem dać sobie szansę całkowicie zmieniając taktykę. Zdecydowałem się nie gonić za rywalami, a poświęcić więcej czasu na strzelenie i z okrążenia na okrążenie próbować przyspieszać. Ta taktyka okazała się skuteczna.
Czy na trasie był taki moment, kiedy przestraszył się pan tego, że tak dobrze idzie?
Tak. To był zjazd do ostatniego strzelania. Zjeżdżałem razem z Bjoerndalenem… Organizatorzy włączyli muzykę, która miała wzbudzić jeszcze większe emocje wśród publiczności. Wzbudziła również we mnie. Pomyślałem, że to co się za chwilę wydarzy, zaważy tak naprawdę na moim życiu. Te dwadzieścia pięć sekund da odpowiedź czy będę bohaterem czy przegranym. Poczułem ogromne drżenie nóg ze stresu. Na szczęście, gdy stanąłem na stanowisku strzeleckim, moja koncentracja była tak silna, że ocknąłem się dopiero po ostatnim strzale.
No właśnie to ostatnie strzelenie. Tak naprawdę pół centymetra dzieliło pana najpewniej od złota… Śniło się po nocach to jedyne pudło?
Byłem szczęśliwy, że zdobyłem srebro. Pewnie, że były momenty, gdy myślałem co by było gdyby, ale odpychałem te myśli. Nie można być niezadowolonym spełniając swoje wielkie marzenie.
Po tamtym strzelaniu musiał pan podjąć bardzo trudną decyzję. Walczyć do końca o złoto z Greisem czy chować ambicję do kieszenie i bronić srebra. Pan wybrał tę drugą opcją.
Muszę przyznać, że w tamtym momencie zawiodła trochę głowa. Miałem świetnie opracowaną taktykę, przez cały dystans biegłem z rezerwą, kontrolowałem każdy swój krok. I nagle, gdy otrzymałem informację, że prowadzę, to cała energia gdzieś uciekła. Wiem, że to nie było spowodowane słabością fizyczną. Może nastąpiło zbyt wczesne rozprężenie. To jedyny moment w tym biegu o który mam do siebie pretensje. Wiedziałem, że trudno będzie walczyć z Greisem, dlatego starałem się jak najdłużej biec za jego plecami.
Pamięta pan coś z końcówki biegu i tego co działo się zaraz po?
Końcówka to walka ze samym sobą, później olbrzymia radość, uściski, gratulacje. Od tego momentu byłem już pod opieką organizatorów, można powiedzieć że prowadzili mnie za rączkę po wszystkich punktach programu. Tak naprawdę z moimi kolegami z reprezentacji spotkaliśmy się dopiero po kilku godzinach, po ceremonii wręczenia medali. Zaczęło się świętowanie.
Pamiętam, że nie wstydził się pan wówczas łez…
Wstydziłem się! Jednak nie byłem w stanie nic z tym zrobić.
Mimo wielu nadziei tego sukcesu do tej pory nie udało się powtórzyć. Dlaczego?
Nie wiem. Zawodnicy mają o wiele lepsze warunki do tego aby sięgnąć po medal olimpijski. W Soczi Monika Hojnisz była piąta, czyli bardzo blisko, ale niestety czegoś zabrakło. Mam nadzieję, że w Korei ktoś do mnie dołączy.
Czy pana zdaniem szanse na to są duże?
Nasze dziewczyny to solidne i doświadczone zawodniczki. Igrzyska są raz na cztery lata i poza umiejętnościami ważne jest doświadczenie i mocna psychika. Najbardziej liczę na Monikę Hojnisz i Weronikę Nowakowską.
W Vancouver i Soczi była duża presja na nasze reprezentantki. Teraz jest ona mniejsza. To chyba dobrze, ponieważ dziewczyny często sobie z nią nie radziły.
Nasze zawodniczki mają spokój w przygotowaniach. Presję olimpijską biorą na siebie skoczkowie. Jednak proszę pamiętać, że każdy zawodnik ma oczekiwania względem siebie, a to też bardzo duże obciążenie.
Czego możemy się spodziewać po trasach w Korei? Pan tam startował dziewięć lat temu na mistrzostwach świata.
Trudno mi powiedzieć, bo z tego co wiem to trasa została od tego momentu pozmieniana. Wtedy była ona bardzo techniczna. Charakteryzowała się zróżnicowanymi podbiegami i bardzo niebezpiecznymi zjazdami. Nie wiem jednak dokładnie jak wygląda to teraz.
Tomasz Sikora. Były biathlonista. Wicemistrz olimpijski z biegu ze startu wspólnego z Igrzysk Olimpijskich w Turynie w 2006 roku. W 1995 roku Tomasz Sikora wywalczył nieoczekiwanie mistrzostwo świata w biegu indywidualnym. W swojej karierze ma także srebro i brąz z MŚ. Sezon 2008/2009 ukończył na drugim miejscu w klasyfikacji końcowej Pucharu Świata. Obecnie Tomasz Sikora pracuje jako trener.