Magazyn Sportowiec – wywiady, analizy, komentarze sportowe

Rafał Kubacki wzywa do zmian w polskim sporcie. „Wybudowanie Orlika nie wystarczy do wychowania mistrzów”

Rafał Kubacki

Przemysław Paszowski: W 1989 roku interesował pana tylko sport, czy obserwował pan też te bieżące wydarzenia?                                                                                                                                                           Rafał Kubacki: Trudno było nie śledzić tego wszystkiego, co działo się wokoło. Zwłaszcza że były to wydarzenia przełomowe.

Czyli docierało do was to wszystko? Niektórzy zawodnicy mówią, że przez ten sportowy tryb nie mieli pełnego oglądu sytuacji.

Ależ oczywiście, że docierało! My nawet podczas zgrupowań staraliśmy się śledzić wiadomości czy doniesienia prasowe. Natomiast rozumiem też sportowców, którzy wnikliwie nie obserwowali tych wydarzeń.

Dlaczego?

Pamiętajmy, że sport był wtedy wizytówką PRL-u na świat. Miał ten wymiar propagandowy. W związku z tym szło na niego dużo pieniędzy. Przez to sportowcy żyli trochę pod kloszem. Te problemy społeczne nie dotykały ich tak bezpośrednio. W porównaniu do innych obywateli mogli na przykład podróżować za granicę.

Czy pana zdaniem wybory z 4 czerwca miały również przełożenie na sport?

Z całą pewnością zmiany ustrojowe były bardzo odczuwalne w świecie sportu.

A nie ma pan wrażenia, że transformacja ustrojowa w polskim sporcie okazała się nadzwyczaj brutalna?

Na pewno to był bardzo trudny czas. Niektóre kluby zniknęły z mapy Polski, choć mogły się pochwalić dużymi osiągnięciami. Jeszcze inne musiały zmniejszyć swój potencjał i pozamykały niektóre sekcje. Proszę zobaczyć ile dyscyplin znalazło się w kryzysie. Każdego z nas dotykała ta trudna sytuacja. Ja za jeden z medali otrzymałem nagrodę ministra, ale przez inflację te pieniądze już za chwilę nic nie znaczyły.

W obliczu wielkich wyzwań potraktowano sport po macoszemu?

Po części pewnie tak. Choć muszę powiedzieć, że sport wykorzystywano też do załatwiania podejrzanych interesów. Poprzez różne stowarzyszenia czy fundacje niektórzy próbowali uwłaszczyć się na sporcie. Przejmowano bardzo duże majątki. Niektóre takie kluby funkcjonują do dzisiaj.

Czy pana zdaniem po tych trzydziestu latach polski sport przerobił tę dziejową lekcję? Czy wciąż jednak brakuje pomysłu na to, jak ten sport kształtować?

Myślę, że nadal jest wiele do zrobienia. Dzisiaj za dużo jest na barkach rodziców. Gdy ja po raz pierwszy przyszedłem do klubu to miałem wszystko zagwarantowane. Dzisiaj już na start trzeba sporo zainwestować. Poza tym ciągle jest pytanie co dalej z tymi najmłodszymi zawodnikami. My ich doprowadzamy do wieku juniora i zaczyna się problem. Jeśli nie zapewni się tym młodym ludziom wsparcia to oni nie zostaną w sporcie. To przykre, bo mnóstwo zdolnych juniorów przez kłopoty z utrzymaniem rezygnuje ze sportu. Fajnie, że podobnie jak kiedyś, są kluby wojskowe. To jest dobry kierunek. Ale można pójść dalej. Szkoda, że policja nie ma już swoich klubów. Sekcje judo czy zapasów pasowałyby tam idealnie.

Wspomniał pan o pieniądzach. Te nakłady na sport nie są wcale takie małe.

Mogę nawet zaryzykować, że są większe niż w PRL-u. Ale myślę sobie, że jest za dużo pośredników. Panuje ogromna biurokracja. Z przykładowych dziesięciu złotych do danego sportowca trafia połowa tego. Kiedyś ten system był łatwiejszy, a przez to efektywniejszy. Zasadnicze jest też pytanie kto powinien zarządzać finansami. Z jednej strony PKOl nadzoruje cały proces związany z Igrzyskami, ale z drugiej ma ograniczenia, bo pieniądze rozdziela ktoś inny.

Ale z drugiej strony powstało kilka programów, które wspierają sportowców.

W czasach PRL-u średniej klasy zawodnik miał naprawdę nieźle. Był na etacie w klubie, miał zabezpieczony byt. Teraz już ten średni poziom nie wystarcza. My jesteśmy w stanie dotować tylko wybitne jednostki. Widzimy to po tych programach. Uważam, że dobrym pomysłem jest wspomaganie sportowców przez spółki skarbu państwa. Jednak pytanie czy ta pomoc nie powinna obejmować większej ilości osób. I drugie pytanie, czy nie warto stworzyć programu, który będzie transferował środki do wsparcia ośrodków w najmniejszych miasteczkach. Tam jest wiele utalentowanych osób, które nie mają takich możliwości jak rówieśnicy z wielkich miast. Trzeba wyszukiwać te perełki. Sport jest bardzo dużym problemem dla wielu samorządów. Rozmawiałem ostatnio z wiceprezydentem średniej wielkości miasta. Człowiek rozkładał bezradnie ręce, bo ma w mieście kluby piłki ręcznej, siatkówki, hokeja i wszyscy do niego przychodzą i mówią „pomóż”. A przecież budżety miast nie są z gumy.

Idealnego rozwiązania po trzydziestu latach w zakresie finansowania jeszcze nie znaleziono. A czy będzie znalezione w przyszłości?

Myślę, że przyszedł czas na analizę kondycji polskiego sportu. Może nie stać nas na to, żeby dotować wszystko. Być może lepiej podążyć drogą zachodnich państw i wspierać solidnie tylko wybrane dyscypliny. Brakuje w naszym podejściu do sportu długofalowego podejścia. I myślę nie tylko o sporcie wyczynowym. Trzeba przemodelować rolę sportu już na poziomie szkół. Przyszłość sportu zależy od tego jak będą wyglądały zajęcia wychowania fizycznego w podstawówkach. Dzisiaj te zajęcia często są monotematyczne, odchodzi się od gimnastyki. Jeśli polegniemy na tym polu, to przegramy z internetem walkę o dziecko. My przez te trzydzieści lat zrobiliśmy naprawdę dużo. Wybudowaliśmy orliki, delfinki, bieżnie lekkoatletyczne. Jednak nikt nie pokusił się o szczegółową diagnozę polskiego sportu. Samo wybudowanie orlika nie wystarczy do wychowania mistrzów. Musimy też się zastanowić z czego my rozliczamy polski sport. Z medali wyczynowców czy może kondycji społeczeństwa?

Pomówiliśmy o teraźniejszości i przyszłości, wróćmy więc jeszcze na chwilę do przeszłości, żeby zatoczyć koło historii. Rok 1989 był nie tylko przełomem w polskim sporcie, ale i pańskim życiu. Wtedy na dobre zaczęła się pana kariera.

Dokładnie tak. Ten rok jest też szczególny w moim życiu. Zdobyłem mistrzostwo Europy, potem wywalczyłem brązowy medal na mistrzostwach świata.

A wie pan, że przed półfinałem mistrzostw świata, kierownictwo polskiej ekipy posłało do ambasady w Belgradzie po nagranie „Mazurka Dąbrowskiego”? Tacy byli pewni, że Rafał Kubacki będzie mistrzem świata.

(śmiech) Ja w tym turnieju miałem za rywali same tuzy judo. Wszystkich ich pokonałem. Może więc dlatego działacze wykalkulowali, że skoro wygrałem z tymi wielkimi to i poradzę sobie w półfinale. Niestety się nie udało. Zabrakło doświadczenia. A trzeba jeszcze pamiętać, że w walce o brąz pokonałem Egipcjanina Muhammada Aliego Raszwana, który miał na swoim koncie już medale mistrzostw świata.

Zaowocowało to miejscem w dziesiątce Plebiscytu „Przeglądu Sportowego”.

To było cudowne doświadczenie. Zająłem wtedy dziesiąte miejsce. Pamiętam, że ogromne wrażenie zrobiło na mnie już to, że mogłem stanąć z najlepszymi, a także uczestnictwo w Balu Mistrzów Sportu.

Dotrwał pan do tej słynnej jajecznicy?

(śmiech) Nie pamiętam, ale chyba nie.

Pewnie pan jeszcze wtedy nie przypuszczał, że za cztery lata to pan wygra ten plebiscyt.

A skąd! Moim celem było wtedy zdobyć mistrzostwo świata. Akurat tak się złożyło, że jak je wywalczyłem, to zostałem też wybrany najlepszym sportowcem Polski.


Rafał Kubacki. Jeden z najlepszych polskich judoków w historii. Trzykrotny medalista mistrzostw świata, w tym dwukrotnie złoty. Ośmiokrotnie stawał na podium Mistrzostw Europy, w tym raz na jego najwyższym stopniu. W 1993 roku Rafał Kubacki wygrał Plebiscyt Przeglądu Sportowego na Najlepszego Sportowca Polski. Trzykrotny olimpijczyk. W Barcelonie i Atlancie odpadał w repasażach. Siedemnastokrotny mistrz Polski. Obecnie Rafał Kubacki zajmuje się szkoleniem dzieci. Jest także nauczycielem akademickim.