Przemysław Paszowski: Przed panem kolejny sezon. Który to już? Liczy pan to? Radosław Zawrotniak: Trenuję już dwadzieścia dziewięć lat. W związku z tym trochę tych sezonów już było.
Chce się panu jeszcze?
Tak. Kocham szermierkę. Jej uprawianie daje mi bardzo dużo satysfakcji. Zdrowie też mi nadal dopisuje.
Nie pojawiły się takie myśli w głowie, że może już czas zająć się czymś innym?
Takie myśli pojawiają się często. W końcu jestem już wiekowym zawodnikiem. Jednak jest wielu zawodników, którzy są koło czterdziestki i osiągają sukcesy na arenie międzynarodowej. Węgier Geza Imre miał czterdzieści jeden lat, gdy zostawał wicemistrzem olimpijskim w Rio de Janeiro. Czerpię inspirację z takich zawodników jak on.
Starszy może więcej?
Gdy jest się dwudziestolatkiem to myśli się, że to już najwyższa pora na osiąganie wyników. A to jest jednak dość późny sport. Moim zdaniem szermierka zaczyna się po trzydziestce. Zawodnik jest wówczas w pełni ukształtowany. Do tego dochodzi doświadczenie w rozgrywaniu walk i kontrolowaniu emocji.
Z drugiej strony pana koledzy z którymi wywalczył pan srebrny medal olimpijski już dawno pokończyli kariery. A najstarszy z waszej drużyny, czyli Robert Andrzejuk jest jeszcze rok młodszy od wspominanego Imre.
To wina naszego systemu. Niestety, gdy jest się seniorem to prędzej czy później pojawiają się kłopoty z finansowaniem . Do tego dochodzi jeszcze życie rodzinne. Nie łatwo się w tym wszystkim odnaleźć. Mnie się to udało. Poza tym, że jestem zawodnikiem pracuję w wojsku i prowadzę sekcję szermierczą AZS AWF Kraków. W związku z tym mam zabezpieczone źródła finansowania. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia i dlatego od lat już nie trenują.
Trwając nadal na planszy chce pan sobie coś jeszcze udowodnić?
Nie zamierzam sobie nic udowadniać. Po prostu walki, a także same treningi sprawiają mi ogromną przyjemność. Oczywiście każdy chce wygrywać, ale mnie już ta rywalizacja daje wielką satysfakcję. No i ta adrenalina… Czuję ja za każdym razem jak wychodzę na planszę szermierczą. Ona utrzymuje mnie przy życiu.
Ma pan na swoim koncie wiele sukcesów, ale w ostatnich te wyniki nie były takie jakby pan sobie życzył. Wielu czułoby się zrezygnowanych, a ja mam wrażenie, że pan nie stracił tej radości z bycia na planszy.
Oczywiście, że nie. Jestem zadowolony. Dalej jestem jedynką w Polsce. W tamtym sezonie po raz drugi zostałem mistrzem Polski. Jeżdżę na zawody międzynarodowe. Od czasu do czasu udaje mi się wygrywać z najlepszymi.
Jest pan świeżo upieczonym ojcem. Jak pan się odnajduje w nowej roli? Czy ojcostwo panu pomaga?
Oczywiście, że tak. Daje mi to sporo motywacji. Do tego mam wspaniałą żonę. Beata też była utytułowaną zawodniczką. W związku z tym wie z czym wiąże się sport. To żona mnie cały czas dopinguje. Namawia abym nie przestawał. Dla niej nie ma problemu, żebym pojechał na zgrupowanie czy zawody. To ważne, bo osobom spoza sportu często jest trudno akceptować taki tryb życia swojego partnera.
Czy w związku z tym ten nadchodzący sezon może być najlepszy?
Zobaczymy jak to się ułoży. Nie ukrywam, że ostatni okres wymagał z mojej strony poukładania sobie pewnych spraw w życiu. Mam tutaj na myśli zarówno wspominane kwestie rodzinne jak i finansowe. To powodowało, że nie mogłem się w stu procentach skoncentrować na szermierce. Teraz moja głowa jest wolna od wielu rozterek. Mogę bardziej poświęcić się treningom. Ponadto zdrowie mi dopisuje. Nie mam żadnych kontuzji. Wszystkie sprawy związane z kadrą również mam poukładane. Nic mi nie dokucza i nie przeszkadza, abym mógł powalczyć w tym sezonie. Ale w sporcie trzeba mieć też szczęście. Pamiętam sezon, do którego byłem doskonale przygotowany, a na Pucharach Światach regularnie przegrywałem walki 15:14. Rok później będąc w takich samych sytuacjach wszystko wygrywałem. To nie oznacza, że mój poziom się podniósł. Po prostu miałem szczęście.
Często wraca pan pamięcią do Igrzysk Olimpijskich w Pekinie?
Tak. To był jeden z moich najlepszych startów w życiu. Wywalczyłem medal w drużynie i zająłem szóste miejsce indywidualnie. Spełniałem wtedy wszystkie warunki aby osiągnąć takie wyniki.
Ja doskonale pamiętam tamten dzień. To był 15 sierpnia. Już prawie tydzień zmagań, a Polska wciąż nie miała medalu. A tu nagle rano informacja, że zawalczycie o złoto. W kraju odbierano to jako sporą niespodziankę.
Media tak faktycznie to przedstawiały. Jednak osoby z branży mogły się tego spodziewać. Wygraliśmy w końcu ostatnie zawody Pucharu Świata przed Igrzyskami. Zajmowaliśmy czwarte miejsce w rankingu. Jednym słowem byliśmy w ścisłym topie. Dla porównaniu powiem, że obecnie jesteśmy w trzeciej dziesiątce.
Mieliście wtedy szansę aby wygrać z Francuzami?
Myślę, że tak. Mieliśmy doskonałą dyspozycję dnia. Ale niestety nie byliśmy przygotowani na to mentalnie. Po półfinale trochę się rozprężyliśmy. Gdyby mecz z Francuzami był od razu to może potoczyłoby się to wszystko inaczej. A tak… Trochę z nas zeszło powietrze.
Zabrakło doświadczenia?
Na pewno tak. Myśmy – poza Robertem – byli bardzo młodzi jak na szpadzistów. Byliśmy niedojrzali. Dobrze walczyliśmy, byliśmy dobrzy technicznie, ale głowa nie ogarniała wszystkiego. Nie spodziewaliśmy się tego wszystkiego. To nas przerosło. Jak pan wspomniał Polska przez tydzień nie mogła zdobyć medalu na Igrzyskach. Napięcie i oczekiwanie było ogromne. Gdy awansowaliśmy do finału rozdzwoniły się telefony. Dziennikarze pojawiali się z każdej strony. Trudno było się przygotować do meczu. W porównaniu do Francuzów nie byliśmy przygotowani na taką sytuację.
Ale medal cieszył i tak.
To było spełnienie marzeń. Ale chciałbym coś jeszcze osiągnąć w mojej dyscyplinie. Wyznaczam sobie nowe cele, a jednym z nich jest podium olimpijskie na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Ale aby zrealizować te pragnienie trzeba trafić na dobry moment w życiu. Na to jakimi jesteśmy szermierzami składa się wiele czynników począwszy od rodziny, a skończywszy na związku sportowym. Cała nasza czwórka podczas Igrzysk Olimpijskich w Pekinie była w bardzo dobrej sytuacji życiowej. Mogliśmy się skupiać na szermierce. Gdy spojrzymy na losy naszej drużyny, to po Igrzyskach wszystkim nam różnie się już układało. To pokazuje jak ważne jest szczęście, aby trafić w idealny moment w jednym czasie. Nam się to udało i wykorzystaliśmy tę szansę. Nie ukrywam, że wracam myślami do tamtych czasów i zastanawiam się co zrobić, żeby tamtą sytuację powtórzyć.
Czy Radosław Zawrotniak z 2008 roku, a ten dziesięć lat starszy czymś się różni?
Wiekiem! (śmiech). A tak na serio to na pewno jestem dużo bardziej doświadczony i dojrzalszy emocjonalnie. Mniej porywczo podchodzę do wielu spraw. W tamtym okresie dopiero wchodziłem w dorosłość. Teraz jestem już dojrzałym mężczyzną. Jestem odpowiedzialny już nie tylko za siebie, ale też za rodzinę i za zawodników, których trenuję w klubie.
Ja mam wrażenie, że pan spokorniał. Parę lat temu był pan większym buntownikiem.
Na pewno tak, ale myślę, że buntownikiem jestem dalej. I uważam, że to moja dobra cecha. Należy podążać swoją własną drogą. Czasem trzeba łamać pewne schematy. Gdy postępujesz tak jak chcą inni to niekoniecznie jest to dobre dla ciebie. Ja mam trochę naturę wolnościowca. To znaczy, że nie bardzo lubię godzić się z systemem. Choć muszę przyznać, że im jestem starszy tym łatwiej mi to przychodzi. Może dlatego że teraz już wiem jak to wszystko działa, znam te mechanizmy. Młodemu zawodnikowi nikt tego nie wyjaśnia.
Odkąd pamiętam to pan nigdy nie bał się mówić wprost co myśli. I nie wierzę, że to się zmieniło wraz z wiekiem.
Ma pan rację. Nadal tak jest. Mnie po prostu od zawsze rażą skrajne nieprawidłowości. Dalej zdarzają się sytuacje, że ktoś został niesprawiedliwie pominięty przy powołaniach na imprezy mistrzowskie czy środki finansowe zostały niewłaściwie podzielone. W takich sytuacjach nie mogę milczeć. Należy mówić głośno o nieprawidłowościach i zaniedbaniach. Stąd też brała się jakaś niechęć do mnie. Ktoś robił interesy, przyszedł Radosław Zawrotniak i nam miesza. Ale proszę pamiętać, że nie tylko ja w ostatnich latach mówiłem o tym jak źle funkcjonuje związek. Nie tylko ja wypominałem zaniedbania.
Praktycznie po każdych Igrzyskach, nawet tych udanych w Pekinie narzekał pan na sytuację w polskiej szermierce. Lata mijają, zmieniają się ludzie, a w tej kwestii wciąż nie jest najlepiej.
To w dużym stopniu wynika z tego, że działacze nie rozumieją zawodników. W ogóle nas nie słuchają. A ja pytam od czego jest ten związek?
Chce pan powiedzieć, że związek nie jest waszym reprezentantem?
My jako zawodnicy nie mamy nawet wpływu na kto jest w zarządzie. Widzimy co wybory jak to wygląda. Delegaci na wybory powinny być wybierani przez członków danych klubów czy sekcji. Tylko, że tam często nie robi się takich wyborów i na wybory władz związku jadą tak zwani samozwańcy.
W związku działa Rada Zawodnicza. Jest pan jej członkiem.
To ciało martwe. Nikt nie dopuszcza nas do głosu. Tak naprawdę nie możemy nic zmienić naszymi postulatami. Punkt patrzenia czynnego szermierza jest inny od punktu patrzenia nawet najbardziej utytułowanego, ale już byłego zawodnika. W związku jest bardzo duży przepływ pieniędzy publicznych. Naprawdę wątpię, że gdyby to były prywatne pieniądze to ktoś by sobie pozwolił na takie zaniedbania.
Czy na przestrzeni tych wielu lat może pan powiedzieć, że obecnie jest lepiej niż było kiedyś?
To wszystko jest na poziomie średnim. Nie można powiedzieć, że związek nie zabezpiecza zawodników. Jest organizatorem zawodów, wysyła nas na imprezy międzynarodowe. Czasem się stara bardziej, czasem mniej. A chodzi o to aby ta jakość była cały czas najwyższa.
Gdyby pan miał wskazać kwestie wymagającą poprawy od zaraz to byłoby to…
Jest dużo do zrobienia. Ale przede wszystkim krzywdzący jest system rywalizacji. Na najważniejsze imprezy powinni jeździć zawodnicy, którzy są najwyżej w rankingu. A w Polsce w tej kwestii duże pole do popisu ma trener przez co dochodzi do wielu machinacji. Wielu trenerów zabiera na zawody faktycznie najlepszych, ale bywały historie, gdy trener brał kogoś na czuja. Potem nie było wyników, szkoleniowiec nie ponosił odpowiedzialności, a zawodnik został skrzywdzony. Naprawdę takich historii było bardzo dużo. Sam byłem kilkukrotnie pominięty przy powołaniach. Dlatego się temu teraz przeciwstawiam. Dla mnie w szermierce wyznacznikiem są wyniki, a nie intuicja trenera. To należy koniecznie uregulować, ale niestety nie widzę ze strony związku takiej woli. A szkoda, bo wielu zawodników traci przez to motywację.
Nie boi się pan, że gdy skończy karierę to pozostanie po panu posucha. Wiem, że pan tego nie powie, ale następców nie widać.
Posucha nie wynika z braku utalentowanych osób. Ich mamy bardzo dużo. Problem leży gdzie indziej. Gdy zawodnik z wieku juniorskiego przechodzi na seniorski okazuje się, że nie ma za co żyć. Nie ma sponsora, nie ma stypendium. W takiej sytuacji nie da się poświęcić wszystkiego szermierce. Przed Igrzyskami w Pekinie cała nasza drużyna miała stypendium, ponieważ mieliśmy dobre wyniki w Pucharze Świata. Trener Marek Julczewski umiejętnie tym sterował dając szansę wielu zawodników. W rezultacie spore grono szpadzistów było zabezpieczonych. Jednak kilka lat temu Ministerstwo Sportu zmieniło przepisy i usunęło możliwość wywalczenia stypendium za Puchary Świata. Bardzo mocno uderzyło to w nasze środowisko. Sytuacja diametralnie się pogorszyła. Owszem, jest lepiej w sporcie młodzieżowym. Tam poszło sporo środków z ministerstwa. Ale co dalej? Kiedyś ci młodzi zawodnicy zostaną seniorami i cały ten nakład finansowy państwa się rozmyje. Dlatego warto zadbać o ten sport seniorski.
Czy jako trener również widzi pan taki potencjał w młodych zawodnikach?
Nie brakuje nam talentów. Sam ma ich trochę pod swoją opieką. Trenuję między innymi Aleksandrę Zamachowską, która moim zdaniem ma szansę powalczyć w przyszłości o medal olimpijski.
Łatwiej panu być na planszy czy stać z boku jako trener?
To są dwie różne role. Trener nie może postępować tak samo jak zawodnik. Nie może swojej frustracji przenosić na zawodnika. Dobry trener poprzez całą swoją osobowość i całą swoją wiedzę ma sprawić aby zawodnik się rozwijał. Ważne jest też to, aby szkoleniowiec nie starał się na siłę udowadniać swojego kunsztu trenerskiego. Tak się czasem dzieje, gdy trener nie ma wyników jako zawodnik. Trener powinien być nauczycielem. To on musi zrobić wszystko, aby zawodnikowi było łatwiej. Jednak szkoleniowiec nie zawalczy zamiast niego. Zawodnik musi być bardzo mocno skupiony na samodoskonaleniu i musi wiedzieć, że to od niego zależy jakie osiągnie rezultaty.
A czy pan jako zawodnik ma marzenia na nadchodzący sezon?
Chcę wygrywać i chcę być najlepszy. Ktoś może powie, że rzucam takie hasła na wyrost. Ale moim zdaniem każdy sportowiec powinien mówić, że jedzie na zawody po to aby wygrać. Gdy zawodnik będzie myślał inaczej, to sam się zdemotywuje. Najlepsi sportowcy tego świata, jak choćby Michael Jordan, zawsze mówili, że interesuje ich tylko zwycięstwo. Tak trzeba, bo taki jest sport!
Radosław Zawrotniak. Szpadzista. Drużynowy wicemistrz olimpijski z Pekinu. Wicemistrz świata w drużynie z 2009 roku. Dwukrotny medalista Mistrzostw Europy. Olimpijczyk z Pekinu i Londynu. Trener w AZS AWF Kraków.