Przemysław Paszowski: Jeśli nazwę cię dzieckiem szczęścia to chyba nie przesadzę?
Oskar Kwiatkowski: Nie czuję się dzieckiem szczęścia, aczkolwiek szczęście jest bardzo potrzebne w sporcie. Najważniejsze jest jednak ciągła praca nad sobą i dążenie do jasno postawionych sobie celów
W 2016 roku otarłeś się o śmierć. W wypadku samochodowym miałeś pęknięty kręgosłup, złamane żebra… Mimo to wróciłeś…
Wróciłem, bo ani przez chwilę nie myślałem, że wypadek mógłby mi przeszkodzić w mojej karierze sportowej.
Dwa lata od tych wydarzeń pojechałeś na Igrzyska Olimpijskie. Ale znowu trochę szczęśliwie, bo pierwotnie nie miałeś nominacji…
Pierwotnie rzeczywiście nie miałem nominacji. Byłem drugi na liście rezerwowej. Słowenia nie skorzystała jednak z miejsca dla czwartego zawodnika i dlatego udało mi się dostać na Igrzyska Olimpijskie jako ostatniemu. W naszej dyscyplinie tylko trzydziestu dwóch najlepszych snowboardzistów może startować ma Igrzyskach, a walka o obecność w tym gronie zaczyna się już dwa lata przed tą najważniejszą imprezą. Na Pucharach Świata i Mistrzostwach Świata zdobywa się punkty za lokaty i suma oczek decyduje o pozycji na liście kwalifikacyjnej.
Pojechałeś do Pjongczangu i na Igrzyskach zrobiłeś furorę. Trzynaste miejsce, a czołowa ósemka była tak blisko…
Czułem, że jestem mocny i mogę zrobić małą niespodziankę. Wejście do czołowej ósemki przegrałem jedynie o 0.1 sekundy z Francuzem Sylvianem Dufourem, który jest jednym z najlepszych w tej dyscyplinie. Potwierdził to później zajmując czwarte miejsce w tych zawodach. Nie był to dla mnie wynik o jakim marzyłem i nie brałbym go w ciemno, ale jednak cieszę się, że udało mi się pokazać szybką jazdę. Udowodniłem również, że da się z ostatniego miejsca startowego zagrozić czołówce. W związku z tym swój debiut na igrzyskach uważam za udany!
Jest chyba jednak pewny niedosyt…
Czuję duży niedosyt i to jest dobre uczucie. Pozostaje ogromny głód jazdy i należy z niego korzystać. Sezon się jeszcze nie skończył i trzeba iść naprzód. Przedwczoraj odbył się Puchar Świata w Turcji na którym po pierwszym przejeździe zajmowałem pierwsze miejsce. W drugim niestety wyeliminował mnie błąd, który popełniłem w środkowej części trasy. Pokazało mi to, że nie odstaję od czołówki i zwycięstwo jest w zasięgu ręki.
A co pokazał ci olimpijski start w Korei Południowej? Uświadomiłeś sobie, że warto było się poświęcać i warto robić to nadal?
Zdecydowanie tak. Start na Igrzyskach pokazał mi bardzo dokładnie ile jeszcze pracy przede mną i co jeszcze trzeba dopracować. Warto nadal się poświęcać i walczyć, bo kiedyś na pewno to zaoowocuje!
Apetyt rośnie w miarę jedzenia? W Pekinie powalczysz o medale?
Powiedziałbym, że apetyt rośnie w miarę jeżdżenia (śmiech). Sprawia mi to coraz większą frajdę i czuję się coraz dojrzalszy w tym co robię. To przyjemne uczucie reprezentować swój kraj i dawać z siebie wszystko. Do Pekinu chcę jechać już jako całkowicie ukształtowany i pewny siebie zawodnik. Na pewno będę dawać z siebie wszystko, a co z tego wyjdzie? Zobaczymy.