Przemysław Paszowski: W porównaniu do Igrzysk w Soczi jest nieznaczna poprawa, ale wydaje się, że mogłoby być jeszcze lepiej.
Ewa Kuls-Kusyk: Rzeczywiście, wynikowo jest tylko nieznaczna poprawa, ale gdyby porównać moje przejazdy z Pjongczangu do tych z Soczi to widać, że progres jest bardzo duży. W Rosji oddałam cztery ślizgi i w każdym z nich popełniłam większy bądź mniejszy błąd. W Pjongczangu wyzbyłam się błędów podczas przejazdów w zawodach. Dodatkowo szybko startowałam. Świat jednak poszedł do przodu, a ja zostałam na tym samym sprzęcie, na którym cztery lata temu jeździł Maciej Kurowski.
Ma pani poczucie, że podczas tych ślizgów zrobiła wszystko co mogła, czy jednak jest takie poczucie, że pewne elementy należało zrobić lepiej?
Jestem z siebie w pełni zadowolona. Przykro mi tylko z tego powodu, że brakuje mi odpowiednio szybkiego sprzętu na którym mogłabym udowodnić sobie i innym na co mnie stać.
Zajęła pani razem z chłopakami ósme miejsce w sztafecie. Można być chyba dumnym z tego wyniku.
To prawda. Jestem dumna z całej ekipy. Zrealizowaliśmy nasze zadanie, co wcale nie było takie łatwo, bo drużyna koreańska występowała na swoim obiekcie. Dodatkowo w składzie gospodarzy była zawodniczka, która kilka sezonów wstecz reprezentowała Niemcy.
Gdy za kilka lat zapytam o pierwsze skojarzenia z Pjongczangiem to będą to?
Na pewno wolontariusze. To byli bardzo zabawni ludzie. Mówili jedno, a gestykulowali coś odwrotnego.
Komentatorzy podkreślali, że niedawno wyszła pani za mąż i być może będzie chciała pani odpocząć od saneczkarstwa. Faktycznie są takie plany?
Wyszłam za mąż latem zeszłego roku i rzeczywiście po zakończeniu sezonu mam w planach odpocząć w domu razem z mężem. On jest moim największym wsparciem, psychologiem i motywatorem. Natomiast później startuje już z przygotowaniami do kolejnego sezonu. Na razie nie mówię „pas”. Walczę dalej i mam nadzieję, że przyniesie to jeszcze lepsze rezultaty.