Szymon Kastelik: Startowała pani w Turynie. Jak wspomina pani ten występ?
Blanka Isielonis-Filipczuk: Sportowo tę imprezę wspominam dość nieciekawie. Wydaje mi się, że zbyt długo przebywaliśmy w wiosce olimpijskiej czekając na start. Praktycznie dwa tygodnie. Doszło do przedwczesnego spalenia się w związku z tym przebywaniem w atmosferze olimpijskiej. Tam zajęłam bardzo dalekie miejsce, co było znacznie poniżej moich oczekiwań oraz możliwości. Według mnie Igrzyska Olimpijskie kierują się trochę innymi zasadami niż inne zawody sportowe. Chociaż to, że udało mi się zdobyć tę kwalifikację olimpijską, było dla mnie dużą nagrodą. Zwłaszcza że w tym czasie zmagałam się z poważnymi kontuzjami, przez które nie miałam pełnej dyspozycji startowej. Natomiast prywatnie mogę powiedzieć, że z Igrzysk wróciłam jednak ze złotym krążkiem, ale na palcu. Bowiem do Turynu przyjechał kibicować mój narzeczony, który później mi się oświadczył.
Podejście w Polsce do snowboardu zmieniło się na przestrzeni tych dwunastu lat?
Trudno jest mi to ocenić, bo nie wiem tak naprawdę jakie jest w tym momencie nastawienie do snowboardu. Wydaje mi się, że w tamtym okresie, kiedy trenowałam i w kadrze była też Jagna Marczułajtis oraz wyniki sportowe również były lepsze snowboard cieszył się większą popularnością. Ale być może jest to tylko moja subiektywna opinia.
W kim powinniśmy wypatrywać największych szans? W debiutantach, a może jednak Ligocki lub Król?
Jeżeli chodzi o klasyfikacje i rankingi, to wydaje się, że największe nadzieje powinniśmy pokładać w konkurencjach alpejskich. Mam na myśli zwłaszcza Aleksandrę Król. W rankingu plasuje się najwyżej. Również miała chyba najwięcej sukcesów w Pucharze Świata. Ale myślę też, że dużym plusem na przykład w starcie Mateusza Ligockiego jest to, że ma już to doświadczenie olimpijskie. To będą jego czwarte Igrzyska. On wie, czego może się spodziewać. I jeżeli jest dobrze przygotowany pod kątem psychicznym, to z tą presją olimpijską nie powinien mieć problemu. Igrzyska często wywołują dość dużo emocji, nawet w tych zawodnikach doświadczonych. I bywa tak, że oni nie podnoszą tego ciężaru i wówczas ci sportowcy, którzy startują z dalszych pozycji mogą to wykorzystać. Jeżeli tylko uda się naszym zawodnikom awansować do finałów, to zdarzyć się może absolutnie wszystko. Ważne jest to, że pierwszy raz w historii naszego snowboardu alpejskiego startują aż trzy dziewczyny. To świadczy o tym, że liczą się one w światowej rywalizacji. Fajnie byłoby też, żeby Oskar Kwiatkowski dostał się do finałowej szesnastki. Bo pierwszy raz od czasów Łukasza Starowicza mamy mężczyznę w konkurencji alpejskiej. Zuza Smykała to też bardzo pozytywna dziewczyna, która trenuje z dobrym podejściem sportowym i bardzo intensywnie.
Nie mamy żadnych reprezentantów w halfpipe, slopestyle’u oraz w nowej konkurencji big air. Świadczy to o słabszej kondycji polskiego snowboardingu?
Nie bardzo mogę wypowiadać się na temat konkurencji typowo freestylowych, ponieważ ich nie uprawiałam. Jedynie zapoznałam się z crossem. Myślę, że nie mamy za bardzo możliwości do trenowania akurat tych konkurencji. Na przykład halfpipe wiążę się ze sporym nakładem finansowym oraz potrzebami stokowymi.
Pytam właśnie o to, bo infrastruktura w Polsce nie wygląda ciekawie.
To prawda.
No właśnie. W ostatnim czasie było też trochę zamieszania ze snowboardingiem w Polsce. Ta dyscyplina została niedawno przejęta przez PZN od związku snowboardzistów. Czy z tego powodu można mieć nadzieję na poprawę sytuacji?
Z jednej strony w większości państw snowboard znajduje się w strukturach związków narciarskich. To raczej my byliśmy wcześniej takim ewenementem. Jak widać inne kraje radzą sobie dobrze. Natomiast mam wrażenie, że w PZN-ie są dyscypliny, w których mamy lepsze wyniki. Mówię tutaj o skokach czy o biegach narciarskich. Dlatego snowboard zapewne jest gdzieś odstawiony na boczne tory.
Czyli to nie musi być tak do końca dobre rozwiązanie dla snowboardzistów?
W tym przypadku niekoniecznie.
Jaki kraj może zdominować rywalizację snowboardzistów w Pjongczangu?
Chyba tradycyjnie Austriacy, zwłaszcza jeżeli chodzi o konkurencje alpejskie. Ale są też takie kraje, które posiadają tylko jednego zawodnika, ale za to mocnego. Na przykład Czeszka Ester Ledecka, która wielokrotnie stawała na podium Pucharu Świata.
Co pani życzy naszym olimpijczykom?
Życzę im przede wszystkim spokojnej głowy. Aby mieli wewnętrzny spokój i nie myśleli o tym, że są to Igrzyska, ale potraktowali je jako kolejne zawody z zawodnikami, których dobrze znają, bo spotykają się z nimi regularnie w rywalizacji o Puchar Świata. Niech dadzą z siebie wszystko i dostaną się do finałowych rozgrywek. Bo sądzę, że warto przytoczyć tu historię mojej koleżanki z kadry Jagny Marcułajtis, która startowała w Salt Lake City. Nie jechała tam jako faworytka, ale jak dobrze wiemy niewiele jej zabrakło do medalu. To są właśnie uroki tego sportu.