Przemysław Paszowski: Po tym weekendzie Ruka będzie chyba kojarzyła się panu wyłącznie dobrze? W piątek najlepszy wynik w karierze, w niedzielę kolejne punkty.
Szczepan Kupczak: Trudno powiedzieć czy polubię (śmiech). Trasy w Ruce nie należą do tych, które można lubić. Trzeba być naprawdę mocnym biegaczem, żeby sobie na nich radzić. Tamtejsza skocznia również jest specyficzna. Praktycznie przez cały weekend szukałem sposobu aby ją rozgryźć. Z lepszym bądź gorszym skutkiem, ale zrobiłem co mogłem. Generalnie myślę, że te wyniki na inaugurację są zadowalające.
Mimo że to pierwsze zawody Pucharu Świata tej zimy, to dla pana ten sezon już jest najlepszym w karierze. Będzie jeszcze lepiej?
To się okaże. W następny weekend Puchar Świata zawita do Lillehammer. To właśnie tam zdobyłem swoje pierwsze punkty w karierze i mam nadzieję, że historia się powtórzy. Z optymizmem patrzę w przyszłość.
W Ruce oddawał pan niezłe skoki, ale nadal piętą achillesową jest jednak bieg. To właśnie na trasie sporo pan tracił.
Skoki były normalne. Stać mnie na dużo lepsze. Naprawdę tutaj jest jeszcze rezerwa. Na trasach faktycznie jestem jeszcze nie najlepszy. Poczyniłem jednak duży postęp w stosunku do poprzednich lat. Dodatkowo dopiero w kwietniu wróciłem do pełnej sprawności po kontuzji.
Czy tak dobry początek sezonu jest efektem pracy z nowym trenerem Dannym Winkelmannem?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Pracujemy jako zespół i jak dotąd wszystko układa się prawidłowo. Każdy wykonuje swoją robotę jak najlepiej. Jednak na pewno Danny wniósł wiele dobrego do naszego teamu.
No właśnie, a czy Austriak znacząco zmienił wasz trening? Pokazał nowe możliwości? Patrząc na wyniki z Ruki wydawałoby się, że Winkelmann wprowadził efektywne rozwiązania.
Trenujemy inaczej, ale nie wywrócił wszystkiego do góry nogami. Doszło dużo informacji i wiedzy z których korzystamy, jednak jest tego zbyt dużo abym o tym mówił. Mam nadzieję, że to jest dopiero początek i będzie lepiej. Sezon jest jednak długi i wszystko może się zdarzyć.