Piotr Żyła w ostatniej dekadzie stał się jednym z najpopularniejszych sportowców w Polsce. Został nim jednak nie za sprawą sukcesów, ale przede wszystkim dzięki swojej osobowości. W końcu zawsze przed kamerą sypał jakimiś żartami czy anegdotkami. Robił to przy tym zupełnie naturalnie i w sposób ani trochę niewymuszony. Ten wizerunek naczelnego żartownisia, żeby nie powiedzieć komika, polskiego sportu przylgnął do niego na dobre.
Jim Carrey pod koniec XX wieku wystąpił w wielu lepszych i gorszych komediach. Przykleiła się do niego łatka aktorka, który doskonale odnajduje się w idiotycznych rolach. Choć mało kto zdaje sobie sprawę, jak wielką sztuką jest odegrać taką postać jak Ace Ventura. Co gorsza jednak ludzie zaczęli go z tymi postaciami utożsamiać.
Obie te postacie, choć z jakże różnych światów, łączą łatki jakie im się przyczepiło. Do dziś pamiętam jak wielkie zdziwienie połączone z żywą konsternacją wzbudziło obsadzenie Jima Carrey’a w filmie „Truman Show”. A tymczasem on zagrał brawurową rolę człowieka targanego przeróżnymi emocjami i niepokojami. Okazało się, że facet grający błaznów ma do zaoferowania światu coś więcej.
Podczas mistrzostw świata w Lahti w 2017 roku także Piotr Żyła udowodnił, że nie jest tylko człowiekiem od opowiadania głupotek przed kamerami. W jednej chwili pękł wizerunek nieustannego śmieszka, a objawił się światu obraz człowieka, który w środku skrywa wielkie emocje. Wszyscy zapewne pamiętamy obrazek, gdy Piotr Żyła zdobywa brązowy medal i poruszony z wrażenia siedzi roniąc łzy.
Wiele osób było tym faktem zszokowanych. W końcu co to za historia, że śmieszek nagle płacze na ekranie. Ale Piotr Żyła w tym momencie niczego nie udawał. Był sobą. Tak jak sobą jest, gdy rzuca żartami. I to było w tym wszystkim piękne. Wiślanin udowodnił, że nie ma ludzi jednowymiarowych. Ten poruszający moment był cenną lekcją, żeby unikać właśnie takiego szufladkowania.