Drużyna Kazimierza Górskiego jechała na mundial do zachodnich Niemiec osławiona wyeliminowaniem Anglików. Świat z uznaniem przyjął to osiągnięcie, ale traktował je raczej jako przypadek niż sygnał o rosnącej sile naszego futbolu. Stąd też „Orły Górskiego” obok Haiti miały być w grupie dostarczycielami punktów dla Włochów i Argentyńczyków.
Kazimierz Górski wraz z nieocenionymi Andrzejem Strejlauem i Jackiem Gmochem robili jednak swoje. Nie brakowało też trudnych decyzji kadrowych. Trener nie bał się na środku obrony postawić na 20-letniego Władysława Żmudę kosztem dotychczasowego etatowego stopera Mirosława Bulzackiego. Na ławce musiał usiąść również ulubieniec publiczności Lesław Ćmikiewicz, bo na boisku trzeba było zrobić miejsce Zygmuntowi Maszczykowi. Bohatera z Wembley Jana Domarskiego zastąpił z kolei zadziorny Andrzej Szarmach. O tym jak dobre były to wybory pokazał mundial.
>> „ORŁY GÓRSKIEGO” UPOKARZAJĄ FAWORYTÓW
Biało-czerwoni swoją moc pokazali już w pierwszych minutach otwierającego spotkania z Argentyną. Po golach Grzegorza Laty i Andrzeja Szarmacha nasza drużyna prowadziła już 2:0 po dziewięciu minutach gry. W drugiej połowie kolejną bramkę dołożył Grzegorz Lato. Argentyńczycy skontrowali dwoma, ale na więcej nie było ich stać.
Haiti, które w pierwszej kolejce postawiło się Włochom, nie było w stanie nawiązać żadnej walki z biało-czerwonymi. Grzegorz Lato, Kazimierz Deyna, Andrzej Szarmach i Jerzy Gorgoń zaaplikowali im łącznie siedem bramek. Do dziś pozostaje to największa wygrana reprezentacji Polski w imprezie mistrzowskiej.
W trzecim meczu rywalami Polaków byli Włosi. Biało-czerwoni mogli to spotkanie przegrać, ale Kazimierz Górski uznał, że żadne kalkulacje nie wchodzą w grę. W rezultacie obejrzeliśmy jeden ze wspanialszych występów reprezentacji Polski. „Orły Górskiego” wygrały 2:1 po golach Andrzeja Szarmacha i Kazimierza Deyny. Ten drugi strzelił tak potężnie w światło bramki Dino Zoffa, że aż pękł mu but.
Nie obeszło się jednak bez kontrowersji. Po latach część piłkarzy zarzuciła Robertowi Gadosze, że przyjął ogromne pieniądze od Argentyńczyków za pokonanie Italii i nie podzielił się z kolegami. Pomocnik konsekwentnie odpiera zarzuty.
>> TRUDNE BOJE Z NIEWYGODNYMI RYWALAMI
W drugiej rundzie Polacy trafili do grupy ze Szwecją, Jugosławią i RFN. Przed spotkaniem ze Skandynawami doszło do małej afery w naszej kadrze. Podstawowy obrońca Adam Musiał wrócił spóźniony do hotelu i trener Kazimierz Górski zdecydował o jego odesłaniu do domu. Skończyło się na zawieszeniu na jedno spotkanie.
W spotkaniu ze Szwedami Musiała zastąpił Zygmunt Gut. Mecz od początku należał jednak do bardzo nieprzyjemnych, ponieważ nie od dziś wiadomo, że styl skandynawskich drużyn Polakom wybitnie nie leży. Ostatecznie po golu Grzegorza Laty „Orły Górskiego” wymęczyły wygraną. Historia mogłaby potoczyć się jednak inaczej, gdyby nie Jan Tomaszewski. Doskonale dysponowany bramkarz w starciu ze Szwedami obronił bowiem rzut karny.
Kolejnym rywalem była Jugosławia, złożona z najlepszych bałkańskich piłkarzy. Rywal wysoko postawił poprzeczkę. Polacy objęli prowadzenie w 24. minucie po golu z karnego Kazimierza Deyny. Tuż przed przerwą rywale wyrównali, co było pierwszą i jedyną taką sytuacją na mundialu. Biało-czerwoni mieli jednak w swoich szeregach niesamowitego Grzegorza Latę, który w 63. minucie podwyższył wynik na 2:1.
>> MECZ NA WODZIE
Przed meczem z Niemcami sytuacja była jasna. Polacy chcąc zagrać w wielkim finale musieli wygrać. Gospodarzom wystarczał z kolei remis, bo mieli lepszy bilans bramkowy. W dniu spotkania we Frankfurcie nad Menem panowała wspaniała pogoda. Załamanie przyszło w trakcie rozgrzewki. W mgnieniu oka boisko zamieniło się w bajoro. Pojawiły się głosy o przełożeniu spotkania, ale organizatorzy ostatecznie nakazali grać.
W fatalnych warunkach Polacy stracili swoje główne atuty – szybkość, grę skrzydłami i umiejętność rozgrywania kombinacyjnych akcji. Odpadł też pomysł z dośrodkowaniami, bo z powodu kontuzji nie wystąpił Andrzej Szarmach, czyli człowiek, który wsadzał głowę tam, gdzie inni bali się włożyć nogę. „Orły Górskiego” grały bardzo ambitnie i zaciekle. Stwarzali dużo sytuacji, ale Niemcy mieli w bramce Seppa Maiera, który był w jak w transie. „Już trzeci raz krzyczę gol, a bramka Niemców jak zaczarowana” – mówił Jan Ciszewski. Piłka często grzęzła też w kałużach.
Po przerwie Jan Tomaszewski zachował nasze nadzieje na finał, po tym jak obronił rzut karny. Polski bramkarz jako pierwszy w historii na jednych mistrzostwach wyłapał dwie jedenastki. Niestety na kwadrans przed końcem Gerd Muller urwał się Władysławowi Żmudzie i strzelił decydującego gola. Do finału awansowali Niemcy. Po latach Franz Beckenbauer stwierdził, że gdyby nie pogoda to o mistrzostwo świata zagraliby Polacy.
JUŻ TERAZ POZNAJ WIELKIE HISTORIE WIELKIEGO SPORTU!
>> ŻYWE LEGENDY
W szatni po meczu z Niemcami Kazimierz Górski dziękował swoim zawodnikom za walkę i przypominał, że przed nimi jeszcze jeden pojedynek. Nie było mowy o tym, żeby do walki o trzecie miejsce podejść z lekceważeniem. Podobnie jak w 1972 roku, i tym razem Monachium okazało się szczęśliwe dla Polaków. W 76. minucie gola na wagę medalu po samotnym rajdzie przez pół boiska zdobył niezmordowany Grzegorz Lato. Jego trafienie oklaskiwało ponad 70 tysięcy widzów.
Biało-czerwoni otrzymali nie tylko srebrne medale (takie wówczas przyznawano), ale też liczne nagrody indywidualne. Grzegorz Lato z siedmioma trafieniami został królem strzelców, a Andrzej Szarmach wicekrólem. Kazimierz Deyna został uznany jednym z trzech najlepszych piłkarzy turnieju. Z kolei do jedenastki mundialu trafili Jan Tomaszewski, Kazimierz Deyna, Grzegorz Lato i Robert Gadocha. Władysława Żmudę uznano najlepszym graczem młodego pokolenia.
„Orły Górskiego” w Warszawie były witane przed dziesiątki tysięcy rozradowanych kibiców. Piłkarze i sztab szkoleniowy urośli do miana bohaterów narodowych. Nic dziwnego. Udało im się bowiem stworzyć największą legendę w historii naszego futbolu.