Przemysław Paszowski: W Polsce chłopcy marzą żeby zostać piłkarzami, a wy wybraliście saneczkarstwo. Niejeden uzna to za szaleństwo.
Wojciech Chmielewski: Nie lubię takich opinii. Dziwnie się czuję, gdy ktoś mnie pyta: „dlaczego robisz coś czym nikt się nie interesuje”. Robimy to co lubimy. Cieszymy się z każdego ślizgu.
Jakub Kowalewski: Ja na początku marzyłem, żeby zostać superbohaterem w stylu spidermana. Dopiero potem chciałem być piłkarzem (śmiech). A tak na poważnie… Mieszkając w Karpaczu naprawdę nie trudno chociaż raz znaleźć się na treningu saneczkarstwa. Pewnego dnia usłyszałem w szkole jak starsi koledzy rozmawiali o sankach. To oni namówili mnie na treningi. Dostałem się pod skrzydła trenera Edwarda Maziarza – znakomitego fachowca i absolutnego mistrza w tej dziedzinie. Szkoleniowiec pokazał mi jak wygląda ten świat. Pierwsze kroki stawiałem na torze w Karpaczu, który teraz jest ruiną. To od początku była tak wielka pasja, że proszę sobie wyobrazić, iż kiedyś mimo wielkiego mrozu i przemokniętego kombinezonu targałem pod górę ważące dwadzieścia kilogramów sanki, tylko po to żeby jeszcze jeden raz zjechać. To już nie było zwykłe zjeżdżanie na jabłuszku z górki, tylko prawdziwa jazda. Uwielbiam tę adrenalinę.
Cieszy wasz zapał i pasja, ale mówimy o saneczkarstwie. Dyscyplinie, która nie ma wielkich tradycji w naszym kraju. Owszem mieliśmy kilkoro naprawdę świetnych zawodników, ale było to pół wieku temu. Poza tym startowało się wtedy na torach naturalnych. Teraz rywalizuje się na torach lodowych, a takich w Polsce brak.
Jakub: Miło się wspomina tamte czasy, bo faktycznie w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych byliśmy potęgą w saneczkarstwie. Zaliczaliśmy się do ścisłej światowej czołówki. Dowodem jest kilka medali mistrzostw świata. Ale rzeczywiście dominowaliśmy wówczas na torach naturalnych. Takie obiekty mieliśmy wówczas na przykład w Karpaczu czy Krynicy-Zdrój. I z żalem muszę stwierdzić, że dzisiaj po tym pozostały ruiny. Chociaż i tak z pomocą władz lokalnych i urzędu marszałkowskiego udaje się utrzymać pozostałości toru w Karpaczu.
Wojciech: Skoro kiedyś tych kilkunastu saneczkarzy było stać na takie wyniki, to wierzę, że i my damy radę. Trzeba jednak na pewno więcej determinacji. Czasy w końcu się zmieniły. Kiedyś to wyglądało inaczej. Teraz jest większa konkurencja i dużo trudniej jest przebić się do czołówki. Technika i sprzęt też zdecydowanie poszły do przodu. A nam cały czas brakuje tego wspominanego toru. Ale może kiedyś się to zmieni? Wierzymy to!
Dodajmy też, że uprawiane przez was saneczkarstwo ma właściwie niewiele wspólnego ze zjeżdżaniem na sankach, które kojarzy nam się z beztroskim dzieciństwem.
Wojciech: Saneczkarstwo lodowe jest sportem wyczynowym, a więc nie ma nic wspólnego z zimową frajda jeżdżenia na zaśnieżonych górkach. Na lodowych rynnach najczęściej jedzie się około 120km/h. Przy takiej prędkości każdy mały błąd jest bardzo bolesny.
Jakub: Dokładnie! Do tego jeszcze wiraże sięgają nawet dziesięciu metrów wysokości. Trzeba być maksymalnie skoncentrowanym. Podczas ślizgu należy nie tylko zachować spokój, ale i szybko reagować. To nie ma już nic wspólnego z rekreacją.
Wspomniałem na początku, że to szaleństwo. Ale w tym szaleństwie jest chyba metoda, bo mimo tak ogromnych niedogodności rok temu zostaliście młodzieżowymi mistrzami świata. Gigantyczny sukces, który brzmi jednak tak niewiarygodnie, że muszę zapytać: jak to mogło stać?
Jakub: Dobrze powiedziane z tym szaleństwem… Jak do tego doszło? Na sukces składa się wiele czynników. Na początku była spontaniczna decyzja trenerów, żeby nas połączyć. Potem przygotowanie fizyczne i merytoryczne. A na końcu forma dnia. Trafiliśmy w odpowiednim momencie z idealnymi ustawieniami. W dodatku nie było wielkiej presji, ponieważ jeździliśmy ze sobą dopiero od miesiąca. Nikt nie miał więc wygórowanych oczekiwań wobec nas. Pojechaliśmy na luzie, ale przy tym dając z siebie wszystko. Jak widać była to świetna mieszanka, bo pozwoliła nam sięgnąć po tytuł mistrzów świata U-23.
Wojciech: Na pewno w naszej konkurencji trzeba ze sobą jeździć dłuższy czas żeby się zgrać i osiągać dobre rezultaty. My jednak jesteśmy odstępstwem od tej reguły. Udało nam się bardzo szybko porozumieć i już zeszły sezon pokazał, że przy dalszej ciężkiej pracy stać nas na miejsca w pierwszej dziesiątce. Mimo to ciągle tamto złoto daje nam wielkiego kopa i napędza do działania.
„Nie posiadając toru w ogóle nie powinniśmy wchodzić do pierwszej dziesiątki Pucharu Świata”
W tym roku – już wśród seniorów – zajęliście z kolei szóste miejsce w Pucharze Świata w Oberhofie. Tak dobrego wyniku polscy saneczkarze nie osiągnęli od wielu lat, gdy karierę zakończyła Ewelina Staszulonek.
Wojciech: Szóste miejsce w Oberhofie to była miła niespodzianka. Sami nie sądziliśmy, że stać nas na tak dobry rezultat. Powtórzę się jednak i powiem że przy jeszcze cięższej pracy możemy osiągnąć jeszcze więcej.
Jakub: Biorąc pod uwagę nasze warunki ten wynik był naprawdę fantastyczny. Nie posiadając toru, teoretycznie w ogóle nie powinniśmy wchodzić do pierwszej dziesiątki Pucharu Świata. W czołówce są przede wszystkim zawodnicy z krajów, które posiadają sztuczne tory. Cieszy więc fakt, że jesteśmy takim wyjątkiem. Wciąż jednak potrzebujemy objeżdżenia, czyli dużo wspólnych ślizgów, aby się zgrać jeszcze lepiej.
Czy te sukcesy sprawiły, że zaczęliście inaczej postrzegać swoje kariery? Wiara w siebie i determinacja wzrosły?
Wojciech: Wiara w siebie zawsze była. Różnie bywało natomiast z determinacją. Jednak ten sukces spowodował przede wszystkim, że nasze morale są teraz większe.
Jakub: Pamiętajmy jednak, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Trzeba twardo stąpać po ziemi. Wyniki cieszą, ale jeszcze dużo pracy przed nami. Potencjał na pewno jest.
I nie macie kompleksów, kiedy przechodzicie obok Niemców?
Wojciech: Czemu kompleksów? Zawodnicy z Niemiec doszli na szczyt, nie tylko dlatego że mają warunki, ciężko trenują, ale głównie dlatego że robią to znacznie dłużej. Myślę, że to oni powinni mieć kompleksy wraz z naszym dalszym rozwojem. Przy czym muszę zaznaczyć, że my z nimi trenujemy na co dzień i oni naprawdę dużo nam pomagają. To jest naprawdę zdrowa rywalizacja.
Jakub: Mamy do nich szacunek. W końcu są to najlepsi saneczkarze na świecie. Nasze relacje z nimi są dobre. Często pomagają nam na torze i przy sprzęcie. Będziemy jednak walczyć żeby z nimi wygrywać podczas zawodów.
Każdy jeszcze lepszy rezultat będzie oznaczał już przebicie szklanego sufitu. Stać was na to? Czy może biorąc pod uwagę wspominane już problemy, pewnego poziomu nie da się na razie przeskoczyć?
Jakub: Postawiliśmy wysoko poprzeczkę. Niełatwo będzie ją przeskoczyć, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Ciężko przepracowaliśmy okres przygotowawczy. To powinno zaowocować. Nie składamy broni i będziemy walczyć o jeszcze lepsze wyniki niż w poprzednim sezonie.
Wojciech: Na pewno bardzo trudno poprawić prędkości w lodowej rynnie nie posiadając toru. Nie ma jednak co się poddawać.
„Zaufanie to podstawa dobrego ślizgu”
Jesteście dobrani trochę na zasadzie przeciwności. Czy to jest klucz do sukcesu? Mimo różnic sprawiacie wrażenie zgranego duetu.
Jakub: Przeciwieństwa się przyciągają. Każdy z nas daje coś od siebie i może to jest klucz.
Wojciech: No właśnie! Może to sprawia, że się uzupełniamy, a nie powiedzmy powielamy. Każdy z nas ma swoje zdanie przez co łatwiej jest nam znaleźć jakieś rozwiązanie. Obaj jesteśmy też otwarci na różne pomysły.
Jak wygląda podział zadań podczas ślizgu? W końcu to nie jest tak, że tylko leżycie na sobie i zjeżdżacie.
Wojciech: Podział jest dość prosty. Jest tak zwany „prowadząc”, czyli ten u góry i tak zwany „tylarz”, czyli ten u dołu.
Jakub: Start wykonujemy razem, później już każdy ma przydzielone zadania.
Wojciech: Dodajmy, że na starcie ważne jest zgranie i trafienie w rytm przy wyjściu z uchwytów.
Jakub: Wojtek będąc na górze prowadzi sanki na wiraż, następnie obaj jesteśmy odpowiedzialni za jakość przejechanego wirażu. Do mnie należy wjechanie na ścianę „miękko”. To oznacza, że muszę odpowiednio poddać się ciałem.
Wojciech: Ja z kolei muszę wybrać taką linę by dojechać do mety jak najlepszą droga i przede wszystkim bezpiecznie. Mówi się, że ten u dołu robi czas, a ten u góry drapie linie.
Jak ważne w tym wszystkim jest zaufanie do siebie?
Wojciech: Myślę, że jest to podstawa dobrego ślizgu. Jazda ma cieszyć, a nie powodować konflikty. Bez dobrego zgrania nie będzie wyniku.
Jakub: Zgadza się. Trzeba wykonywać to na co się umówimy wcześniej. Podczas ślizgu nie ma czasu, żeby się zastanawiać czy kolega to zrobi czy nie. To musi funkcjonować automatycznie. Nie możemy sobie przeszkadzać. Musimy działać jak jeden organizm. Dlatego zaufanie jest tak ważne.
A boicie się czasem podczas startu?
Jakub: Strach to nieodłączny element w naszym sporcie. Przy tej prędkości i wysokości startów trzeba być skoncentrowanym w stu procentach. Nie można zwieść się rutynie. Trzeba być przygotowanym na wszystko.
Wojciech: Zawsze jest adrenalina i delikatny stres, który nasila się przy zawodach. Jednak każdy saneczkarz musi czuć respekt do toru na którym się znajduje. Osiągamy zawrotne prędkości, a bez poczucia, że coś ci się może stać nie będziesz dostatecznie skupiony.
Na koniec macie misję. Przekonajcie tych, którzy uważają saneczkarstwo za nudny sport, że to nieprawda.
Jakub: Będąc na torze saneczkarskim nie można mówić o nudzie. To naprawdę spore widowisko, zapewniające sporo emocji. Ludzie, który mówią, że to nudny sport chyba nigdy nie widzieli tego na żywo. Budowa toru sztucznie mrożonego w Polsce znacznie rozpowszechniłaby naszą dyscyplinę. Saneczkarstwo to jednak nie jest sport dla każdego. Chcąc je uprawiać trzeba mieć mocny charakter i każdego dnia trzeba przełamywać bariery strachu. Bez tego nie da się pójść dalej.