Przemysław Paszowski: Z czym ci się kojarzy nadzieja?
Wojciech Wojdak: Z wewnętrzną motywację. Nadzieja i pozytywne nastawienie są bardzo ważne, kiedy trenuje się pływanie.
A czytasz czasem komentarze na swój temat?
Staram się czytać komentarze na moim fanpage’u na Facebooku. Zwykle jednak nie śledzę opinii w Internecie. Nie przypominam sobie nawet żebym kiedykolwiek wpisał swoje nazwisko w wyszukiwarkę.
To pewnie nie słyszałeś, że polskim kibicom i środowisku pływackiemu nadzieja kojarzy się z Wojciechem Wojdakiem.
Cieszę się jeśli tak jest, bo zawsze chciałem pływać jak najlepiej. Uważam, że nadziejami polskiego pływania jest obecnie kilku zawodników, nie tylko ja. Wkrótce w Poznaniu odbędą się zawody Grand Prix, podczas których będziemy walczyć o kwalifikacje na grudniowe Mistrzostwa Europy w Kopenhadze. Uważam, że w Danii mamy szanse na finały i medale. Wszystko zależy od tego czy forma dopisze, a z tym w pływaniu bywa bardzo różnie.
Masz dopiero dwadzieścia jeden lat, całą karierę przed sobą, a już musisz dźwigać taki ciężar na swoich barkach. Coraz częściej wzrok Polski będzie zwrócony ku tobie. Czy to nie jest jednak za dużo?
Nie czuję na swoich barkach ciężaru. Pływam dla siebie i reprezentuję Polskę najlepiej jak mogę. Zawsze się staram. Nie chcę zawieść siebie i trenera, ale pływanie to tylko sport, wszystko się może zdarzyć.
„Byłem nadpobudliwym dzieckiem”
Jakie cechy twoim zdaniem powinien posiadać mistrz?
Powinien być wytrwały i zdeterminowany. Dobrze byłoby aby wykazywał się umiejętnością skupienia i blokowania wpływów wewnętrznych. Musi wiedzieć jak radzić sobie ze stresem podczas zawodów. Dobry sportowiec powinien szukać wszędzie motywacji, wstawać rano i dawać z siebie wszystko. Ważne jest także słuchanie rad trenera i bliskich.
Ty masz któreś z wymienionych przez siebie cech?
Mam kilka zalet, ale nie czuję się mistrzem.
Twoja kariera od początku układa się jednak dosyć wzorcowo. Dziewięciolatek trafia do basenu i stopniowo krok po kroku osiąga coraz lepsze wyniki. Złote dziecko!
Trafiłem do sekcji pływackiej, ponieważ byłem nadpobudliwym dzieckiem. Miałem w sobie dużo energii, którą mogłem w pełni wykorzystywać trenując pływanie. Po krótkim czasie rzeczywiście przyszły pierwsze sukcesy i już jako dwunastolatek zostałem Mistrzem Polski Juniorów. Z perspektywy czasu uważam, że rozwijanie mojej pasji do pływania było strzałem w dziesiątkę.
To wszystko jednak jest coś za coś. W czasie gdy ty trenowałeś, koledzy imprezowali.
Też czasem imprezuję… dwa, trzy razy do roku (śmiech). Rzeczywiście, jeśli jesteś sportowcem i chcesz być w formie mając realną szansę na międzynarodowe sukcesy to niestety trzeba liczyć się z wyrzeczeniami. Wiele lat temu wybrałem swoją drogę i nie żałuję. Jeszcze przyjdzie czas na odpoczynek.
Nie masz poczucia, że przez sport ta młodość ucieka ci bezpowrotnie?
Nie, nic mi nie ucieka. Realizuję swoje plany i marzenia, nawet jeśli mam niewiele wolnego czasu. Lubię podróżować i zwiedzać świat. Mam też pasje i czas dla rodziny, więc czuję się szczęśliwy. Ostatnio otworzyłem także wraz z przyjacielem szkołę pływania w Brzesku i od stycznia startuję z kolejnymi wyzwaniami.
Miałeś satysfakcję jadąc na Igrzyska do Rio de Janeiro? W takim sensie, że udowodniłeś wszystkim, że warto było tak harować?
To była dla mnie najważniejsza impreza pływacka w karierze. Start w tak ważnych międzynarodowych zawodach dał mi mnóstwo doświadczenia. Była to cenna lekcja, która nauczyła mnie pokory. Wierzyłem, że to dla mnie ogromna szansa na zmierzenie się z najlepszymi zawodnikami długodystansowymi na świecie Paltrinierim czy Dettim. Teraz kiedy płynę obok nich czuję się bardziej pewny siebie niż wtedy.
„Trener co do sekundy przewidział mój czas!”
Wtedy ci jednak ci nie wyszło. Głowa nie wytrzymała czy zabrakło formy?
Przygotowania do Igrzysk w Rio były bardzo intensywne, ale na samej imprezie zdecydowanie zabrakło formy. Dodatkowo sporo schudłem po diecie, którą mi rozpisano i nie miałem siły zaprezentować się na wysokim poziomie. Trudno było się wtedy pozbierać.
Obiecałeś coś sobie po Rio de Janeiro?
Postanowiłem, że zapomnę, podniosę głowę do góry i następnym razem popłynę na miarę swoich możliwości.
I wydaje się, że szybko wyciągnąłeś wnioski z Igrzysk.
Zdecydowanie tak. Podjąłem wtedy kilka rewolucyjnych decyzji. Zmieniłem klub i wróciłem do pierwszego trenera – Marcina Kacera. To zaprocentowało tym, że w grudniu zeszłego roku zdobyłem swój pierwszy medal Mistrzostw Świata w Kanadzie. Pękałem z dumy, że się udało!
Tamten medal był jednak preludium do tego sezonu, w którym imponujesz formą. To jest efekt konsekwentnej pracy czy może jakaś wypadkowa podejmowanych działań?
Moja doskonała predyspozycja była i jest wynikiem tytanicznej pracy z trenerem na basenie. Po powrocie do Brzeska otrzymałem także mnóstwo wsparcia od rodziny, zakochałem się i od razu zacząłem szybciej pływać.
Czyli jeśli chce się być mistrzem trzeba koniecznie się zakochać (śmiech). Czy przed startem w Budapeszcie miałeś takie poczucie: o, zrobię tutaj świetny wynik?
W Budapeszcie byłem zamknięty w hotelowym pokoju i całkowicie skupiony na swoich startach. Nie miałem najlepszego przeczucia, ale wmawiałem sobie w myślach, że muszę przypłynąć pierwszy. Prawie się udało, a mój trener przewidział co do sekundy mój czas na 800 m dowolnym! Do dzisiaj zastanawiam się jak to obliczył.
To już znana historia! Ale zastanawiam się czy wtedy na 800 metrów twoim głównym celem było zrobić konkretny wynik czy osiągnąć dany czas?
Czas nie miał znaczenia, pragnąłem medalu. To on miał być dla mnie nagrodą za cały trud włożony w przygotowania do tych zawodów. Ciągle powtarzałem sobie, że dojazdy na basen do Dębicy i cała ta ciężka praca nie może się zmarnować. Gorszy dzień nie wchodził w grę.
Wywalczyłeś srebro bijąc rekord Polski. Radość, duma?
To był mój pierwszy medal mistrzostw świata na długim basenie. Do tego w pełni zasłużony. Może przez to ten dzień był jednym z najpiękniejszych w moim życiu.
Widziałem, że w Brzesku zgotowali ci mistrzowską fetę. W ogóle chyba jesteś bardzo związany z domem?
Bardzo dobrze czuję się blisko rodziny i znajomych. A co do tej fety to rzeczywiście władze miasta Brzeska, dyrektor klubu BOSiR Brzesko, moja rodzina i kibice zorganizowali mi huczne powitanie po powrocie z Budapesztu. Bardzo im za to dziękuję. To był niezapomniany wieczór dla mnie i trenera Marcina Kacera. Po raz pierwszy oglądnęliśmy wtedy wyścig na 800 m z komentarzem mojego ulubionego komentatora – Przemysława Babiarza. Emocje były ogromne!
Dalej dojeżdżasz na treningi 250 km?
Do grudnia trenuję w Brzesku. Od stycznia jednak znowu będę dojeżdżać do Dębicy, ponieważ tam znajduje się najbliższy długi basen o wymiarach olimpijskich (50 m – przyp. red.). W Brzesku dysponujemy tylko krótkim basenem (25 m – przyp. red.). Przyznaję, że dojeżdżanie dwa razy dziennie będzie uciążliwe. Ale mam nadzieję, że wytrwamy z trenerem w realizacji swoich celów pomimo niedogodności.
Jesteś niezwykle komplementowany przez Otylię Jędrzejczak? Jakie to uczucie? Gdy zaczynałeś pływać marzyłeś, że mistrzyni olimpijska będzie mówiła o tobie takie ciepłe słowa?
Otylia Jędrzejczak była pływaczką i z własnego doświadczenia zdaje sobie sprawę jak ciężkie są treningi w wodzie. Moim zdaniem, Otylia jest doskonałym sportowcem i jestem zaszczycony tym, że kibicuje mi, kiedy reprezentuję Polskę na zawodach.