Przemysław Paszowski: Jak się czujesz ze świadomością, że obok skoczków byłaś największą gwiazdą polskiej ekipy?
Monika Hojnisz: Nie traktuję swojego startu w Pjongczangu w tych kategoriach. Cieszę się z mojego wyniku i fajnie, że mogłam dorzucić kilka oczek do klasyfikacji punktowej. Mam jednak świadomość, że wszystko poza medalami nie jest tak bardzo istotne.
Te olimpijskie emocje już w tobie opadły czy nadal są żywe?
Z tymi emocjami nie tak łatwo, ale już zelżały. Jednak pewnie jeszcze wielokrotnie będę sięgać do tych wspomnień. Wtedy to wszystko będzie do mnie wracać.
I ta stracona szansa w sztafecie nie śni ci się po nocach?
Nie śni… Jednak bezpośrednio po sztafecie trudno było to strawić. Niemniej nie ma co trzymać tego w sobie. Czasu się nie cofnie. Jednak mam świadomość, że taka szansa zdarza się rzadko i powinnyśmy ją wykorzystać jak tylko się da. Ale wiem też, że zmaganie się z takimi emocjami nie jest dla nas czymś codziennym. W przyszłości, aby móc dosięgnąć upragnionego celu musimy być gotowe na takie sytuacje i nauczyć się z nimi radzić.
Jak wyglądała wasza pierwsza kolacja, śniadanie po tym biegu? Da się po takiej sytuacji szybko przejść do porządku dziennego?
Rzucałyśmy sztućcami (śmiech). Da się, a nawet trzeba, mimo że wszyscy w środku mają jeszcze jakieś emocje z tym związane! Każda z nas jest doświadczona i świetnie rozumiemy, co czuje się po takim starcie! Na pewno nie jeden raz będziemy do tego wracać, bo tak naprawdę na razie nie było dobrego czasu, żeby podjąć jakieś szczere rozmowy! Starty jak ten to mega nauczka. Poza tym dają taką motywację, że mam ochotę „rozwalić” następny start.
Twarda z ciebie dziewczyna… Potrafisz wyłączyć głowę podczas najważniejszych startów.
Miło słyszeć, że jestem tak postrzegana. Tym bardziej, że w biathlonie taka cecha jest jak widać szczególnie ważna! Może stres jaki towarzyszy mi podczas największych zawodów sprawia, że właśnie w ten sposób mój organizm sobie z nim radzi.
Żeby zdobyć medal w biegu masowym czy indywidualnym celne strzelanie nie wystarczyło. Trzeba biegać co najmniej minutę szybciej. Czy to jest do zrobienia?
Jasne, wystarczyło pobiec gdzieś na skróty (śmiech). A tak naprawdę trzydzieści sekund jest realne od już! Reszta to kwestia dyspozycji dnia i formy!
Na kolejnych Igrzyskach Olimpijskich będziesz już liderką naszej ekipy. Nie boisz się tej odpowiedzialności?
Nie boje się łatki liderki, ale też nie chciałabym, żeby mi taką nadano. Będę dalej tą sama Monią, która robi swoją robotę i walczy o własne marzenia. Z resztą cztery lata to szmat czasu – nie wiadomo co do tego czasu się wydarzy!