Nie da się ukryć, że Polacy na mistrzostwach świata zaprezentowali się najlepiej od lat. To szczególnie cieszy, ponieważ mamy rok przedolimpijski. W Linzu biało-czerwoni poza medalami zdobyli też sześć kwalifikacji olimpijskich. Każda z nich została wywalczona w świetnym stylu. Warto zauważyć, że po raz pierwszy w historii nasi wioślarze wszystkie przepustki zapewnili sobie już w półfinałach.
Wszystkich, w tym może również samych zainteresowanych, najbardziej zszokowała czwórka bez sternika. Styl jaki Mateusz Wilangowski, Mikołaj Burda, Marcin Brzeziński i Michał Szpakowski zaprezentowali w finale zasługuje tylko i wyłącznie na wielkie brawa. Po tym wyniku widać, że decyzja o rozbiciu ósemki była słuszna. Rezygnacja z osady w tej królewskiej konkurencji wisiała w powietrzu już od kilku lat. Podjęcie tej trudnej decyzji zaowocowało, jednak szybszymi rezultatami niż można było się tego spodziewać. W czwórce znaleźli się naprawdę doskonali zawodnicy, którzy zawsze bardzo ciężko trenowali. Dało się przy tym zauważyć, że są bardzo spragnieni sukcesu. Świetnie, że osiągnęli go właśnie w takich okolicznościach. Już nie mogę się doczekać ich kolejnych startów.
Czwórka podwójna kobiet ten sezon miała dość nierówny. Jednak do mistrzostw świata Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Springwald i Katarzyna Zillmann przygotowały się w sposób celujący. W Linzu Polki imponowały mi swoją chłodną głową i jazdą do ostatniego chwytu. W finale – z całą pewnością – popłynęły natomiast najlepiej w tym roku. Wielkim atutem tej osady jest bez wątpienia szeroki wachlarz możliwości, prezentowany w każdych warunkach i okolicznościach. To musi cieszyć oko. Trzeba jednak pamiętać, że kobiece wioślarstwo jest bardzo dynamiczne. W zasadzie tylko jedynkarka Sanita Puspure potrafi zdominować rywalizację w swojej konkurencji. W pozostałych wszystko się powoli wyrównuje, co na pewno jest dobre z punktu widzenia kibica. Ale wbrew pozorom, również i dla zawodników. Dzięki temu oni cały czas muszą być czujni i mieć w głowach, że trzeba przygotowywać się zawsze na sto procent.
Światowy styl pokazała czwórka podwójna mężczyzn. Tę osadę trzeba pochwalić nie tylko za ogromny profesjonalizm, ale również odporność psychiczną. W tym roku trenerzy zastosowali bardzo wymagający system kwalifikacji do osad. To naprawdę nie jest nigdy łatwe dla zawodników. Ta ekipa jednak zawsze chce wyłaniać spośród siebie najlepszych. Chłopcy na to bardzo ciężko pracują, ale nie zapominają przy tym o wzajemnym szacunku i zdrowej rywalizacji. To procentuje i przyniosło medal na mistrzostwach świata. W Linzu biało-czerwoni pływali w składzie Dominik Czaja, Wiktor Chabel, Szymon Pośnik i Fabian Barański.
Dwójka podwójna mężczyzn, czyli Mateusz Biskup i Mirosław Ziętarski wróciła w tym składzie na swoje tory. To bardzo cieszy. Mam nadzieje, że najbliższy sezon będzie wolny od jakichkolwiek komplikacji i upłynie pod znakiem ciężkiej pracy. Jestem ciekawa jaki będzie skład tej osady w przyszłym roku. Jaki on by jednak nie był, to doświadczenie jakie dotychczas zdobyli nasi wioślarze, może przynieść nawet medal olimpijski.
Na pochwałę zasługuje kobieca czwórka bez sterniczki (Joanna Dittmann, Olga Michałkiewicz, Monika Chabel i Maria Wierzbowska), która w Linzu zajęła czwarte miejsce. Mimo pewnych zachwiań w trakcie mijającego sezonu, dziewczyny pokazały pełną mobilizację i determinację podczas najważniejszego startu. Bardzo się cieszę, że zapewniły sobie spokój w przygotowaniach do Igrzysk Olimpijskich.
Najbardziej martwiłam się o Jerzego Kowalskiego i Artura Mikołajczewskiego, czyli o dwójkę wagi lekkiej. W tej konkurencji jedynie siedem pierwszych osad kwalifikowało się do Igrzysk, a na starcie stanęło ich aż trzydzieści trzy. Oznaczało to co najmniej cztery wyścigi, w tym ćwierćfinały. Dla zawodników wagi lekkiej, którzy na dwie godziny przed każdym startem podlegają oficjalnemu ważeniu (70 kg na zawodnika), jest to niewiarygodne obciążenie fizyczne i psychiczne. Dlatego fakt, że Jurek i Artur awansowali do finału i zapewnili sobie kwalifikację do Tokio, nastraja bardzo pozytywnie. Zwłaszcza że przyszłoroczne Igrzyska będą ostatnimi na których zostanie rozegrana ta konkurencja.
Kwalifikacji nie udało się zdobyć Natanowi Węgrzyckiemu-Szymczykowi. On jako jedyny z naszych startował w finale B. Był to wyścig o wszystko, ponieważ trzej pierwsi zawodnicy zapewniali sobie kwalifikację olimpijską. Natan prawie do końca płynął na premiowanej awansem pozycji, ale niesamowity finisz Nowozelandczyka Robiego Mansona na ostatnich metrach odebrał mu nadzieję na Tokio. Oby tylko na chwilę. Moim zdaniem czas nie tylko zagoi rany, ale wydarzenia z Linzu mogą być wręcz przełomowe dla dalszego rozwoju tego zawodnika.
Analizując mistrzostwa świata nie możemy zapominać o innych. W Linzu można było zauważyć jak silne reprezentacje mają Chiny czy Holandii. W przypadku tego pierwszego państwa każdy upatruje się wpływu trenera Steve’a Redgrave. Pięciokrotny mistrz olimpijski zaczął pracę w chińskiej federacji rok temu, ale faktycznie od tego czasu widać postęp tamtejszych wioślarzy. W przypadku Holandii bardzo ciekawy jest powrót po przerwach wielu zawodników, a także wielokrotne rotowanie składem osad.
Dwukrotna uczestniczka Igrzysk Olimpijskich. W 2012 roku razem z Magdaleną Fularczyk wywalczyła brązowy medal w dwójce podwójnej. Na swoim koncie ma także tytuł mistrzyni świata. W 2015 roku zakończyła sportową karierę. Obecnie współpracuje z "Magazynem Sportowiec" i gościnnie komentuje zawody wioślarskie w Eurosporcie i TVP.