Przemysław Paszowski: Gdy szosowcy osiągają dobre rezultaty mówią, że „noga podawała”. A co w takich sytuacjach mawiają torowcy? Mateusz Rudyk: To samo! Ostatecznie zarówno torowcy i szosowcy to jednak kolarze, więc wiele nas łączy. Czasem mówi się też zwykłe „dzisiaj miałem dzień”.
Pytam o to nie bez przyczyny, ponieważ ten sezon zacząłeś jak marzenie.
To prawda. Wszystko zaczęło się od szóstego miejsca w sprincie na Mistrzostwach Europy. W Berlinie udowodniłem sobie, że mogę walczyć z najlepszymi. Potem był już Puchar Świata w Pruszkowie. Czułem wtedy olbrzymią presją. Ale gdy w eliminacjach 200 m ze startu lotnego pobiłem rekord Polski, wiedziałem już, że to jest mój dzień i będę walczył o najwyższy stopień podium. Ostatecznie nie udało się wygrać, ale z drugiej lokaty też jestem bardzo zadowolony. W finale z Australijczykiem Matthew Glaetzerem zabrakło mi przede wszystkim doświadczenia. Co prawda fizycznie czułem się świetnie, ale popełniłem błędy, które były mistrz świata wykorzystał.
Ten start w Pruszkowie był chyba dla ciebie szczególnie ważny?
Chyba każdy sportowiec chciałby się pokazać z jak najlepszej strony przed swoją publicznością na tak wielkiej i ważnej imprezie. Ponadto na trybunach podczas zawodów była moja rodzina i dziewczyna. Musiałem więc dać z siebie wszystko, żeby nie mieli poczucia, że nadaremno przyszli mi kibicować.
„Mimo podiów cały czas muszę się uczyć”
Niektórzy twierdzili, że w Pruszkowie ściany ci pomogły. Ty jednak zamknąłeś im usta tydzień później.
No tak… Na następnych zawodach Pucharu Świata w Manchesterze udało mi się powtórzyć wynik z Polski. Start w Anglii był jednak inny. W eliminacjach mój czas starczył na zajęcie dziesiątej lokaty i od samego początku trafiałem na bardzo trudnych rywali. Pierwszym z nich był Damian Zieliński. Pokonałem go, ale takie pojedynki są najtrudniejsze. W końcu trenując ze sobą na co dzień znamy swoje wszystkie mocne i słabe strony. W półfinale natomiast moim rywalem był Matthew Glaetzer. Ten sam, który pokonał mnie w Pruszkowie. Wyciągnąłem jednak wnioski z tamtej porażki i tym razem to ja zwyciężyłem 2:0. W finale spotkałem się z Holendrem Harrie Lavreysenem. Jednak na walkę z wicemistrzem świata nie starczyło mi już sił.
Po Pucharze Świata w Pruszkowie udzieliłeś wywiadu, w którym mówiłeś, że przed tobą wciąż dużo nauki.
Ciągle powtarzam, że jestem jeszcze bardzo młodym zawodnikiem i brakuje mi doświadczenia. Nadal zdarza mi się popełniać proste błędy, które później mogą wykorzystać moi rywale. Dlatego mimo tych dwóch podiów cały czas muszę się uczyć. Chcę się doskonalić po to, żeby być jeszcze lepszym i nie popełniać błędów podczas rywalizacji.
Poza tą ambicją jesteś też bardzo skromną osobą. Twoim zdaniem pokora w sporcie przyczynia się do dobrych wyników?
Zawsze staram się być sobą. Nigdy się nie wywyższam i nie chwalę na lewo i prawo tym co osiągnąłem. Moim zdaniem pokora w sporcie jest bardzo ważna. Trzeba umieć zarówno zwyciężać jak i przegrywać. Nigdy nie lubiłem jak sportowiec po wygraniu jakichś zawodów uważał się już za nie wiadomo kogo. Ja nie chciałbym być nigdy tak odbierany przez ludzi.
Nie każdy wie, że jesteś cukrzykiem. Jeszcze kilka lat temu miałeś kłopoty z uzyskaniem zgody na uprawianie wyczynowego sportu. A ty jednak się uparłeś, żeby trenować…
Choruję na cukrzycę od dwunastego roku życia. Ponadto gdy miałem trzynaście lat wykryto u mnie chorobę tarczycy Hashimoto. To właśnie ona krzyżowała mi przez pewien czas wszelkie plany. Dowiedziałem się od lekarzy, że jakikolwiek wysiłek fizyczny może zagrozić mojemu życiu. To jest okropne uczucie, gdy lekarz prosto w oczy mówi ci, że musisz skończyć z treningiem, bo możesz umrzeć. Trudno było się z tym pogodzić, ale musiałem na parę miesięcy opuścić treningi. Ale to na pewno była dla mnie wielka próba charakteru i wytrwałości.
„Mimo cukrzycy można być dobrym sportowcem”
Życie przeciętnego cukrzyka jest trudne, a co dopiero cukrzyka sportowca… Jak wygląda twój dzień, twój trening?
Na co dzień korzystam z pompy insulinowej. Ona znacząco ułatwia mi życie i pozwala normalnie funkcjonować. Dzień zaczynam od mierzenia poziomu glukozy we krwi. Potem jest śniadanie i trening, na którym muszę być bardzo skupiony. Nie chodzi tylko o ćwiczenia, ale też o kontrolę poziomu glukozy we krwi. On cały czas powinien oscylować w granicach normy, ponieważ każde wychylenie w którąś stronę ma zły wpływ na moje zdrowie i dyspozycję sportową. Często po takim wysiłku z jakim mam do czynienia moje poziomy glukozy we krwi spadają na niskie. Wtedy szybko muszę zjeść coś słodkiego lub napić się jakiegoś soku aby wszystko wróciło do normy.
Domyślam się, że podczas zawodów to jednak nie takie proste…
Oczywiście, że tak. Na zawodach wszystko jest w końcu ograniczone w czasie, a ja nie mogę sobie pozwolić aby cukrzyca przeszkodziła mi w rywalizacji na najwyższym poziomie. Przez to pojawia się stres, który działa niekorzystnie na poziom cukru we krwi. Wymaga to dużej i ciągłej kontroli aby wszystko było w normach. Na pewno dla mnie jest to duże obciążenie, bo gdy inni w skupieniu już się rozgrzewają, ja muszę dodatkowo myśleć o chorobie i ją kontrolować. To nie pomaga. Ale po tylu latach życia z tą chorobą nauczyłem się z nią żyć. Zobaczyłem też, że będąc chorym na cukrzycę można zarówno normalnie funkcjonować jak i być dobrym sportowcem.
Tak jak Michał Jeliński?
Fajnie by było mieć takie osiągnięcia jak on. Na pewno Michał Jeliński pokazał, że mimo cukrzycy można bardzo wiele osiągnąć.
On udowodnił ci, że mimo tych problemów można osiągnąć sukces?
Tak. Czytałem z nim wiele wywiadów, bo byłem ciekawy jak radzi sobie z cukrzycą i w jaki sposób – mimo choroby – udało mu się tak wiele osiągnąć. W końcu mówimy o wybitnym sportowcu. Myślę, że przypadek Michała dał mi wiele nadziei i motywacji w chwilach zwątpienia.
Czy sport dla ciebie też jest taką próbą udowodnienia sobie, że mogę, że potrafię?
Po tym jak zachorowałem na cukrzycę coś się we mnie obudziło. Mimo wszystko chciałem spróbować żeby pokazać sobie i innym, że dam radę i łatwo się nie poddam. Teraz przede wszystkim udowadniam sobie, że stać mnie na rywalizację ze zdrowymi. Wiem też, że potrafię pogodzić chorobę z wyczynowym sportem jak i z codziennym życiem.
A co chcesz i możesz udowodnić sobie jeszcze w tym sezonie na torze?
Sezon w kolarstwie torowym kończą Mistrzostwa Świata, które zaczynają się 28 lutego. Głową jestem już przy tym starcie i chcę zrobić wszystko aby się do niego jak najlepiej przygotować. Marzy mi się mój pierwszy medal na Mistrzostwach Świata, a po ostatnich startach na Pucharach Świata udowodniłem sobie, że stać mnie na to.