Przemysław Paszowski: Zrobiłeś nam sporą niespodziankę, bo miałeś w Milton nie startować indywidualnie.
Mateusz Rudyk: Rzeczywiście początkowo miałem nie startować, ale już na miejscu zmieniliśmy decyzję z trenerem. Uznaliśmy, że to będzie dobry sprawdzian szkoleniowy. Cały cykl rozgrzewki, same starty to jest najlepszy trening. Chcieliśmy więc w Milton popróbować różnych rozwiązań.
Popróbować mówisz… No jeśli tak się próbuje i wygrywa się w takim stylu to tylko pogratulować.
A dziękuję! Ale nie ma co ukrywać, że wszystkich najlepszych w Milton nie było. Oczywiście ta obsada nie była jakaś bardzo słaba, bo byli na przykład Francuzi, ale nie był to poziom mistrzostw świata.
Ale zwycięstwa ci nikt nie podarował, musiałeś je sobie sam wywalczyć na torze.
Dokładnie. Jaka by obsada Pucharu Świata nie była, to pierwsza czwórka danych zawodów to zawsze jest czołówka światowa. W mojej konkurencji jest ponad dziesięciu kolarzy, których stać na medal najważniejszych imprez. Na to zwycięstwo w Milton trzeba było mocno pracować.
Wiesz, że tej zimy informacje na temat twoich sukcesów w „Magazynie Sportowiec” dorównywały popularnością doniesieniom ze skoczni narciarskich? To samo w sobie chyba powód do zadowolenia?
To super. Bardzo się cieszę, że ludzie tak chętnie czytają informacje na temat kolarstwa torowego. Zwłaszcza że do niedawna przegrywaliśmy na odcinku medialnym dość zdecydowanie z szosą. Teraz te różnice nie są już chyba takie duże. Cała kadra swoimi wynikami na to pracuje. Pokazujemy też, że mamy duży potencjał.
Czy któryś z naszych skoczków zdobędzie Puchar Świata dowiemy się za kilka tygodni. Ty swój Puchar Świata już masz. Czym ten triumf dla ciebie jest?
W Kanadzie może zabrakło tych najlepszych, ale w poprzednich zawodach byli wszyscy. Moje najgorsze miejsce to była piąta lokata na inaugurację w Mińsku. Potem byłem dwukrotnie czwarty, a następnie trzykrotnie wygrałem. W związku z tym ten sukces bardzo mnie cieszy. Pokazywałem przez cały sezon, że znajduję się w czołówce światowej. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrą stronę. Zmotywowało mnie to też do większej pracy pod kątem Igrzysk. Czuję, że podium jest w zasięgu. Nie ukrywam, że będę chciał lecieć do Tokio po medal.
Odważne słowa. Potem wszyscy ci je wypomną.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Igrzyska rządzą się swoimi prawami. Ale jestem bardzo zmotywowany, ciężko pracuję. Wierzę, że stać mnie na ten medal. Nie mówię, że go zdobędę, bo takiej pewności nigdy nie ma. Jestem zmotywowany do walki. Nie pojadę do Tokio na wycieczkę.
Coraz chętniej jesteś wymieniany w gronie kandydatów do medalu w Tokio. Czujesz tę presję czy się od tego dystansujesz?
Raczej się dystansuję. Gdy słyszę, że jestem nadzieją medalową to podchodzę do tego z chłodną głową. Wiem na co mnie stać i będę chciał to pokazać. A czy to się uda czy nie? Wiemy jak to bywa. Czasem na Igrzyska jadą pewniacy do medalu, a potem kompletnie zawodzą. To jest piękne i brutalne oblicze sportu.
Mateusz Rudyk lepiej czuje się w roli faworyta czy zawodnika, który atakuje z cienia?
Jeszcze półtora roku temu powiedziałbym, że bardziej pasowałaby mi ta druga opcja. Lepiej było, gdy o mnie nie wiedzieli, bo mogłem wtedy zaskoczyć potencjalnie silniejszego przeciwnika. Teraz już wiem, że nawet gdy jestem bez formy, to i tak będę postrzegany w roli faworyta. Wszyscy zawodnicy i trenerzy wiedzą, że stać mnie zawsze na walkę i nie można mnie lekceważyć. Z jednej strony to pomaga, bo każdy się ze mną liczy. Jednak z drugiej jest olbrzymia presja, żeby nie zawieść. Żeby nikt mi powiedział, że się „skończyłem”, gdy mi gorzej poszło.
W tych końcowych zawodach Pucharu Świata nie startowali dwaj najlepsi sprinterzy świata – Holendrzy Harrie Lavreysen i Jeffrey Hoogland. Trudno zatem o pełne porównanie. Masz jednak poczucie, że w ostatnich tygodniach mocno zbliżyłeś się do nich?
Jeśli chodzi o same kwalifikacje to faktycznie się do nich mocno zbliżyłem. Ale tak naprawdę mistrzostwa świata pokażą, gdzie są oni, a gdzie reszta świata. Zobaczymy czy znowu zdominują rywalizację, czy już im tak łatwo nie pójdzie.
Mówisz, że te mistrzostwa świata to pokażą, ale czy tak rzeczywiście będzie? Zastanawiam się czy niektórzy zawodnicy nie puszczą tutaj zasłony dymnej, po to by lepiej przygotować się do Tokio.
Na pewno nikt nie odpuści mistrzostw świata, choć sądzę, że wszyscy – w tym i ja – nie będą prezentować najwyższej formy. Każdy wie, że jest duże ryzyko, że organizm nie zdążyłby się w pełni zregenerować i przygotowania do Igrzysk mogłyby być zaburzone. Myślę, że wszyscy podejdą bardzo ostrożnie do mistrzostw świata. Ale to wcale nie oznacza, że nie będzie mocnej walki o medale.
Światowy czempionat będzie ważny z perspektywy kwalifikacji dla drużyny. Nasz zespół pojedzie do Tokio?
Na pewno o tę kwalifikację trzeba będzie mocno zawalczyć. Po Pucharze Świata w Milton mamy dość dobrą pozycję wyjściową, ale różnice punktowe są niewielkie. Gorszy start może oznaczać, że wypadniemy spoza ósemki. Mistrzostwa świata wszystko zweryfikują. Na razie jesteśmy na dobrej drodze. Nie chcę zapeszać, ale powinno być wszystko okej.
W ostatnich tygodniach drużyna też poczyniła wyraźne postępy.
Jest duży postęp. Udowodniliśmy to w Cambridge, gdy pobiliśmy rekord Polski, jadąc po raz pierwszy poniżej 43 sekund. Po tych ostatnich pucharach jesteśmy zadowoleni, ale to wszystko zweryfikują mistrzostwa świata.
Jak wygląda obecnie atmosfera w polskim obozie? Jesienią narzekali na nią zawodnicy, jak i działacze.
Były zgrzyty, były nieporozumienia między nami, a związkiem. Teraz spór się załagodził. Ostatnio, gdy wróciliśmy z Kanady, prezes z dyrektorem sportowym przyjechali na lotnisko i nam pogratulowali. Był to bardzo miły gest. Myślę, że powoli te relacje zaczną się naprawiać i będziemy współpracować jak partnerzy, a nie wrogowie. Liczę na to, że w końcu ta sytuacja się unormuje. Już i tak jest o wiele lepiej. Jest nowy dyrektor sportowy, który był parę razy na naszych treningach. Ma kilka pomysłów jak nam pomóc, na przykład w załatwieniu nowych strojów. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze i powinno być coraz lepiej.
Czyli wasze przygotowania olimpijskie, mimo tych zawirowań, nie są jakoś zakłócone?
Hmmm. Nie jest idealnie. Chcieliśmy w styczniu i w lutym pojechać na zgrupowanie w cieplejsze miejsce. Ale nie ma jeszcze pieniędzy na koncie z powodu papierkologii. Przez to nie pojedziemy przed mistrzostwami świata będziemy siedzieć na miejscu w Pruszkowie. Zatem nie jest idealnie, ale jakoś każda ze stron stara sobie radzić. Liczę na to, że władze związku podołają wyzwaniom jakie przed nimi stoją.
Nie od dziś wiemy, że zmagasz się z cukrzycą. Ale nie tak dawno przeczytałem, że masz pod skórą wszczepiony specjalny czip. Jak on działa?
Mam wszczepiony czip podskórny, który na bieżąco poprzez naklejony na skórze nadajnik, wysyła do aplikacji na komórce dane o moim stężeniu cukru. Cały czas mogę patrzeć na te informacje. Poza bieżącym poziomem cukru, widzę też tendencje. Dzięki temu mogę odpowiednio wcześnie zareagować. Jest to bardzo ważne, gdy uprawia się profesjonalnie sport. Nieodpowiedni poziom cukru utrudnia nie tylko rywalizację, ale sam trening. Dlatego ten czip jest bardzo pomocny.
Uspokójmy na koniec, twoja forma zdrowotna się nie pogarsza.
Nie. Cały czas robię wyniki badań. Wszystko jest okej. Mam nadzieję, że tak zostanie.
Mateusz Rudyk. Kolarz torowy. Specjalizuje się w sprincie. Pierwszy Polak, który wywalczył medal w tej konkurencji na mistrzostwach świata, sięgając w 2019 roku po brąz. W 2019 roku zdobył też brązowy medal mistrzostw Europy. Zdobywca Pucharu Świata za sezon 2019/2020. Na co dzień Mateusz Rudyk zmaga się z cukrzycą.