Przemysław Paszowski: Cieszę się, że rozmawiamy, bo to oznacza, że przetrwała pani zimowy armagedon w Karkonoszach. Z tego co widziałem na zdjęciach to chyba nie było łatwo? Marta Walczykiewicz: Przetrwałam, ale takiej zimy jeszcze w swoim życiu nie widziałam! W ciągu jednej nocy potrafiło spaść trzydzieści centymetrów śniegu. Zdarzały się też dni bez prądu. Dobrze, że Hotel Biathlon miał swój agregat, więc można było funkcjonować. Najgorsze było chyba odkopywanie samochodu. Można było to jednak potraktować jako dodatkowy trening.
Podczas przygotowań często biegaliście na nartach. Jaki to ma cel?
Narty biegowe były naszą główną jednostką treningową. Treningi odbywały się prawie codziennie. Na jednym takim treningu potrafiłam zrobić nawet trzydzieści kilometrów. A jaki był tego cel? Na pewno poprawienie wytrzymałości. Narty naprawdę potrafią dać w kość.
Może to znak, że warto się przebranżowić i postawić na biegi?
Polubiłam tę dyscyplinę sportu, a także ten rodzaj treningu. Nie powiem, że kusi mnie spróbowanie swoich sił podczas zawodów, które odbywają się na Polanie Jakuszyckiej. Kto wie? Może po zakończeniu kariery kajakowej zacznę amatorsko biegać na nartach?
Ostatecznie jednak i to woda, i to woda. Stan skupienia tylko różny.
Wcześniej o tym nie pomyślałam! To teraz już wiem, dlaczego tak polubiłam narty.
No ale przecież po tylu latach to te kajaki mogą już się znudzić…
Rzeczywiście po dwudziestu dwóch latach tak by się mogło wydawać, ale mnie to nie dotyczy. Kajaki wciąż mnie „kręcą” i są dla mnie najważniejsze. Poza tym mam w nich jeszcze coś do zrobienia.
Jak zmieniło się pani nastawienie do sportu na przestrzeni lat. Jak podchodziła do kajaków Marta Walczykiewicz dziesięć lat temu, a jak podchodzi teraz?
Dziesięć lat temu na pewno już poważnie myślałam o starcie na Igrzyskach. Jednak z całą pewnością nie miałam wtedy takiej wiedzy jak teraz. Z każdym kolejnym rokiem uczyłam się tego sportu, uczyłam się także siebie. Wtedy wszystko wydawało mi się łatwiejsze, przyjemniejsze. Teraz wiem, że ta droga nie jest prosta ani przyjemna. Nie oznacza to jednak, że na mecie nie może być fajnie.
Kilka tygodni temu napisała pani „pracuj nad sobą w ciszy, a niech osiągnięcia robią hałas”. Czy takie podejście, pełne pokory, to jest element wypracowany na przestrzeni lat?
Do pewnych rzeczy musiałam po prostu dojrzeć. Kiedyś dużo i głośno mówiłam o tym, że jadę po złoto. Narzekałam na to czego nie mam, a co mają lub robią inni. Teraz wiem, że trzeba robić swoje i nie patrzeć na innych. Nie ma co się porównywać do tego kto ma lepiej, a kto gorzej.
Kajakarstwo nauczyło panią pokory?
Sport uczy pokory. Mnie nauczyły tego kajaki. Ale także każda porażka, którą poniosłam i każdy błąd, który kosztował mnie medal. To ukształtowało mój charakter i to kim jestem teraz. Cieszę się, że dwadzieścia dwa lata temu tata wsadził mnie do kajaka.
Pamiętam, że przed Igrzyskami w Rio de Janeiro powiedziała pani „dojrzałam”. Czym pani zdaniem jest taka sportowa dojrzałość?
Trudno to chyba dokładnie wyjaśnić. To chyba po prostu świadomość! Trzeba być świadomym każdego wykonywanego ruchu na treningu, świadomym tego po co się to robi. Zawodnik musi też wiedzieć, że mimo tego, że daje na treningu sto procent nie ma gwarancji, że jako pierwszy przekroczy linię mety. Ale świadomość tego, że daliśmy z siebie wszystko zawsze sprawia, że nawet drugie czy trzecie miejsce będzie dla nas jak złoty medal.
Jak pani radzi sobie z presją?
Nie mam na to sposobu. Presja zawsze jest i pewnie będzie, bo czasem nawet sama sobie ja na siebie nakładam. Ale ta presja znika, kiedy przed startem pojawia się pewność że zrobiłam wszystko dobrze. Niestety kiedy wkrada się niepewność to pojawia się nie tylko presja, ale i strach. W takiej sytuacji nie zawsze udaje się to wyłączyć i wówczas wyścigi nie należą do udanych.
Pytam o to, również dlatego że powiedziała pani kiedyś, że medal w Londynie przegrała głową, bo nie wytrzymała presji.
Nadal tak uważam. Wtedy media i ludzie od statystyk powiesili mi medal na szyi na długo przed Igrzyskami. Przed startem bardziej niż o wyścigu myślałam o tym, żeby nie zawieść tych wszystkich osób. I skończyło się tylko na piątym miejscu…
Długo pani przeżywała tamten występ czy był on też od razu taką gigantyczną motywacją?
Bardzo długo. Tamten wyścig obejrzałam chyba tylko dwa razy, a po raz pierwszy zrobiłam to po jakimś roku. Miałam dość sportu, rywalizacji i treningów. Trochę to trwało, ale odzyskałam to wszystko, kiedy przypadkowo trafiłam do stajni w Cekowie i zaczęłam jeździć konno. To zaczęło mnie jednak szybko nudzić, więc rozpoczęłam naukę skoków przez przeszkody. Po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że sport to jednak moje życie i dalej chcę tej adrenalina.
Jak ważna w kajakarstwie jest głowa, a jak siła mięśni? Da to się jakoś w ogóle wycenić?
Obie rzeczy są bardzo ważne. Myślę jednak, że głowa jest trochę istotniejsza. Nie trzeba w końcu być bardzo silnym, żeby szybko pływać. Wygrywa ten kto popełnił najmniej błędów, a mniej błędów popełnia ten kto ma silniejszą głowę.
Gdyby miała pani zamknąć oczy to jaki sukces zostałby przywołany jako pierwszy? Podejrzewam, że wicemistrzostwo olimpijskie, prawda?
Zgadza się. Tamten start zawsze jest na pierwszym miejscu. Ale ostatnio dość często przywołuję w pamięci wyścig z Pucharu Świata w Duisburgu. Tam miałam jeden z trzech najlepszych wyścigów w mojej karierze. Pokazał mi on zresztą po raz kolejny jak bardzo ważna jest głowa.
Pamiętam, że tamten medal w Rio de Janeiro był dla pani wielkim szczęściem.
Cieszyłam się jakbym wywalczyła złoto. Tak się czułam. Bardzo długo czekałam na ten medal. Był tym o czym marzyłam i śniłam po nocach. To było takie ukoronowanie całej mojej kariery. Teraz ten medal jest dla mnie czymś co daje mi poczucie spokoju na przyszłość. Przypomina mi też, że można „to” zrobić i że medal olimpijski jest osiągalny.
Chodzi pani cały czas po głowie ten wymarzony złoty medal?
Nie. Już od dawna nie. Nie oznacza to jednak, że nie chciałabym go zdobyć. Ale bardziej chce przeżyć swój wymarzony, idealny wyścig.
Może ten idealny start przypadnie w Tokio? Na półtora roku przed tym występem czuje się pani na siłach aby podjąć to wyzwanie?
Po zejściu z podium w Rio de Janeiro podjęłam wyzwanie o nazwie Tokio 2020. Chcę tam powalczyć, a czy jestem gotowa? W tej chwili nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Droga nie jest prosta, pojawiają się na niej różne zakręty. Staram się je pokonywać tak, żeby z nich nie wypaść i dalej być na drodze prowadzącej do Tokio.
Ogląda pani jakiś serial?
Nie oglądam żadnego, trochę brakuje czasu. W wolnych chwilach wolę iść na spacer lub rozmawiać z przyjaciółmi.
Przed Rio de Janeiro oglądała pani „Z archiwum X” i był medal. Może warto więc sobie go odświeżyć?
Nawet o tym zapomniałam. Może faktycznie warto spróbować zacząć oglądać jakiś serial. Ostatnio obejrzałam „Lucyfera”. Może zobaczę następne odcinki. A może ktoś po przeczytaniu tego wywiadu poleci mi jakiś fajny serial?
Marta Walczykiewicz. Kajakarka. Wicemistrzyni olimpijska z Rio de Janeiro. Złota medalistka Igrzysk Europejskich. Multimedalistka mistrzostw świata i Europy. Aktualna mistrzyni Starego Kontynentu.