Przemysław Paszowski: Pasuje chyba do pani określenie im starsza tym lepsza. Małgorzata Jasińska: (śmiech). Skoro pan tak twierdzi… Po tylu latach treningu nadszedł czas na zbieranie plonów.
Zgodzi się pani z określeniem, że za panią sezon życia?
Mam nadzieję, że życiowy sezon dopiero przede mną! Moje aspiracje są na pewno troszeczkę większe. Ale zgadzam się z opinią, że to był jak dotąd najlepszy sezon w mojej karierze. Zrealizowałam na przykład cel, jakim było zdobycie podwójnego tytułu mistrzyni Polski. Kiedyś uważałam to za nierealne, bo jazda indywidualna na czas nigdy nie była moją mocną stroną. Do tego byłam w tym sezonie w pierwszej dziesiątce na dwóch wyścigach World Tour.
Przejście do grupy Movistar było strzałem w dziesiątkę?
Tak naprawdę było to zrządzenie losu. W zeszłym roku byłam blisko zakończenia kariery. Realia kobiecego kolarstwa nie są tak dobre jak męskiego. U nas nie ma tak dużych pieniędzy. Chciałam iść do normalnej pracy. Ale na ostatnim wyścigu wypatrzyło mnie kierownictwo ekipy Movistar. Spodobała im się moja ofensywna jazda i podpisali ze mną kontrakt. Jak widać również im przyniosło to korzyści.
Można powiedzieć, że w tym zespole pani odżyła i nabrała wiatru w żagle.
Pierwszy raz w karierze dostałam możliwość sprawdzenia się jako liderka. Nigdy wcześniej nie miałam takiej szansy. Teraz musiałam oszczędzać siły i atakować w decydujących momentach. Jak widać poradziłam sobie w nowej roli, choć nie było to takie łatwe. Jestem naprawdę bardzo szczęśliwa, ze mogłam mierzyć się z najlepszymi, a nie eksploatować sił już na początku wyścigu.
Wcześniej pani nie przeszkadzało, że przez tyle lat musiała pani pracować na koleżanki? Łatwo było pogodzić się z taką rolą?
Gdybym była mężczyzną i zarabiała takie same pieniądze jak oni to dużo łatwiej byłoby mi to na pewno zaakceptować. Ale to nie jest tak, że nie potrafiłam się z nią pogodzić. W końcu przez ponad dwadzieścia lat byłam czyimś pomocnikiem. Ja mam taki charakter, że jak dostaje zadanie to staram się je wykonać na sto dziesięć procent. Na pewno trzeba mieć dużą miłość i pasję do tego co się robi, aby odnaleźć się w takiej sytuacji.
A co pani poczuła, gdy dowiedziała się, że liderka kadry w Innsbrucku będzie Katarzyna Niewiadoma?
Trasa była ewidentnie pod Kasię. Ona jest typową góralką. Ja wolę klasyki. Nasze role były podzielone. Wiedziałam jakie mam zadania i starałam się wykonać je jak najlepiej. Jednak jak widać po tych mistrzostwach nie wszystko da się przewidzieć. Ja znalazłam się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Miałam podczas wyścigu swoją szansę.
Kiedy pomyślała pani sobie na trasie, że toczy się już walka o medale?
Gdy jechałam w ucieczce sądziłam do dojadą do nas najsilniejsze zawodniczki. Ale ten najważniejszy moment był chyba wtedy, gdy dojechała do nas Anna van der Breggen. Wtedy zdałam sobie sprawę, że to decydujący atak. Zawodniczka tej klasy wie jaki moment wybrać. Próbowałam za nią jechać, ale wcześniejsza praca wyeksploatowała moje siły. Potem gdy ruszyła Tatiana Guderzo próbowałam jeszcze trzymać koło, ale też nie dałam rady.
Przykry moment?
Tak. Ale nie mogę sobie zarzucić, że nie walczyłam. Dałam z siebie wszystko. Moja postawa była dużym zaskoczeniem. Powiedzmy sobie szczerze, nikt na mnie nie liczył.
A pani liczyła?
Byłam pewna siebie. To były pierwsze mistrzostwach na których nie przerażała mnie ranga imprezy. Wiedziałam też, że jestem w dobrej dyspozycji. Byłam dobrze przygotowana fizycznie. Na ostatnich treningach pokonywałam swoje osobiste rekordy.
Wszystkich nas poruszyły pani łzy na mecie. Emocje wtedy puściły?
Zdecydowanie. Dotarło do mnie wówczas, że było tak blisko. Tak blisko jak nigdy przedtem. Jeśli przyjeżdżasz na mecie piąta to zdajesz sobie sprawię jak niewiele zabrakło.
To piąte miejsce traktuje pani jako wielki sukces czy małe rozczarowanie?
Przed startem brałabym taki wynik w ciemno. Oddałabym wszystko aby być piąta na mecie. Później ten punkt widzenia się zmienił. Z jednej strony jestem zadowolona, bo to był mój najlepszy występ na mistrzostwach świata. Z drugiej jednak jest to rozczarowanie, ponieważ wiem jak było blisko. Medal jest medalem. O piątej zawodniczce długo nikt nie będzie pamiętał. Taka prawda. Nie będę oszukiwać, moim marzeniem jest tęczowa koszulka. Ale skoro pan twierdzi, że im jestem starsza tym lepsza, to wszystko przede mną (śmiech).
To był najlepszy start w sezonie czy były lepsze?
Najbardziej jestem zadowolona z wyścigu Dookoła Flandrii. Tam pierwszy raz pokazałam, że jestem w stanie walczyć z najlepszymi zawodniczkami, które kiedyś wydawały się być poza moim zasięgiem. Przyjechałam na szóstym miejscu. Udowodniłam sobie, że nie jestem gorsza i że potrafię. Podczas tego wyścigu stoczyłam też wewnętrzną walkę z samą sobą i pokonałam stare schematy.
Czy Małgorzata Jasińska byłaby w tym miejscu gdyby nie trening mentalny?
Grupa Movistar dała mi szansę bycia liderką. Trening mentalny w siedemdziesięciu procentach pomógł mi udźwignąć tę rolę. Dzięki niemu dorosłam do roli sportowca, który docenia siebie, a nie tylko zwraca uwagę na innych. Ale to nie jest tak, że ktoś mi dał złoty środek. To wszystko wymagało ode mnie bardzo dużo pracy. A drugie tyle jest jeszcze przede mną.
Jak wyglądają takie treningi?
To nie jest łatwa praca, ponieważ kosztuje dużo energii. Czasem łatwiej jest zrobić pięć godzin treningu na rowerze niż pięć minut treningu nad mentalnością. Praktycznie każdego dnia wykonuje różne dopasowane do mnie zadania. Dzięki nim widzę swoje ograniczenia, ale też nieograniczoną liczbę możliwości.
Korzystanie z usług psychologa sportowego jest już czymś powszechnym, ale trening mentalny? Skąd taki pomysł?
W poprzednich latach pracowałam z psychologiem. Podczas sesji mogłam się wygadać, ale potem zostawałam ze wszystkim sama. Mój trener mentalny Beata Kurdynowska daje mi zadania i ja codziennie staram się je wykonywać. W ten sposób ciągle pracuję nad sobą. Myślę, że taka forma jest dla mnie właściwsza. Poprzez taki trening mentalny ja też mam większą ochotę na udoskonalanie siebie i na zerwanie z jakimiś ograniczeniami.
Czy osiągnięte w tym sezonie wyniki są efektem tego, że uwierzyła pani w siebie?
W jakimś stopniu na pewno tak. Jednak to nie jest tak, że po tym sezonie uwierzyłam w siebie i będę teraz inną Gosią. Ta stara mentalność wraca i wciąż jest dużo pracy przede mną. Ale myślę, że będę inaczej patrzeć na siebie. Nie zostało mi już dużo czasu w kolarstwie i chciałabym go spożytkować jak najlepiej.
Teraz już odpoczywa pani po sezonie?
Tak. Do końca października będę odpoczywać. Nie mam konkretnych planów treningowych. Podtrzymuję tylko aktywność fizyczną. Ale staram się robić coś innego, bo muszę odpocząć od szosy. Od listopada zaczynam zaplanowane treningi.
A zdąży pani jeszcze załapać się na jakieś wakacje?
Od razu po mistrzostwach świata byłam na czterodniowych wakacjach na Majorce z moimi koleżankami z Movistaru. Teraz jestem w górach. Odrywam się od kolarskiego życia i spędzam czas z rodziną.
W polskich górach?
W polskich. Po sezonie z reguły wracam do domu. To ważne aby naładować akumulatory z rodziną. Zawsze podkreślam, że dom to dom i bliscy to największa energia.
A tu w górach już śnieg…
Wszystkie koleżanki zawsze się dziwią, że wracam do domu. Odpowiadam, że muszę zaczerpnąć trochę krioterapii (śmiech). Gdy się przymrożę, a później jadę do Hiszpanii czy Włoch jest o wiele przyjemniej.
Małgorzata Jasińska. Kolarka. Sześciokrotna mistrzyni Polski. Olimpijka z Rio de Janeiro. Na Mistrzostwach Świata w Innsbrucku zajęła 5. miejsce. Zawodniczka grupy Movistar.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.