Szymon Kastelik: W Polsce mamy wreszcie prawdziwą zimę. Wielu z nas nie potrafi normalnie funkcjonować w temperaturze 0 stopni Celsjusza, mając założoną kurtkę zimową i buty. Natomiast pan potrafi przepłynąć kilometr na Antarktydzie w wodzie, której temperatura wynosi półtora stopnia poniżej 0. Jest to tak niesamowite osiągnięcie, iż potrafię zadać tylko banalne pytanie: Jak pan to zrobił?
Leszek Naziemiec: To była długa droga. Nie zrobiłem tego w taki sposób, że po prostu założyłem się z kimś, czy mi się uda. Tylko trenuję tę dyscyplinę równo jedenaście lat. Wcześniej biegałem maratony i triathlony.
Wobec tegi jak Leszek Naziemiec rozpoczął swoją przygodę z zimną wodą?
W Czechach było wiele ciekawych imprez, w których startowałem. I tam właśnie zobaczyłem po raz pierwszy pływanie zimowe. Tak mi się to spodobało, że zacząłem trenować ten sport. W Czechach od razu kazano mi i kolegom pływać sto – dwieście pięćdziesiąt metrów. To była tak duża adrenalina, że po prostu stwierdziłem, że muszę w tym uczestniczyć. W Polsce nie mogłem się nikogo poradzić, gdyż w tamtym czasie nie było to w ogóle możliwe. Razem z kolegami zapisaliśmy się do czeskiego klubu w Nachodzie. Z czasem byliśmy coraz lepsi. Kilometr zacząłem pływać po trzecim roku treningów. Byliśmy dobrzy do tego stopnia, że inne kluby były nami zainteresowane. Tutaj należy wspomnieć, iż w Czechach jest to sport dosyć popularny i działa tam ponad trzydzieści klubów klubów, które regularnie startują w Pucharze Czech. To oznacza, że mamy ponad 30 zawodów w jednym sezonie.
No i po czasie dokonaliśmy małego transferu. Z Nachodu przenieśliśmy się do Pragi. I tam pływamy do dzisiaj. Jednocześnie założyliśmy klub Silesia Winter Swimming , który organizuje kilka imprez pływackich w roku. W tej dyscyplinie byłem nawet mistrzem Czech. I dlatego zacząłem szukać kolejnych wyzwań. Jednym z nich jest przenoszenie tej dyscypliny do Polski.
Czyli wszystko wywodzi się z Czech?
Ten klub praski ma historię sięgającą 1923 roku. To wtedy rozpoczęło się w Czechach pływanie zimowe. Wówczas było to ściśle związane z ratownictwem. Bo jak wiadomo, łyżwiarze często wpadali do wody na zamarzniętych rzekach oraz jeziorach. Nie było wtedy odpowiedniego sprzętu, a przecież ratownicy musieli ich ratować. Dlatego zaczęli trenować pływanie w takich warunkach. Można uznać, że początki tego sportu miały miejsce właśnie w Czechach. Wielkim popularyzatorem pływania zimowego jest też Ram Barkai z RPA. To on pojechał do Rosji i przekonywał Rosjan, że zimowe pływanie jest szansą dla tego kraju, w którym nie było takiej tradycji. Teraz Murmańsk robi mistrzostwa świata. Dla mnie inspiracją był Morawianin Franciszek Venclovsky. Dokonywał fantastycznych przepływów w latach siedemdziesiątych, będąc zupełnym amatorem i trenując „ po swojemu.”
Dużo Polaków trenuje pływanie zimowe?
Jest to dalej nisza. Jedenaście lat temu byłem chyba tylko ja i koledzy. Teraz solidnych pływaków oraz pływaczek jest może kilkadziesiąt. Sporo jest też takich, którzy dopiero zaczynają.
Trudno zacząć przygodę z pływaniem zimowym?
Jest kilka zasad. Trzeba zacząć od tego, że w Polsce mało kto dobrze pływa. Mamy na przykład sporo morsów, którzy jednak nie potrafią pływać w takich warunkach na większych dystansach. Bo po prostu technika pływania jest u nas słaba. Natomiast w Czechach pływa każdy, bez względu na wiek. Wobec tego pierwsze ograniczenie to pływanie. Jeżeli ktoś słabo pływa, to tym bardziej nie poradzi sobie w zimnej wodzie. Właśnie takie warunki pokazują najlepiej kto jakie ma braki.
A co dalej?
Jeżeli ktoś umie pływać, to nie może patrzeć na to, co robią morsy. Przy pierwszym wejściu do wody należy zanurzyć ręce. Jeżeli ktoś nie chce od razu zanurzyć głowy, to powinien przynajmniej obmyć sobie twarz. To powoduje, że mózg, a dokładnie podwzgórze otrzymuje impuls, iż jest zimna woda i organizm musi przystosować się do niej. Następują odruchowe zmiany w naczyniach krwionośnych, inaczej zaczyna pracować serce. Dochodzi też do zmian hormonalnych. Ale normalne morsowanie rekreacyjne nie potrzebuje tego. Na i no początku przygody z pływaniem zimowym należy zrobić dwa-trzy ruchy pływackie. Potem minutę. I tak z tygodnia na tydzień próbować pływać coraz więcej. W pierwszym sezonie, Czesi uważają, że nie powinno się przekraczać dystansu dwustu pięćdziesięciu metrów.
Pan szybko pokonał strach przed zimną wodą?
No właśnie nie. Przeżywałem to bardzo kiepsko. Nie należę do takich ludzi, którzy twierdzą, że wszystko jest w głowie i wystarczy przełamać się psychicznie. Je mam do tego inne podejście. Przymuszanie się na siłę do pływania zimowego może doprowadzić do tego, że zniszczymy swoje ciało. Myślenie, iż wszystko zależy od siły woli nie jest dojrzałym rozwiązaniem. Do tego potrzeba czasu. Trzeba powoli przyzwyczajać swoje ciało do takich warunków. Ciało jest częścią umysłu. Odbieramy bodźce całym ciałem. Niech ciało uczy głowę!
A jakie są największe zagrożenia w pływaniu zimowym?
Na początku zagrożeniem jest sytuacja, w której ktoś myśli, iż jest mocny. Ten brak pokory może spowodować, że jak ktoś sam popłynie daleko i będzie miał hipotermię, to już nie wróci, ponieważ spanikuje i utonie. Należy wiedzieć, że w momencie, gdy hipotermia się rozwija, to czujemy się dobrze. Jesteśmy na wszystko obojętni, albo mamy lekką euforię. I to jest właśnie złudne. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest, żeby towarzyszyła nam druga osoba. A jeżeli nie ma takiej szansy, to należy płynąć w płytkiej wodzie, mieć boję asekuracyjną, no i przede wszystkim nie przesadzać. Czyli nie próbować za wszelką cenę pobijać swoich rekordów.
Innym zagrożeniem jest już wspomniana niekontrolowana hipotermia. Następnie zagrażają nam odmrożenia. Narażone są palce u rąk i stóp. Te odmrożenia różnią się trochę od tych, które możemy dostać na przykład w wysokich górach. Brak czucia zaczyna się w koniuszkach palców, a może dojść nawet do ramienia. Taki stan może trwać nawet kilka tygodni, ale przy okazji nie ma żadnych następstw takich jak na przykład zgorzele.
Czy Leszek Naziemiec miał kiedykolwiek taką sytuację, w której pojawiło się realne zagrożenie zdrowia lub życia?
Trochę takich sytuacji było. Być może spowodowane one były przeszacowaniem swoich możliwości. Czasami człowiek panikuje, zwłaszcza jak pływa sam. Groźne są również akweny rzeczne i pływanie z prądami, nocą albo na dużych falach.
Powróćmy do Antarktydy. Skąd wziął się pomysł popłynięcia przy jego brzegu?
Rywalizowałem i trenowałem na początku w Czechach. Tak to się wszystko toczyło, aż zacząłem poszukiwać nowych wyzwań. Rozpocząłem od zmierzenia się z dłuższymi przepływami letnimi. Zorganizowałem między innymi przepływ przez Bałtyk. W 2015 roku nie udało się, ponieważ był sztorm. Ale już w 2016 roku udało się przepłynąć nasze morze. Wcześniej pokonałem również w sztafecie kanał La Manche.
Potem wybrał się pan na północ.
Tak. Następnie wybrałem się na Spitsbergen. Przede mną przepłynięto w Arktyce tylko kilometr. Uznałem, że spróbuję pokonać milę. Dostałem się tam korzystając z usług polskiego jachtu, którego kapitanem był Jerzy Różański. Cztery osoby, po kolei przepłynęły milę. Kinga Korin przepłynęła pierwszy kilometr na tej szerokości geograficznej. Jednak warto zauważyć, że dokonaliśmy tego w ciepłej wodze, gdyż przepływa tam prąd Golfsztrom. Mieliśmy prawie cztery stopnie Celsjusza w wodzie. Kolega z RPA, którego wziąłem do Arktyki, zaproponował mi wyprawę na Antarktydę. Chcieliśmy popłynąć w jak najzimniejszej wodzie i jak najbardziej na południe. W zawodach mieli wziąć udział najlepsi zimowi pływacy. Na tej antarktycznej wyprawie pełniłem zaszczytną funkcję zastępcy szefa wyprawy. Do tego wydarzenia przygotowywałem się w chłodni, ponieważ u nas w październiku jest dosyć ciepło. Odbyłem trzynaście takich treningów w wodzie o temperaturze około zera stopni Celsjusza. Przebywałem w niej minimum dwadzieścia minut.
Jak wyglądało to wszystko od strony organizacyjnej?
Tak naprawdę myślałem wcześniej o wyprawie na własną rękę. Wówczas mógłbym przygotować wszystko pod siebie i być może przepłynąłby większy dystans, ale uświadomiłem sobie kilka rzeczy. Przede wszystkim największym problemem byłyby koszty takiej wyprawy oraz podróż do miejsca docelowego. Samo dopłynięcie do brzegu Antarktydy z najbliższego portu to około tysiąc kilometrów, a jeszcze kolejne dwieście – trzysta trzeba było dołożyć na dotarcie do miejsca, w którym chciałem pływać. Nie wspominam już o sztormach czy silnej głowie potrzebnej do pokonania choroby morskiej. Toteż zrezygnowałem z tego pomysłu i dołączyłem do wyprawy kolegi z RPA. Jeżeli chodzi o podróż, to miałem problemy już na samym początku. Spóźniłem się na kilka samolotów, ale nie ze swojej winy. I tak naprawdę dojechałem taksówką na naprawdę ostatnią chwilę i ledwo co zdążyłem wejść na pokład odpływającego statku.
Jeżeli chodzi o organizację, to oczywiście trudno było znaleźć statek. Nikt za bardzo nie chciał nas tam przetransportować, głównie ze względów bezpieczeństwa. Jednakże znalazł się statek badawczy z Kanady, który miał popłynąć do Antarktydy z naukowcami. Załoga statku zabiera ze sobą turystów za odpowiednią cenę, ale te pieniądze wykorzystuje właśnie na kontynuowanie swoich badań w tamtym rejonie. I tak właśnie towarzystwo badaczy zgodziło się zabrać naszą grupę. Byli także ciekawi naszego projektu.
Pogoda wam nie chciała pomóc.
Najpierw był sztorm w cieśninie Drake’a. Potem, już na Antarktydzie były bardzo trudne warunki pogodowe. Musieliśmy wiele dni czekać na pokładzie statku. A chcieliśmy zejść do wody przynajmniej na jeden trening. Jednakże wiał silny wiatr oraz było mnóstwo kry lodowej. Ostatecznie udało nam się przepłynąć dwieście metrów oraz raz się zanurzyć. Trening odbył się w temperaturze minus 1,5 stopnia. A zawody odbyły się tak naprawdę w ostatnim momencie przed powrotem.
Zawody pływackie na Antarktydzie odbyły się po raz pierwszy?
Tak. To były pierwsze takie zawody w historii. Jednocześnie były to pierwsze zawody na świecie rozegrane tak bardzo na południe od równika i w tak zimnej wodzie. Padło mnóstwo rekordów. Było to spektakularne. Niesamowite widoki, zwierzęta. Dla mnie ta przygoda skończyła się fantastycznie. Mam na swoim koncie przepłyniętą milę w Arktyce i kilometr na Antarktydzie.
Nie odczuwał pan w ogóle strachu?
Strach to jest cała historia. Bałem się już tutaj na miejscu. Sądziłem, że nie będę miał na to pieniędzy, że jest za ciepło, że nie jestem wytrenowany i tak dalej. Jak sobie z tym poradziłem, to przyszła kolej na podróż. I o tym już mówiłem. Byłem pewien, że nie dotrę na czas i w ogóle nie wystartuję. Na lotnisku w Madrycie chciało mi się płakać, bo pani z linii lotniczej powiedziała, że nie zdążę. A potem czekając na statku obawiałem się z pozostałymi pływakami, że w ogóle zawody nie odbędą się z powodu złej pogody. Było olbrzymie napięcie.
Dwa dni przed startem byłem całkowicie zestresowany. Bałem się, że nic z tego nie będzie, a wydałem mnóstwo pieniędzy. Mogło się okazać, że wrócę do Polski z niczym. Ale w dniu, w którym było wiadome, że popłyniemy, te wszystkie obawy odeszły. Normalnie nie mogłem spać na statku z powodu dni polarnych oraz bujania. Ale tego dnia spałem dziesięć godzin, a po przebudzeniu byłem pozytywnie nastawiony. Bardzo chciałem wejść do tej wody i tyle. Wskoczyłem do niej. Nie odczuwałem, żadnego bólu. Po prostu popłynąłem. Nie myślałem o zagrożeniach, o dzikich zwierzętach. Taki dzień trafia się raz w życiu. Wspomnę, że na Spitsbergenie płynąłem pod prąd, czasami stałem w miejscu i zajęło mi to trzydzieści dziewięć minut. A na Antarktydzie płynąłem bez żadnych problemów.
Pamięta pan pierwsze chwile po przekroczeniu linii mety?
Dla mnie było rewelacją to, iż po prostu wyszedłem z wody bez większych objawów wychłodzenia. Nawet nie musiałem się ubierać. Doszedłem do siebie bardzo szybko. Oczywiście miałem drgawki i tym podobne, ale po kilkunastu minutach było wszystko w porządku. Zacząłem też pomagać pozostałym. Nawet trochę się stresowałem, bo sekundowałem innemu zawodnikowi i chciałem, aby mu się udało. Zacząłem cieszyć się z tego osiągnięcia, gdy wszyscy ukończyli swoje próby.
To ukoronowanie dotychczasowej kariery?
Zdecydowani, o ile to jakaś kariera. Można powiedzieć, że już więcej w tej zimnej wodzie nie muszę zrobić. Cieszę się, iż byłem częścią tej historycznej wyprawy. Dołączyłem też do komitetu organizacyjnego Mistrzostwa Świata w Murmańsku, więc ktoś docenienia moje wysiłki. Uznanie w Rosji? Wow. Jednak wiem, że mam potencjał do pływania jeszcze dłuższych dystansów w zimnej wodzie. Na pewno jakieś wyzwania jeszcze się znajdą.
Czy Leszek Naziemiec już określone cele i plany na najbliższy czas?
Taki cel podstawowy na ten rok, a dokładnie na grudzień, to jezioro Titicaca. Chciałbym przepłynąć je porządnie w poprzek. Celuję w przepłynięcie przynajmniej siedemnastokilometrowego odcinka pomiędzy brzegami. Temperatura wody od jedenastu do czternastu stopni Celsjusza. Poziom to ponad trzy tysiące metrów. Dostępne jest około połowa tlenu w porównaniu do tego co mamy w Polsce. Natomiast jest jeszcze Wisła, którą przepływam z kolegą Łukaszem Tkaczem. Pokonujemy ją etapami, jak tylko mamy czas. Do tej porypory przepłynęliśmy 400 km. Powstaje też dokument Tomasza Woźniczki „Biała Gorączka”. Chcę przyłożyć się do tego filmu, żeby popularyzować sport.
Interesuje mnie idea sportu zaangażowanego. Jeśli jest nas tak dużo pływaków, morsów i wodniaków, to stanowimy siłę, która może bronić na przykład rzek przed niszczeniem. Rzeki nieuregulowane mają duży potencjał do samooczyszczania. Teraz ważną kwestią jest planowana budowa zapory na Wiśle w Siarzewie. Może można jeszcze odwrócić decyzję możnych tego świata? Nie zarzucam nikomu złej woli, czasami chodzi o świadomość, jakie to będzie miało skutki dla rzeki. Walczę też o powszechne pływanie w szkołach. W Polsce tonie pięćset – sześćset osób rocznie. Cztery z pięciu na trzeźwo.