Przemysław Paszowski: Czy do was bokserów, którzy siłą rzeczy byli dalej od tego całego zgiełku, docierała ta atmosfera 1989 roku? To poczucie, że coś się w Polsce zmienia? Krzysztof Wróblewski: Wiedzieliśmy, że coś ważnego dzieje się w kraju. Jednak nie mieliśmy czasu na śledzenie na bieżąco tych wydarzeń. W tamtym czasie ja dziewięć miesięcy spędzałem poza domem. Mieliśmy dużo zgrupowań, było mnóstwo meczów ligowych, walczyliśmy w turniejach. Można powiedzieć, że żyliśmy obok tego wszystkiego.
Czy do tego co się działo w Polce podchodziliście z nadzieją, a może nieufnością?
Oczywiście, że z nadzieją. Z ogromną wiarą, że będzie lepiej. Widzieliśmy jak wyglądała rzeczywistość i naprawdę mieliśmy nadzieję, że będzie inaczej. Choć muszę zaznaczyć, że my jako sportowcy nie mieliśmy źle w tamtym czasie. Nawet stosunkowo dużo podróżowaliśmy, choć na lotnisku od razu zabierano nam paszporty.
Tuż przed samymi wyborami pojechaliście na mistrzostwa Europy do Aten. Pan przywiózł z tej imprezy brązowy medal.
Zawsze dąży się do tego, żeby stanąć na najwyższym stopniu podium. Wtedy naprawdę robiłem wszystko co mogłem, aby to zrealizować. Niestety w półfinale przegrałem z utytułowanym Węgrem Janosem Varadim, który był brązowym medalistą olimpijskim i aktualnym wicemistrzem Europy. Gdy teraz patrzę na tę walkę to wiem, że ona był do wygrania. Myślę, że gdyby trwała jeszcze rundę dłużej to różnie mogłoby być.
Medal jednak jest medal. Wtedy był to pański pierwszy wielki międzynarodowy sukces.
To prawda. Bardzo dobrze pamiętam tę satysfakcję, gdy wracałem do kraju z medalem. To było coś wspaniałego.
Mistrzostwa świata w Moskwie rozegrano już w zupełnie innej sytuacji geopolitycznej. W Polsce premierem był Tadeusz Mazowiecki, a Polska przestała być satelitą ZSRR. Czy przez to, ten wyjazd do Moskwy był już inny od dotychczasowych?
Nie zastanawialiśmy się specjalnie nad tym. Byliśmy w stu procentach skoncentrowani na boksie. Z perspektywy sportowej ten wyjazd raczej nie różnił się od poprzednich. Ta wielka polityka była gdzieś obok.
W Moskwie szedł pan jak jak burza przez cały turniej. Zatrzymał pana dopiero Kubańczyk Reyes. Co się stało w tej walce?
Ten turniej trwał bardzo długo. Przez dwa tygodnie musiałem trzymać wagę, a czasem między walkami było parę dni przerwy. Niech pan sobie wyobrazi, że ja do ostatniej godziny przed półfinałem musiałem siedzieć w saunie, żeby zrobić wagę. To się musiało odbić na walce. Czułem się zmęczony, byłem wolny. Bardzo chciałem wygrać, ale nie dałem rady Reyesowi.
Myśli pan, że gdyby ta walka odbyła się trochę wcześniej to mogłaby wyglądać inaczej?
Być może. Trudno teraz gdybać.
Lecąc do Moskwy liczył pan na to, że wróci z medalem?
Ja byłem do tych mistrzostw rewelacyjnie przygotowany. Zdecydowanie lepiej niż do turnieju w Atenach. W związku z tym wiedziałem, że stać mnie na dużo. Po cichu liczyłem nawet na ten medal.
Polskie media najpierw nie wymieniały pana w roli kandydata do medalu, a jak go pan wywalczył to sporo grymasiły.
Czytałem te różne opinie. Wiele z nich było krzywdzących. Niektórzy dziennikarze zachowywali się naprawdę nieelegancko. Zamiast cieszyć się tym co jest, to narzekali. Z lekceważeniem podchodzili do mojego sukcesu.
Być może padł pan ofiarą panującego w tamtym czasie ogromnego rozczarowania występem naszej ekipy. W Moskwie tylko pan stanął na podium. To były najsłabsze mistrzostwa świata w polskim boksie od ponad 30 lat.
Być może tak było. Oczekiwania wobec tej kadry były bardzo duże. To zresztą nie może dziwić, bo mieliśmy wtedy naprawdę genialny skład. Ale to nie zmienia faktu, że trzeba się wzajemnie szanować. Cieszmy się z każdego sukcesu.
A pana zdaniem dlaczego te mistrzostwa w Moskwie skończyły się tylko z jednym medalem, skoro potencjał był znacznie większy?
Trudno to wyjaśnić. Reprezentacja była naprawdę bardzo dobrze przygotowana. Przed mistrzostwami byliśmy na wielu turniejach międzynarodowych. Mieliśmy więc cały czas styczność ze światową czołówką. Być może niektórzy koledzy nie trafili w danym dniu z formą, część miała też złe losowanie. Tak bywa.
Jak się okazało, te mistrzostwa były początkiem końca polskiego boksu amatorskiego. Dlaczego pana zdaniem ta dyscyplina nie poradziła sobie już w wolnej Polsce?
Na to wszystko złożyło się wiele czynników. Proszę zobaczyć ilu zawodników uprawia tę dyscyplinę. To jest przepaść w porównaniu z tym co było kiedyś. Do tego nie ma ligi. Dawniej młodsi zawodnicy mogli w niej zdobywać niezbędne doświadczenie, a teraz?
Nie wspomniał pan o najważniejszym, czyli o pieniądzach.
Jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w boksie amatorskim nie zarabiało się źle. Było tak zwane kadrowe, a także pieniądze z dość zamożnych klubów. Czasem bywały to naprawdę dość konkretne sumy.
Teraz już nie ma tak dobrze.
Obecnie zawodnicy są pozbawieni jakiegokolwiek wsparcia finansowego. W związku z tym trudno się dziwić, że rezygnują z boksu. Trzeba zagwarantować młodym zawodnikom finansowanie i odpowiednie warunki, żeby nie musieli iść nigdzie dorabiać.
Czy boks zawodowy przyczynił się do upadku boksu amatorskiego?
Moim zdaniem nie. W końcu jak zaczyna się karierę w boksie zawodowym, to na start również nie dostaje się nie wiadomo jakich pieniędzy. Na pewne rzeczy trzeba sobie solidnie zapracować. Nikt nikomu nie da za nic wielkich kontraktów. Jak już się wejdzie na szczyt, to wiadomo, że pieniądze są ogromne. Ale ilu z bokserów tam dojdzie? Tylko nieliczni.
Myśli pan, że jest w ogóle możliwość, aby boks olimpijski się jeszcze w Polsce odbudował?
Ciemno to widzę. Pieniądze są kluczem. Nie będzie kasy, nie będzie wyników. Proste.
Nie żałuje pan czasem, że nie poszedł śladem swojego kolegi z kadry Andrzeja Gołoty?
To były zupełnie inne czasy. Andrzej czy Darek Michalczewski, żeby zacząć kariery zawodowe musieli wyjechać z Polski. Poza tym Andrzej boksował w kategorii ciężkiej, a Darek w półciężkiej, czyli tych, które wzbudzają największe zainteresowanie. W takiej wadze jak moja przejście na zawodowstwo było bardzo trudne.
1989 rok w Polsce był czasem przełomu. Dla pana był to najlepszy czas w karierze. Chyba więc podwójnie ciepło wraca pan do tamtego okresu?
Oczywiście! Mam swoje walki ponagrywane na płytach i czasem je sobie obejrzę. Mimo upływu lat zdarza się nawet, że w pracy czy na ulicy ktoś mnie jeszcze poznaje. To zawsze bardzo miłe.
Krzysztof Wróblewski. Były bokser. Brązowy medalista mistrzostw świata z 1989 roku, a także trzeci zawodnik mistrzostw Europy z tego samego roku. Multimedalista mistrzostw Polski. Boksował w wadze muszej.