Przemysław Paszowski: Odnalazł się już pan w nowej, złotej rzeczywistości? Czy jednak ten zgiełk trochę pana przytłacza? Szymon Sajnok: Mam świadomość, że te pierwsze tygodnie nie będą łatwe. Mój grafik jest bardzo napięty, ciągle pojawiają się jakieś propozycje wywiadów, spotkań. Jednak myślę, że za niedługo wszystko wróci do normy. Muszę to przetrzymać (śmiech).
Czyli przerażenia nie ma?
Nie! Taka jest jednak kolej rzeczy. Ja doskonale rozumiem dziennikarzy. Zdaję sobie sprawę, że zdobycie mistrzostwa świata musi wzbudzić wasze zainteresowanie.
W jeden weekend przestał być pan postacią anonimową dla przeciętnego kibica. Wymagania i oczekiwania będą znacznie większe.
Na pewno. Ale nie obawiam się tego. Przede wszystkim chciałbym się dalej rozwijać, ale jestem świadomy, że nie zawsze mogę wygrywać. Będę robił swoje i nie narzucam sobie presje. Wszystko na spokojnie.
Te wydarzenia w Apeldoorn były najpiękniejszymi w pana życiu?
Myślę, że tak. Pierwszy medal mistrzostw świata i to od razu złoto! Mało komu się to udaje. Na pewno będzie to lepsze z wspomnień w moim życiu.
Wygrał pan w konkurencji, która wymaga dużej wszechstronności i… doświadczenia. Pan ma dopiero 20 lat.
Racja! Teraz tylko żeby nie myśleć o głupotach, tylko dalej robić swoje (śmiech). Bardzo ciężko pracowałem na to złoto. Całe życie podporządkowałem pod ten sukces. W ostatnich miesiącach wykonałem olbrzymią pracę, żeby na tych mistrzostwach móc walczyć o złoto. Wiem, że to wielkie osiągnięcie, ale to jeszcze nie wszystko.
Czyli nie ma co się nakręcać?
Dokładnie. Trzeba się od tego jakoś zdystansować. Teraz jest oczywiście czas na świętowanie. Nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił. Należy tą radością podzielić się z rodziną, ze znajomymi. Ale potem trzeba znowu wracać do pracy. I tego się trzymajmy.
Pamiętam pana zeszłoroczny występ z Hongkongu. Wydaję mi się, że trochę się pan od tego czasu zmienił.
Na pewno troszkę tak. Mam nadzieję, że na lepsze? (śmiech) Zmieniło się moje nastawienie do startów. Wiem już, że to nie koniec świata jak nie wyjdzie. W Hongkongu byłem zrozpaczony. Teraz mam chłodniejszą głowę. Zacząłem lepiej rozumieć sport. Powoli się go uczę.
Życie uczy pokory?
Oj, zdecydowanie! Jestem dobrym przykładem. Na pewno jeszcze nie spokorniałem całkowicie i wątpię aby udało się to osiągnąć. Jednak z tego zeszłorocznego startu wiele wniosków wyciągnąłem.
Różni się pan od większości sportowców. Potrafi pan się skupiać na najważniejszych startach, ale potrafi pan się jednak wciąż bawić tym co robi.
Dla mnie przede wszystkim jest to zabawa i dobrze spędzony czas. Czasem wiadomo, że się nie chce, ale zazwyczaj staram się z tego cieszyć. To jest bardzo ważne i cieszę się, że mam takie, a nie inne podejście.
Mówił pan o spontaniczności. Czy sportowiec na takim poziomie zawodowstwa może sobie pozwolić na jakieś szaleństwo, spontaniczność?
Jestem młodym zawodnikiem, więc pewnie z tego wynika takie podejście. Trudno mnie okiełznać (śmiech). Być może za pięć lat będę myślał już inaczej. Ale mam nadzieję, że do tego nie dorosnę i tej spontaniczności mi nie zabraknie. Ta młodzieńcza energia jest jednak w sporcie bardzo potrzebna.
W tym szaleństwie jest metoda…
Jest!
Czy Szymon Sajnok prywatnie jest tym samym Szymonem Sajnokiem co ten na torze? Czy jednak życie lub sport wymaga zupełnie innych zachowań?
Bardzo podobnym, nie mam dwóch twarzy. Na rowerze jestem pewnie bardziej wyciszony. Ale nie udaję na torze kogoś kim nie jestem.
Powiedział pan kiedyś, że to nie pan wybrał kolarstwo, tylko kolarstwo jego…
Tak powiedziałem? (śmiech)
Tak.
Czasem mi się zdarzy coś takiego palnąć (śmiech). A tak na serio, to coś w tym jest. Rzeczywiście chyba tak to było.
A kiedy pan dokona wyboru? Szosa czy tor?
Tor jest dla mnie zabawą. Poza tym zimą i tak trzeba trenować, więc ten tor jest dobrą opcją. To taka odskocznia, żeby spróbować czegoś innego. Szosa jest dla mnie bardzo ważna i chciałbym się jej poświęcić całkowicie jak zdobędę medal olimpijski. Natomiast na razie nie planuję dokonywać wyboru tor czy szosa. Chciałbym godzić obie te konkurencję.
Tokio ma być taką cezurą?
Nie wiem czy Tokio. Te Igrzyska są bardzo niedługo, więc trudno powiedzieć. Na pewno chciałbym już w Japonii powalczyć.
Kariera Bradleya Wigginsa się panu marzy…
Zdecydowanie (śmiech). Ale na razie nie ma co się porównywać w ogóle. Daleko mi do Bradleya.
Powiedział pan też, że nie ma marzeń, tylko planów, a konkretnie jeden – zdobycie medalu olimpijskiego.
To prawda. Ale teraz trochę zmieniłem to podejście. Warto marzyć o wielkich rzeczach.
I o czym pan marzy?
O wielkim domu z ogródkiem nad stawem gdzieś w lesie. Daleko od ludzi.
Ale z rowerem?
Oczywiście! No i z fajną kobietą!
Wracając do tego medalu olimpijskiego, nie boi się pan, że stawiając tak wysoko poprzeczkę, może pan się kiedyś zawieść na samym sobie?
Wiem o czym pan mówi. W zeszłym roku liczyłem na sukces w Hongkongu i nie wyszło. Naprawdę się załamałem. Jednak jak wspomniałem zmieniłem trochę nastawienie. Wiem, że taki jest sport i nie zawsze można wygrywać. Gdy przychodzi porażka mówi się trudno i walczy się dalej. Jednak to nie oznacza, że nie wolno marzyć. Trzeba to robić i należy mierzyć wysoko.
Bóg panu pomoże w osiągnięciu tych celów?
Myślę, że na pewno. Jeśli jeszcze kibice będą się za mnie modlić to z pewnością takie wsparcie może tylko mi pomóc.
Nie wstydzi się pan wprost okazywać swojej wiary. Dla wielu ludzi w pana wieku to obciachowe.
Dla mnie to jest coś normalnego. Nie czuję, że modląc się robię coś wyjątkowego.
A myśli pan, że w świecie ciągłej pogoni za dobrami doczesnymi i przyjemnościami jest jeszcze miejsce na Boga, jakieś wartości?
Wiadomo, że czasem i ja mam takie momenty, gdy cieszę się pieniędzmi czy dobrami materialnymi. Jednak potem uświadamiam sobie, że to nie wszystko i są w życiu ważniejsze sprawy. Trzeba żyć tak, żeby dążyć do swojego zbawienia. Dlatego warto być po prostu dobrym człowiekiem.
Czym dla pana jest wiara? Co ona panu daje?
Gdy mam trudny moment to Bóg jest zawsze ze mną. Czuję wtedy takie niezwykłe wsparcie. Modlitwa pozwala mi się wyciszyć. Taka rozmowa z Bogiem mi pomaga. Ja zawsze się modlę o zdrowie dla siebie i dla bliskich, o motywację do trenowania. Resztą biorę na siebie.
Także w tym złocie jest jakiś palec Boży?
Zdecydowanie!