Przemysław Paszowski: Polskie taekwondo ma szczęście do ładnych, a zarazem utalentowanych zawodniczek. Jesteście też przy tym bardzo utytułowane. Iloma medalami może się pani pochwalić? Kamila Kasprzak: Trenuję od ponad jedenastu lat, więc trudno byłoby mi to wszystko zliczyć. Cieszę się, że przez ten czas udało uzbierać się ich całkiem sporo, zaczynając od tych pierwszych z mistrzostw województwa, a kończąc na tych z mistrzostw świata.
Pamięta pani swój pierwszy medal? Chyba dla każdego sportowca to takie potwierdzenie, że idzie właściwą drogą.
Tak dokładnie to nie, ale wiedziałam, że idę w dobrą stronę, gdyż każde zawody kończyły się jakimś małym sukcesem. Nigdy nie wróciłam z jakichkolwiek zawodów bez medalu. Myślę ze to było i jest właśnie takim potwierdzeniem, że praca przynosi efekty.
Które z tych medali są dla pani najcenniejsze i dlaczego?
Pierwszym takim najważniejszym dla mnie medalem było indywidualne mistrzostwo Europy w walkach w 2016 roku. To był mój ostatni rok jako juniorka, a nie udało mi się wcześniej zdobyć tego tytułu. Pamiętam dobrze doping całej kadry podczas finału, gdy wszyscy razem śpiewali przyśpiewki i dopingowali. Na koniec walk oczywiście się popłakałam ze szczęścia, a słysząc hymn stojąc na podium miałam łzy w oczach. Pamiętam, że wszyscy moi przyjaciele cieszyli się bardzo razem ze mną, a mój klubowy trener był bardzo dumny. Emocje nie do opowiedzenia. Bardzo cenne jest też dla mnie indywidualne wicemistrzostwo Europy i drugie wicemistrzostwo świata z 2017 roku, gdyż był to mój pierwszy rok startów w kadrze jako seniorka.
Dlaczego w sumie pani zdecydowała się postawić na taekwondo? Ktoś złośliwy może powiedzieć, że jest wiele dyscyplin lepszych dla kobiet.
Gdy zdecydowałam się trenować taekwondo byłam w trzeciej klasie szkoły podstawowej. Moi rodzice chcieli docelowo zapisać na zajęcia tylko mojego brata, a ja chodziłam popatrzeć. Pewnego dnia mama spytała mnie czy nie chciałabym też zacząć trenować. Powiedziałam, że tak i się zaczęło. W tamtym czasie nie myślałam o tym czy to odpowiedni sport dla dziewczynek, a raczej chciałam po prostu się tym bawić.
Pytałem już o to Patrycję Adamkiewicz, ale zapytam też panią. Czy uprawianie sportów walki przez kobiety nie odbiera im takiego atrybutu kobiecości? Czy może jest właśnie wręcz przeciwnie?
Nie odczułam tego nigdy. Zwykle ludzie są zdziwieni, gdy dowiadują się, że trenuję, ale jest to raczej pozytywne zaskoczenie. Jest też parę różnic wizualnych w wyglądzie zawodników taekwondo płci męskiej i żeńskiej. Dziewczyny często mają wystające kitki lub warkocze z kasków. Czasami wplatają też kokardy w barwach narodowych we włosy, czego chłopcy raczej nie robią. Uważam, że w tym sporcie da się być też kobiecym, jeśli ktoś tylko zechce.
Ale jednak zdaje sobie pani sprawę, że łamie pani taki typowy wizerunek kobiety?
Nie przeszkadza mi to w zupełności. Coraz więcej kobiet trenuje sztuki walki. W naszym klubie, czyli Gdańskim Klubie Taekwondo ilość trenujących kobiet i mężczyzn jest podobna. Nie wygląda to tak, że jestem jedyną kobietą na sali. Jest nas dużo.
Wspomnieliśmy na początku o medalach. To były trochę pytania rodem z gazetki szkolnej. Ale myślę, że niejeden czytelnik pomyślał sobie wtedy „wow, a ja jej nie znałem”. No właśnie… Dlaczego tak mało o pani wiadomo? Nawet dla Google Kamila Kasprzak jest dość anonimowa.
Taekwondo ITF jest konkurencją nieolimpijską, a takimi media interesują się trochę mniej. Uważam, że obie strony na tym tracą, gdyż to jest naprawdę widowiskowym sportem i emocje przeżywane na zawodach udzieliłyby się niejednemu obserwatorowi.
Pani jest z tego powodu jakoś przykro czy stara się tym nie przejmować?
Jest to trochę przykre. Na pewno rozpowszechnienie naszej dyscypliny otworzyłoby nam nowe możliwości.
Nie chciałaby pani być popularniejsza?
Bycie popularnym nigdy nie było dla mnie szczególnie ważne. Nie przepadam za byciem w centrum uwagi. Miłe jest to pod tym względem, że ktoś zauważa twoją ciężką pracę i jej efekty.
Taekwondo olimpijskie wzbudza w naszym kraju i mediach coraz większe zainteresowanie. Myślała pani o ewentualnym przekwalifikowaniu się czy jest to niemożliwe? Jak to wygląda od kulis?
Na pewno jest to możliwe, ale uważam moją konkurencję za bardziej wszechstronną. Nie używanie rąk podczas walki byłoby w tym momencie dla mnie nienaturalne. Mój trener klubowy dostał kiedyś zapytanie czyli nie chcielibyśmy wystartować w taekwondo olimpijskim, gdyż nas jest duża, a im brakuje zawodników na zawodach. Je jednak chciałabym dalej rozwijać się w swojej konkurencji.
Gdy zaczynała pani sportową karierę na pewno miała jakieś sportowe marzenia. Czy może pani powiedzieć, że obecnie one się spełniają?
Jak najbardziej! Jestem w miejscu, w którym mogę spełnić każde swoje sportowe marzenie. Gdy zostałam powołana do kadry narodowej po raz pierwszy, byłam w młodym wieku i nie zdążyłam nawet jeszcze zamarzyć o tym by w niej być. To się po prostu działo. W 2013 roku miałam przyjemność pojechać na swoje pierwsze międzynarodowe zawody, akurat były to mistrzostwa świata w Hiszpanii. Myślę, że od tego czasu zaczęłam na poważniej myśleć o sporcie i o związanymi z nim marzeniami.
Jak dalej widzi swoją karierę Kamila Kasprzak?
Chciałabym oczywiście dalej trenować i doskonalić się. W naszym sporcie dużą rolę gra przyjęta w walce taktyka. Im dłużej ma się jedną i tę samą, tym więcej przeciwnicy mają czasu aby ją rozgryźć i próbować obalić. Dlatego też mam zamiar poprawiać swoje umiejętności i trenować nie tylko swoją wydolność, ale i poszerzać bagaż doświadczeń o nowe techniki i strategie.
Dotychczas pani kariera rozwija się modelowo. Nie boi się pani, że ta dobra passa może się skończyć?
Samo nic nigdy się nie wygra, ale nie nazwałabym trudnych walk – trudnymi chwilami. Walka to walka, z reguły nie jest łatwa, jeśli walczy się z osobami na wysokim poziomie. Pojęcia trudnej chwili mogłabym użyć, jeśli zdarzyłaby się na przykład kontuzja, której oczywiście nie przewiduje. Niedawno udało mi się z jednej wyjść, dzięki pomocy trenera i fizjoterapeutki, więc jestem bardzo wdzięczna i szczęśliwa, że znowu mogę trenować bez ograniczeń. Kiedyś przegrane walki traktowałam jako trudne momenty. Teraz staram się pamiętać, że w perspektywie czasu takie wydarzenia budują.
Na początku mojej kariery nie zawsze było tak jak teraz. Na swoich dwóch albo trzech pierwszych wyjazdach na zawody międzynarodowe przegrałam swoje walki indywidualne w pierwszych pojedynkach. W tamtym czasie rodziły mi się myśli, że jestem beznadziejna i nic nie potrafię. Pamiętam jak płakałam w łazience i tak właśnie myślałam. Trener na szczęście jednak tak nie uważał i wziął mnie do drużyny. Na tych samych zawodach każda walka w drużynie skończyła się wygraną 4:0, a z dziewczynami zdobyłyśmy złoty medal. Teraz, gdy jeżdżę na zawody i mam okazję rozmawiać z kimś kto właśnie przegrał swój pierwszy pojedynek na pierwszych zawodach to lubię mówić, że miałam tak samo, a wcale na tym źle nie wyszłam.
Wspomniała pani o tym, że kiedyś nie do końca radziła sobie z porażkami. Jak to wygląda teraz?
Duża częścią sukcesu jest podejście do samej walki. Jeśli pojawiają się podczas walki myśli „jestem gorsza od przeciwniczki”, „nie dam rady z nią wygrać” i tym podobne to korzystając z reguły afirmacji tak się też będzie działo. Nasze przekonanie doprowadzi nas prosto do celu, czyli w tym przypadku do porażki. Przekonałam się o tym, gdy jeszcze jako juniorka startowałam w kategorii seniorskiej.
W jaki sposób pani się o tym przekonała?
Pamiętam, jak kiedyś przyszło mi się mierzyć z bardzo doświadczoną i utytułowaną zawodniczką, która jest znana z prawie „zabójczych” uderzeń. Perspektywa walki nie była zachęcająca. Jednak nie zapomnę, gdy po pierwszym starciu, przegranym oczywiście, bardzo dużo osób mi gratulowało. Stoczyłam jeszcze kilka przegranych walk, gdzie podświadomie miałam myśli „jestem młodsza i słabsza”, aż w pewnym momencie zrozumiałam, że wcale tak nie jest. Zaczęłam wygrywać. Walki te były dla mnie stresujące i trudne, a przewaga punktowa zwykle niewielka, ale się udawało. Był taki czas, że co zawody wracałam ze złotem. Z całą posiniaczoną twarzą, ale ze złotem. Nauczyłam się, że w momencie, gdy przegrywam nie jestem gorsza. Jeśli będę chciała wygrać, przy odrobinie szczęścia, które zawsze się mnie trzymało, mogę wygrać.
Co musi się stać aby Kamila Kasprzak zeszła z maty zadowolona? Pomijając już kwestię wyniku.
Abym zeszła zadowolona muszę mieć świadomość, że dawałam z siebie wszystko i walczyłam do ostatnich chwil.
Mam nieodparte wrażenie, że ta pani relacja z taekwondo jest tak dobra też dlatego że jednak dla pani to nadal wielka przyjemność.
Zdecydowanie tak. Myślę, że może na co dzień mniej dostrzegam tę przyjemność podczas męczących treningów i przygotowań do sezonu. Ale gdy pojawia się czas roztrenowania po sezonie, i nie ma tych treningów, odczuwa się pewną pustkę. Wtedy zawsze mam ochotę wrócić na salę i potrenować. Sądzę, że jest to też zasługa wspaniałych ludzi, z którymi trenuje i trenera, któremu bardzo zależy i bardzo mnie wspiera. Zawsze cieszę się, że mogę wrócić do treningów razem z przyjaciółmi, którzy są dla mnie jak rodzina. Mimo tego, że inne dyscypliny są pewnie bardziej dochodowe lub może bardziej dziewczęce to mając możliwość cofnięcia się w czasie i dokonania ponownego wyboru, zrobiłabym to samo. Jestem wdzięczna, że dzięki taekwondo mogłam stać się tym kim właśnie jestem.