Tadeusz Krężelok, będący od tego sezonu trenerem męskiej kadry, do Seefeld zabrał trzech zawodników. Są to Maciej Staręga, a także Dominik i Kamil Bury. Mistrzostwa w ich wykonaniu wypadły jednak gorzej niż można było się tego po nich spodziewać.
Najbardziej gorzką pigułkę musiał przełknąć po raz kolejny Maciej Staręga. 29-latek liczył na dobry sprint w stylu dowolnym, czyli swojej koronnej konkurencji. Skończyło się jednak na 31. miejscu i odpadnięciu jeszcze w eliminacjach. Dla porównania dwa lata temu w sprincie Polak zajął 8. pozycję. Na dystansie Staręga – zgodnie z przewidywaniami – uplasował się daleko.
Dominik Bury – nazywany przez Justynę Kowalczyk „promyczkiem męskich biegów” – nastawiał się przede wszystkim na bieg indywidualny na 15 km. Został jednak sklasyfikowany dopiero na 62. miejscu. Nieoczekiwanie okazało się, że lepiej wypadł w sprincie, gdzie był 47. Najsłabiej z biało-czerwonych wypadł Kamil Bury. W sprincie i biegu indywidualnym zajmował lokaty w siódmej dziesiątce. W skiathlonie został natomiast zdublowany i tym samym nie sklasyfikowany.
Jeszcze gorzej było w sprincie drużynowym. Maciej Stąrega i Dominik Bury zajęli w nim odległe 18. miejsce. Dość powiedzieć, że ostatni równie nisko polscy biegacze byli osiem lat temu na mistrzostwach świata w Oslo. Wtedy w sprincie oprócz Staręgi startował Maciej Kreczmer.
>> KAMIL BURY POD PRĘGIERZEM
Maciej Staręga przyczyny swojej słabej postawy upatrywał w zbyt późnym zejściu z gór. Zdaniem 29-latka obóz wysokogórski przed mistrzostwami świata okazał się chybionym eksperymentem. Dominik Bury odległe miejsca tłumaczył grypą. „Choroba mnie zniszczyła doszczętnie” – mówił w rozmowie z Onetem.
Te tłumaczenia rozzłościły Justynę Kowalczyk. Dwukrotna mistrzyni olimpijska poświęciła Starędze wpis na jednym z portali społecznościowych. „Prawie 30-letni zawodnik (uprawiający sport wytrzymałościowy) nie wie jak jego ciało reaguje na trening w górach średnich. Słyszysz i nie grzmisz” – napisała, a całość opatrzyła hashtagiem „profesjonalizm”.
Największe cięgi dostał jednak Kamil Bury. „W sobotę w polskim teamie najważniejszym tematem były warkoczyki. Męskie. Nikt nie przejmował się tym, że na trasie biegu łączonego na 30 kilometrów chłopak został zdjęty z trasy, tylko warkoczyki na głowie” – mówiła Kowalczyk w rozmowie z mediami.
„Królowa nart” zarzuciła też naszym biegaczom, że dekoncentrują jej zawodniczki. Podkreśliła też, że będzie się starać aby kadrę żeńską odseparować od mężczyzn.
Panowie nie pozostali jej dłużni. Maciej Staręga w wypowiedzi dla sportowefakty.pl był jednak bardzo oszczędny. „Pretensji nie mam, bo każdy może wyrazić swoją opinię. Niemniej jednak było to dla mnie przykre” – przyznał dwukrotny olimpijczyk. „Justyna ma taką przewagę, że przemawiają za nią sportowe wyniki. Dyktuje warunki, ja nie mam takiej siły przebicia. Mogę tylko siedzieć cicho i robić swoje. Nie uważam, że jestem nieprofesjonalny” – mówił Staręga.
Kij w mrowisko włożył natomiast Kamil Bury. 23-latek nie przebierał w słowach, gdy został przez dziennikarzy sportowefakty.pl poproszony o komentarz w sprawie. „Trzeba mięć szacunek do każdego człowieka, a to, że pani Justyna tego szacunku nie ma, to już nie jest moja sprawa. Ja ją szanuję za to wszystko co osiągnęła” – powiedział Bury, którego jeszcze rok temu Kowalczyk określiła „nową gwiazdą” polskich biegów.
Po tych słowach w polskiej ekipie doszło jednak najpewniej do jakichś rozmów, bo dzisiaj Justyna Kowalczyk powiedziała, że sytuacja jest uspokojona. Multimedalistka mistrzostw świata przeprosiła też w imieniu swoim, a także trenera Aleksandra Wierietielnego biegaczy za popsucie atmosfery. Przyznała też, że będą pracować nad tym, żeby się to więcej nie powtórzyło.