Przemysław Paszowski: Gdy rozmawialiśmy przed Igrzyskami umówiliśmy się, że jak wywalczysz medal to potańczysz. Dotrzymałeś umowy? Jan Kałusowski: Tak! Zgodnie z umową tango było!
Występ w Buenos Aires dał ci na pewno powody do radości. Dwa medale muszą cieszyć.
Zdecydowanie. Lecąc tam, nie sądziłem, że uda mi się stanąć na podium wśród światowej czołówki juniorów.
Czyli to lepszy wynik niż planowałeś?
Cóż. Na pewno chciałem poprawić swój rekord życiowy. To się nie udało, ale na pewno dwa medale mi to wynagrodziły.
Występ na 200 metrów rozegrałeś po mistrzowsku. Czy taka była taktyka?
Tak. Wszystko było przemyślane. Miałem przygotowany plan na ten wyścig i go zrealizowałem w stu procentach.
Sukces w sztafecie to taka wisienka na torcie?
Myślę, że to dobre określenie naszej wspólnej ciężkiej pracy na treningach. Każdy z naszej czwórki na to zasłużył. No i dziewczyny lubią brąz! (śmiech)
Paweł Słomiński nie liczył na tak dobrą postawę z waszej strony. Daliście prezesowi prztyczek w nos.
Jeśli pan prezes tak mówił to mam nadzieję, że miło go zaskoczyliśmy.
Z jakimi wrażeniami Jan Kałusowski wraca z tych Igrzysk?
Wszystko mile mnie zaskoczyło. To na pewno było cenne doświadczenie i super przygoda!
Co najbardziej ci się podobało?
Myślę, że moment wejścia na podium był momentem magicznym i nie zapomnę go do końca życia.
Buenos Aires cię zachwyciło?
Owszem! Pogoda dopisała, poznałem wspaniałych ludzi, a przy okazji troszkę zwiedziłem miasto. Mam szczerą nadzieję, że jeszcze wrócę do tego miejsca.