Przemysław Paszowski: Szybko zafascynował się Pan kajakarstwem. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Jakub Tokarz: Chyba tak. Muszę powiedzieć, że od razu złapałem bakcyla. Spodobała mi się ta dyscyplina sportu. Ten rodzaj aktywności, wysiłku odpowiadał mojemu charakterowi.
Jak to się w ogóle stało, że Jakub Tokarz wsiadł do kajaka?
Dość przypadkowo. Trenowałem podnoszenie ciężarów, ale szukałem jeszcze jakiejś innej formy aktywności, dzięki której mógłbym się sportowo wyżyć. Wtedy w gazecie przeczytałem artykuł o kajakarstwie dla osób niepełnosprawnych. W tym czasie w Poznaniu odbywały się swoiste kwalifikacje do przyszłej kadry. Kierowała tym Izabela Dylewska. Zadzwoniłem, przedstawiłem się i zostałem zaproszony na konkretny dzień na Maltę. I tak minęło już osiem lat.
Wiem, że te początki były bardzo trudne.
Kajakarstwo jest dyscypliną siłowo-wytrzymałościową. Starty na 200 metrów wymagają też dużej szybkości. Wchodząc do kajaka miałem za sobą bagaż wielu lat wyczynowego uprawiania judo. To z pewnością pomogło. Największe problemy dotyczyły natomiast bazy treningowej, braku sprzętu i braku trenera. Ale muszę przyznać, że spotkałem kilka osób, które mi bardzo pomogły. Bez nich niewiele mógłbym zdziałać.
Spotkanie na swojej drodze Renaty Klekotko było przełomem?
Na pewno tak. To był prawdziwy skok jakościowy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że to jeden z najlepszych trenerów młodego pokolenia w kajakarstwie w naszym kraju. Szkoda tylko, że chyba też najbardziej niedoceniany.
A trudno być w Polsce parakajkarzem?
Trudno z wielu powodów. Po pierwsze klimat nie zawsze jest łaskawy, a przecież pływać trzeba. Zdarzało się wykuwać przeręble do wiosłowania na pomoście. A wcześniej trzeba było odgarniać śnieg, żeby do tego pomostu w ogóle się dostać.
To wymaga sporej determinacji.
Ogromnej! I to nie tylko ze strony zawodnika, ale też trenera. Dlatego nie dziwi mnie, że ludzie nie garną się do tego sportu.
Co jeszcze w naszym kraju uprzykrza wam życie?
Słowem wyjaśnienia muszę przybliżyć specyfikę środowiska. W przytłaczającej większości w sport osób niepełnosprawnych angażują się osoby wielkiej pasji i wielkiego serca – prawdziwi trenerzy i działacze. Ci ludzie są bardzo zaangażowani, a często poświęcają swój czas za marne grosze, abyśmy mogli realizować swoje pasje. Niestety czasem w tym środowisku pojawiają się ludzie z nadania, którzy nie mają pojęcia o sporcie. Traktują niepełnosprawnych „per noga”. Sport niepełnosprawnych jest im potrzebny tylko po to, żeby coś zarobić, podrasować swoje CV i pojeździć za darmo po świecie.
Mocne słowa.
Ale tak jest. W 2015 roku odbywały się mistrzostwa świata, będące zarazem kwalifikacjami olimpijskimi. Związek nie zgodził się, żebym pojechał tam ze swoją trenerką. Na pytanie dlaczego, uzyskaliśmy odpowiedź „nie, bo nie” i że kajak mam sobie sam zanieść na start. Renata pojechała tam na własny koszt. Zdobyliśmy wtedy dwa medale i to była najlepsza odpowiedź.
Może nie było tylu akredytacji?
Akredytacje były, ale dla kogoś innego. Proszę sobie wyobrazić, że w ciągu tych wszystkich lat byłem tylko dwa razy na zgrupowaniu klimatycznych. Zdobyłem tyle medali, a nic się nie zmieniło. Ciągle muszę użerać się o przyznanie środków na szkolenie, zakup sprzętu. Nie jest to specjalnie budujące. Zwłaszcza na ostatniej prostej do Igrzysk. Zamiast skupić się wyłącznie na treningu muszę pilnować czy przypadkiem nie zapomniano mnie zgłosić do zawodów, tak jak to miało miejsce w tym roku. Mam wrażenie, że Polski Związek Kajakowy nie do końca traktuje nas poważnie.
Ma pan cały czas pod górkę. Czy medale potrafią jakoś osłodzić te wszystkie przejścia? Choćby to złoto z Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro.
To są przepiękne wspomnienia. Czułem ogromną satysfakcję. Miałem poczucie, że zrobiłem coś wielkiego. Zwłaszcza że tam też nie było gładko.
Nawet na Igrzyskach?
Mieliśmy tam sporo trudności organizacyjnych. Żeby dojechać na tor na trening musieliśmy jechać autobusem półtorej godziny w jedną stronę. Na torze nie było natomiast siłowni, wskutek czego musieliśmy robić drążki na poprzeczkach od namiotu. Najważniejsze jednak, ze przyniosło to efekt w postaci złotego medalu.
Tych medali w pana karierze w ogóle już uzbierało się całkiem dużo.
Zgadza się. Zdobyłem już siedem medali mistrzostw świata i pięć medali mistrzostw Europy.
Na ostatnich mistrzostwach świata w Szegedzie wywalczył pan brąz.
Przed tym sezonem słyszałem i czytałem o sobie, że „już się skończyłem”, „wpadłem w stagnację”, „coś zacięło się w grupie”, „mam starty poniżej oczekiwań”. To mobilizowało i udowodniłem, że chyba to nie do końca prawda. Na sześć tegorocznych startów zdobyłem cztery medale. W tym ten najważniejszy brązowy na mistrzostwach świata. Do tego jeszcze wicemistrzostwo Europy i dwa krążki Pucharu Świata. Ponadto w prawie każdym wyścigu biłem życiówki, a trzeba pamiętać, że jako jedyny w kraju startuję w dwóch konkurencjach.
Jak ocenia pan swoje szanse na drugie z rzędu złoto paraolimpijskie?
Konkurencja jest bardzo silna. Myślę, że rywalizacja będzie bardzo ostra. Za darmo nikt medali nie przyznaje. Każdy postęp wymaga ciężkiej pracy. Urwanie sekundy na 200 metrów to praca idąca w miesiące. I to nie tylko na kajaku, ale też na basenie i na sali gimnastycznej. Staram się na wszystko patrzeć realnie. Nie bujam w obłokach.
Przeszłość to dla pana temat zamknięty? Zauważyłem, że niechętnie wraca pan do przeszłości i nie analizuje tego co się stało w 2004 roku.
Rzeczywiście tak jest. Było, minęło. Nie wracam do tego.
Był pan wtedy obiecującym judoką. Może gdyby nie tamto wydarzenie dzisiaj byłby pan mistrzem na tatami?
Judo na pewno mnie ukształtowało. Ale czy odnosiłbym w tej dyscyplinie sukcesy? Trudno mi gdybać. W judo nastąpiły radykalne zmiany w przepisach. Całkowicie zakazano łapania za nogi, a ja tymi technikami najczęściej wygrywałem walki. Nie wiem czy potrafiłbym się przestawić i wyeliminować wieloletnie nawyki. Zresztą powiem szczerze, że dzisiejsze judo nie bardzo mi się podoba ze względu na sposób punktowania.
Czy są jakieś punkty wspólne między judo a kajakarstwem?
Kilka by się znalazło. Myślę tutaj o sile, szybkości i wytrzymałości. Te cechy motoryczne są na pewno wspólne.
Co pan czuje, gdy wsiada do kajaka? Stał się on pańskimi nogami?
Kajak jako forma aktywności daje nowe możliwości osobie z niepełnosprawnością, pozwala spojrzeć na świat „od strony wody”. Dzięki niemu mam kontakt z przyrodą, docieram do miejsc do których na wózku nie mógłbym dotrzeć.
Jakub Tokarz. Parakajakarz. Złoty medalista Igrzysk Paraolimpijskich w Rio de Janeiro. Multimedalista mistrzostw świata i mistrzostw Europy. W przeszłości trenował judo.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.