Za wami nierówny sezon, ale udało wam się trafić z formą na najważniejszą imprezę.
Jakub Kowalewski: To prawda. Początek tego sezonu zwiastował, że będzie bardzo dobrze, bo zajęliśmy ósme miejsce w Igls. Potem mieliśmy niezłe starty za oceanem – w Calgary i Lake Placid. Po nowym roku były już lokaty w połowie drugiej dziesiątki, co nie było naszym szczytem marzeń. Chyba jednak możemy zgonić na warunki pogodowe, gdyż z naszym numerem startowym mieliśmy wolniejszy tor.
Co przyczyniło się do zwyżki formy w tym decydującym momencie sezonu?
Na pewno udało się zrealizować plan treningowy, który pozwolił na to abyśmy mogli przystąpić do tych zawodów w pełnej gotowości. Niestety kilka dni przed startem przypałętało się do nas małe przeziębienie. Chyba też przez to pozostał mały niedosyt, bo czasy startu były troszkę wolniejsze niż zamierzaliśmy.
Jak wygląda wasza ocena ślizgów na tych mistrzostwach?
Kwalifikacje do sprintu to można powiedzieć idealna jazda. Wszystko zagrało. Już sam finał sprintu taki nie był. Przydarzyły się drobne błędy, ale mimo to jesteśmy zadowoleni. Konkurencja dwójek – moc na starcie, dobra pozycja i luz na sankach. W skrócie coś o co w tym wszystkim chodzi.
To ósme miejsce to wasz najlepszy wynik w historii mistrzostw świata. Notujecie systematyczny progres, a to na pewno musi cieszyć.
To prawda. To nasz trzeci start i najlepszy. Jak zauważyłeś, z pewnością cieszy to, że widać ciągły progres. To są takie małe kroczki do przodu.
Przed wami jeszcze kilka startów. To ósme miejsce da wam więcej takiej pewności siebie?
Czekaja nas jeszcze trzy starty. Chcielibyśmy jeszcze trochę powalczyć. Myślę, że weekendowa walka dała nam mocnego kopa. Fajnie jest rywalizować z najlepszymi i czuć tę adrenalinę, gdy chodzi o tysięczne części sekundy.
Ale zarazem ta lokata sprawia, że poprzeczka idzie jeszcze bardziej do góry…
My już swoje zrobiliśmy. Na pewno jednak będziemy dalej walczyć o jak najwyższe lokaty.