Przemysław Paszowski: Jest pani upartą osobą? Jagoda Kibil: Ludzie mówią, że tak.
A pani zdaniem?
Czasem aż za bardzo…
Jak założy sobie pani sobie jakiś cel, to chce go osiągnąć niezależnie od konsekwencji?
Zależy jakie to miałyby być konsekwencje. Jeśli miałoby to zrobić krzywdę drugiej osobie to na pewno nie zmierzałabym do tego celu. Jednak gdyby to miało skrzywdzić tylko mnie to pewnie bym się poświęciła.
Poświęciłaby się pani dla sukcesu?
Myślę, że wielu sportowców podeszłoby do tego w ten sposób.
Zapewne wie pani do czego zmierzam tymi pytaniami?
Domyślam się.
Trenerzy zakazali pani startu na Mistrzostwach Europy w Berlinie. Dlaczego pani nie posłuchała?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Zbyt długo przygotowywałam się do tego startu, żeby go tak po prostu odpuścić.
To była taka chęć udowodnienia sobie, że dam radę?
To nie była chęć udowodnienia czegokolwiek. Po prostu, jeśli pracuje się na coś przez dwa lata, to chce się wystartować niezależnie od wszystkiego. Nie uważam, żebym zrobiła coś specjalnego. Taką decyzję podjęłaby większość zawodników, którzy tam byli. Nie chciałam zmarnować tej szansy.
Miała pani takie poczucie, że to może być taka jedyna szansa?
Biegłam z myślą, że to może być mój ostatni bieg. Tak było mi łatwiej do tego podejść. Zawsze powinno się biec z myślą, że to może być ostatni start. Nie wiadomo co będzie za miesiąc. Dlatego należy w każdym biegu dawać z siebie wszystko.
A nie było takiej myśli, że może nie warto dla sportu narażać zdrowia?
Jestem osoba, która jest w gorącej wodzie kąpana. Przestraszyłam się tego co zrobiłam dopiero po przebiegnięciu mety. Zrozumiałam, że to co zrobiłam było nie do końca mądre. Wcześniej nie dopuszczałam tego typu myśli do głowy.
Wygrała pani ten bieg w świetnym stylu. Pamięta pani finisz?
Nie. Tych ostatnich metrów w ogóle nie pamiętam. Mało tego! Ja w ogóle nie pamiętam ostatniej prostej. Jeszcze kojarzę łuk, ale potem była już czarna mgła.
O czym pani myślała zanim pojawiło się to zamroczenie?
To były różne myśli. Między innymi żebym się nie przewróciła i żebym dobiegła do mety.
Kiedy do pani dotarło, że wygrała?
Gdy byłam w punkcie medycznym i miałam opatrywaną nogę. Spytałam wtedy mojego fizjoterapeutę, które zajęłam miejsce. On odpowiedział, że pierwsze, ale myślałam, że żartuje. Ale później przyszedł nasz team leader i mi to potwierdził. Wtedy zrozumiałem, że to prawda.
To była radość czy jednak ogromny ból?
Gdy dowiedziałam się, że jestem pierwsza, to zaczęłam się strasznie śmiać. Ludzie, którzy byli dookoła nie wiedzieli o co chodzi. W końcu jeszcze kilka minut temu narzekałam, że bardzo boli mnie noga.
Gdy pani była na podium to co myślała?
Jedyną myślą jaką miałam to żeby to wydarzenie jak najdłużej i jak najdokładniej utkwiło mi w pamięci. Po to abym mogła do niej wracać w momencie, gdy będę miała chwilowego doła.
To złoto z Berlina to pani największy sukces. Szybko pani weszła na ten szczyt.
Szybciej niż sama się spodziewałam. Z jednej strony się cieszę. Ale z drugiej zastanawiam się czy to nie za szybko. Czasem, gdy coś za szybko się zaczyna, to się szybko kończy. A ja bym tak nie chciała.
Mało jest sportowców, którzy w ciągu trzech, czterech lat potrafią osiągnąć taki poziom.
Tak mówią. Ja jednak nie patrzę na swoje sukcesy przez ten pryzmat.
Sport przywrócił pani wiarę w siebie?
Inaczej. Sport nauczył mnie wiary w siebie.
Co to znaczy?
Mieszkałam w małej miejscowości. Byłam niepełnosprawna i nie do końca radziłam sobie z tym, że ludzie postrzegają mnie inaczej. Gdy miałam czternaście lat trener zaczepił mnie na ulicy i zachęcił do uprawiania sportu. To była świetna decyzja. Dzięki niej nauczyłam się wierzyć w siebie. Zrozumiałam, że może jestem w jakimś stopniu inna, ale to nie znaczy, że nie ma prawa do realizacji własnych marzeń.
Chyba można spokojnie pokusić się o stwierdzenie, że sport zmienił pani życie. Czytałem wywiad, w który mówiła pani, że wcześniej płakała w łóżku i powtarzała, że nic ją nie czeka w życiu.
Sport zmienił moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Mam teraz troszkę inne cele w życiu. Gdyby kiedyś ktoś zapytał mnie co chce robić w życiu to nie odpowiedziałabym na to pytanie. Teraz to już wiem.
Czy w tamtym okresie jako niepełnosprawna czuła się pani gorsza?
Sama nie wiem. Moi rówieśnicy w szkole często dawali mi odczuć, że nie do końca jestem tak sprawna fizyczna jak oni. To był największy problem. Skoro ktoś cię nie akceptuje to zaczyna się mieć problem z akceptacją samej siebie. Trzeba dużego bodźca, żeby zmienić to podejście. Dla mnie tym bodźcem był sport.
Dzisiaj te same osoby mogą podziwiać jak daleko pani zaszła…
Nie patrzę na to w ten sposób. Mój sukces nie musi im utrzeć nosa. Wolałbym, aby nauczyli się tego, że nie wolno oceniać ludzi po wyglądzie. Czasami trzeba ich poznać.
Dzisiaj jak patrzy pani na ten czas to żałuje, że ten sport pojawił się tak późno?
Zdecydowanie! Będę tego zawsze żałować. Ale jak to mówią, lepiej później niż wcale.
Czy Jagoda Kibil czuje się w jakiś sposób osobą wyjątkową? Na każdym kroku udowadnia pani, że można. Gdy przyszła pani na świat wątpiono czy będzie pani chodzić.
Ja nie uważam się za jakąś osobę szczególną. Po prostu mam swoją pasję i dążę do spełnienia marzeń. Uważam się za zwykłą, normalną osobę.
Mówi się, że pani historia to idealny scenariusz na film. Gdyby powstał to jaka to byłaby produkcja?
Wolałabym aby taki film powstał.
A gdyby powstał?
Gdyby powstał to chciałabym aby czegoś uczył i niósł pozytywne przesłanie.