Przemysław Paszowski: Gdy słyszę o sumo, od razu myślę o Japonii. Pewnie nie tylko ja mam takie skojarzenia? Jacek Piersiak: Skojarzenie jest jak najbardziej słuszne i naturalne. Sumo to narodowy sport w Japonii. Jest on głęboko zakorzeniony w kulturę tego kraju i wywodzący się z jego historii.
A tymczasem także w Polsce sumo ma się nie najgorzej.
Pierwsi Polacy zaczęli startować w sumo w 1997 roku. Wówczas na zaproszenie władz światowej federacji nasi sportowcy pojechali na mistrzostwa świata i tak słuch o sumo w Polsce zaginął. W kolejnych latach wprowadzono sumo pod obszar działania Polskiego Związku Zapaśniczego. W tym czasie wywalczyliśmy pierwsze medale mistrzostw świata. I tak przyszedł czas na rozłam i usamodzielnienie się sumo. Powstał wtedy Polski Związek Sumo.
Nie tylko organizacyjnie, ale i sportowo sporo się dzieje. Jest pan tego przykładem. W tym roku wywalczył pan wicemistrzostwo świata w kategorii open.
Niestety tylko srebro. Jestem zadowolony, ale nie do końca szczęśliwy. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko jednej walki. Muszę przyznać, że krótkie, ale intensywne przygotowania zaowocowały. Moje walki były szybkie i dopiero w pojedynku o finał musiałem przekroczyć własne granice. Wiedziałem, że przegrana pozbawi mnie medalu. Jednak pokonałem Amerykanina i wszedłem do finału. Tam czekał na mnie Rosjanin. Niestety muszę przyznać, że najzwyczajniej spaliłem się przed zawodnikiem mniejszym, słabszym, ale mimo wszystko mistrzem świata. Małe rozczarowanie, ale cóż…
Do tego dołożył pan jeszcze brąz w drużynie.
Tu również mogło być srebro! Niestety nie pomogłem drużynie. O wejściu do finału walczyliśmy z Japończykami. Niestety przegrałem swój pojedynek. W konsekwencji pozostał nam tylko bój o trzecie miejsce. Na szczęście udało nam się stanąć na podium.
Czy w związku z tym można powiedzieć, że ten sezon był dla pana najlepszym w karierze?
Zdecydowanie tak.
Złoty medal mistrzostw świata jest realnym celem na kolejne lata?
Złoto jest jak najbardziej w moim zasięgu. Jest zarazem moim celem na przyszły sezon. Poza tym w następnym roku będę też walczył o kwalifikację na The World Games.
Jak to się stało, że chłopak z Podkarpacia wpadł na pomysł, że będzie sumitą?
Sumo wzięło się w moim życiu dzięki trenerowi Ryszardowi Prokopowi. Kiedy jeszcze startowałem w zapasach zapytał mnie czy nie chciałbym wystartować w sumo. W 2008 roku mnie w końcu namówił i w ten sposób wziąłem udział w zawodach w Krotoszynie. Wygrałam tam w grupie młodzieżowców. To już ponad dziesięć lat mojej przygody, fascynacji sumo i takiego sposobu na życie.
Nie lepiej było postawić na zapasy albo judo? Warunki raczej miał pan dobre.
Trenowałem wcześniej zapasy. Ale nie byłem jakoś wyjątkowo dobry w tej dyscyplinie. Miałem tylko kilka medali z imprez juniorskich. Wydaje mi się, że byłem zbyt leniwy na ciężkie treningi. Miałem też przygody z innymi dyscyplinami. Jeśli chodzi o judo to skończyło się to na kilkunastu treningach. Miałem już poobijane golenie od kopnięć i podcięć. To była zbyt bolesna dyscyplina dla mnie. W zasadzie moje warunki fizycznej sprawdziły się w MMA albo w Koluchstyl. W tej drugiej dyscyplinie wywalczyłem zresztą mistrzostwo świata.
Co pana tak bardzo pociągało w sumo?
Odpowiedź jest prosta. Kiedy byłem mały oglądałem pierwsze walki i byłem zafascynowany tym jak szybko takie grubasy mogą walczyć. Do tego dochodziła efektowność. W końcu przyszła możliwość spróbowania się i tak zostało. Cała ta otoczka jest naprawdę fascynująca.
Ludzie dziwią się, że ma pan taką profesję?
Ludzie zawsze będą się dziwić tym czego nie znają albo nie rozumieją. Sumo jest mało popularne, ale pracujemy nad poprawą tych relacji.
Na ile to sumo, które uprawia Jacek Piersiak różni się od tego, który przeciętny Polak zna z filmów?
Nie różni się niczym. Nasze walki wyglądają zawsze tak samo. Toczą się one w identycznych kategoriach wagowych i wiekowych, co czyni ten sport dostępny dla zawodników w każdym wieku i każdej postury.
A czy podczas takich imprez mistrzowskich sumici też odbywają takie tradycyjne rytuały, ceremoniały jak w Japonii?
Na zawodach rangi mistrzostw Europy czy mistrzostw świata zawodnicy odbywają rytuał oczyszczenia. Nie jest on co prawda obowiązkowy, ale jego dobra znajomość i ranga kategorii wagowej zobowiązuje zawodników aby to zaprezentować.
Co takie dzieci mogą wynieść z sumo? Czego ta dyscyplina uczy?
Sumo jest najprostszym sportem walki na świecie. Jest do dyscyplina najmniej kontuzjogenna, ponieważ nie ma uderzeń, ciosów czy kopnięć. Sumo ma najprostsze zasady, ponieważ należy wypchnąć lub przewrócić rywala. Największe korzyści to sprawność fizyczna. Do tego szybkość, dynamika, ale też szacunek do przeciwnika. W sumo można wygrać z największym z przeciwników, jednak zarazem można przegrać z mniejszym od siebie.
Jak pan postrzega przyszłość sumo w Polsce?
Pojawiają się informacje, że sumo może pojawić się na Igrzyskach Olimpijskich w 2024 roku. Gdyby tak się stało to spodziewamy się wielkiego bumu na tę dyscyplinę. Zainteresowanie wówczas na pewno niezwykle wzrośnie. W związku z tym z optymizmem patrzę w przyszłość.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.