Po wczorajszym sukcesie w Internecie zapanowała ekstaza. Przypomina się, że Ewa Swoboda jest wielkim talentem. Zwraca się uwagę na jej barwne podejście do życia i nietuzinkowy styl. Nagle okazuje się też, że wszyscy kochamy ją za to jaka jest. Można więc rzecz, że jest klasycznie. Szkoda tylko, że przy zastosowaniu syndromu wyparcia lub zaprzeczenia.
Gdy Ewa Swoboda została wczoraj mistrzynią Europy przeglądałem komentarze. Widziałem w nich radość, euforię. Pod adresem Polki padały ciepłe słowa. I jedno w tym wszystkim mnie uderzyło. Wśród tych, którzy pisali jaka to Ewa jest wspaniała, byli też ci, którzy jeszcze rok temu obrzydliwie ją atakowali.
Latem Ewa Swoboda przechodziła poważny kryzys w swojej karierze. Wszyscy pamiętamy jak płakała po Pucharze Świata w Londynie i mówiła wprost – „mam dosyć”. Wszyscy pamiętamy też, gdy wahała się co dalej zrobić ze swoim życiem. Ale już nie wszyscy pamiętamy albo nie chcemy pamiętać, jakie wtedy dominowały komentarze.
Ewa Swoboda podczas ceremonii medalowej
Wówczas większość nie dopingowała Ewy, żeby się zmobilizowała i zawalczyła o siebie. Wręcz przeciwnie. Gdyby obserwatorzy sportu – celowo nie nazywam ich kibicami – mogli, to najchętniej zakończyli by karierę w jej imieniu. Zamiast ją wspierać, naśmiewano się z niej. A mówiąc dosadniej, używając modnego w ostatnich latach słowa – hejtowano. Bo za gruba, bo tatuaże, bo niesportowy tryb życia. Łatwo jest kopać leżącego… Dzisiaj łatwo wspierać Ewę Swobodę. W końcu znacznie prościej utożsamiać się z sukcesami niż z porażkami. A przecież zawodnicy właśnie wtedy, gdy jest źle najbardziej potrzebują ciepłego słowa. Otuchy. Słów „dasz radę”.
Zaraz ktoś mi zarzuci, że zabraniam krytyki. Ależ skąd! Nie ma co ukrywać, że kariera Ewy Swobody przez ostatnie dwa sezony nie rozwijała się tak jak należy. I bardzo dużo w tym winy samej zawodniczki. Popełniła wiele błędów, pewnie też natury pozasportowej. To wszystko prawda. Krytyka jest potrzebna. Ale merytoryczna krytyka nie jest tożsama z obrzydliwymi atakami. Nie będę przytaczał komentarzy z tamtego okresu, bo byłaby to tylko promocja chamstwa.
Ewa Swoboda wyciągnęła wnioski z tej trudnej i bolesnej lekcji sportowego życia. Podniosła się. Wydostała się z zapaści. Nie tylko sportowej, ale wydaje się, że również – osobistej. Jest już inną zawodniczką. Zrobiła to dzięki własnej ciężkiej pracy. Czy przy dużym wsparciu kibiców? Nie wiem. Ale historia Ewy uczy jednego. Nie należy nikogo skreślać przedwcześnie i nawet w najtrudniejszych sytuacjach należy mu okazać wsparcie.