Przemysław Paszowski: Chyba całkiem przyjemna Wielkanoc za panią?
Joanna Łochowska: Zgadza się. Święta były bardzo przyjemne. To dla mnie czas relaksu i odpoczynku od codzienności.
Jak je pani spędzała?
Cieszę się, że po zdobyciu złotego medalu mogłam wcześniej wrócić z zawodów i spędzić czas Wielkanocy już w domowym zaciszu z rodziną.
Może jednak ten świąteczny klimat sprawił, że sprawa medalu zeszła na drugi plan?
Zdobycie złotego medalu sprawiło wszystkim wiele radości i dumy, ale w święta cieszyliśmy się już swobodą i rodzinnym gronem. Kibicowaliśmy też oczywiście naszym pozostałym reprezentantom, którzy jeszcze w Święta Wielkanocne walczyli o medale wBukareszcie.
Był w święta taki moment refleksji nad tym co się wydarzyło? Jakie myśli przyszły do głowy?
Wiele myśli przychodziło do głowy. Analiza całego okresu przygotowań, dobre strony, ale również cały trud tej drogi. To bardzo piękne uczucie, kiedy tyle pracy i wyrzeczeń owocuje tak wielkim sukcesem i satysfakcją.
Które złoto smakowało lepiej? To pierwsze zeszłoroczne czy to? Najważniejszy pierwszy raz czy w życiu trudniej coś potwierdzać?
Myślę, że oba złota zarówno to sprzed roku jak i to obecne smakują wyjątkowo. To dwie inne historie, dwa doświadczenia i dwa różne bagaże, które trzeba było cierpliwie nieść do przodu i po drodze zwyciężać samą siebie, swoje słabości, zwątpienie. Wszystko po to aby nie zgubić tej całej frajdy z pasji jaką jest podnoszenie ciężarów, a w konsekwencji móc walczyć i usłyszeć „Mazurka Dąbrowskiego”.
Patrząc na wyniki, w Bukareszcie wygrała pani jednak zdecydowanie pewniej…
Na pewno byłam zdecydowanie w lepszej dyspozycji niż w poprzednim roku. Udało mi się zbudować solidną formę tak naprawdę w krótkim czasie, gdyż Mistrzostwa Europy w tym roku odbywały się nieco wcześniej niż zwykle, a Mistrzostwa Świata w ubiegłym roku zakończyły się w grudniu. Do dobrego i pewnego występu w Bukareszcie przyczynił się mój wzorowy stan zdrowia. W tamtym roku borykałam się z kontuzją pachwiny, która przytrafiła mi się dwa tygodnie przed zawodami i znacząco utrudniała dotrwanie do Mistrzostw Europy w Chorwacji. Co więcej na samej imprezie przyplątało się dodatkowo przeziębienie. W dzień startu gorączka i zerwany odcisk na dłoni. W tym roku wszystko było na tak, wystarczyło skupić się na dźwiganiu i wykorzystać swoją dyspozycję.
Teraz czas na odczarowanie mistrzostw świata?
Dlaczego na odczarowanie? Wiem, że w tamtym roku zabrakło tylko kilograma do brązowego medalu, ale to wciąż mój największy sukces jeśli chodzi o światowy czempionat. Dodatkowo pobiłam wtedy rekord życiowy w podrzucie. Na tych zawodach zabrakło taktyki, precyzji w rwaniu, ale i tak uważam, że czwarte miejsce to duży sukces. Wszyscy wyciągnęliśmy wnioski i idziemy do przodu.
Zastanawiam się jednak dlaczego wybrała pani właśnie podnoszenie ciężarów. Nie było bardziej kobiecych dyscyplin?
Podnoszenie ciężarów wybrałam idąc za braćmi, którzy już wcześniej uprawiali tę dyscyplinę. Jak to siostra… Chciałam być tam, gdzie moje rodzeństwo. Od siódmego roku życia uprawiałam akrobatykę sportową, później skok o tyczce. To jednak bardzo dziewczęce sporty. Czasy się zmieniają i nie uważam, że dzisiaj podnoszenie ciężarów nie jest kobiecą dyscypliną. Wręcz przeciwnie! Potrafimy nadać tej aktywności wdzięk i grację, a trening dwuboju olimpijskiego nie tylko nas usprawnia, dodaje mocy I siły, ale także dobrze wpływa na jakość naszej sylwetki.
Mimo tych argumentów, podnoszenie ciężarów nie kojarzy się za bardzo z kobiecością.
Pewne stereotypy trudno wymazać, a co dopiero zmienić. Mimo wszystko coraz więcej osób postrzega podnoszenie ciężarów jako sport, który nie jest przeciwieństwem kobiecości. Dużą rolę odgrywa crossfit. On znacząco nadał nowy charakter treningu ciężarowego.
Nie było takich, co mówili, żeby wybrała pani sobie inną specjalność?
Pewnie, że byli. Sama na początku kariery miałam wiele wątpliwości. Bałam się o zbytnią rozbudowę mojej sylwetki czy właśnie utratę kobiecości. Jednak ten świat już jest tak skonstruowany, że najłatwiej oceniać nieznane przez pryzmat powszechnej opinii. Dziś jestem zadowolona, że się nie wystraszyłam. Mogę się tylko uśmiechać wiedząc jak trudno o zbudowanie formy – tej wynikowej jak i wizualnej.
Co więc mają w sobie ciężary, że tak bardzo panią pociągają?
Chyba łatwiej mi powiedzieć czego nie mają. Dla mnie to po prostu pasja.