Robert Niestrój: Przeszedł pan do historii. Jakie to uczucie?
Damian Iskrzycki: Trudno powiedzieć. W zasadzie to dość nowe uczucie dla mnie. Niemniej jednak jestem bardzo zadowolony, że te kilka lat pracy zaowocowało i to na tak ważnym turnieju. Nie ukrywam, że Mistrzostwa Europy to najważniejszy tegoroczny punkt w moim kalendarzu. Będąc na turnieju i grając mecze w fazie pucharowej w ogóle nie myśleliśmy, że dotrzemy do samego finału. Nawet nie mieliśmy czasu myśleć co się wydarzy, ponieważ mecze były rozgrywane prawie na zakładkę. Gdy znaleźliśmy się w finale to byliśmy naprawdę szczęśliwi. Później była już tylko duma i radość… W Polsce boccia jest bardzo młodą i prężnie rozwijającą się dyscypliną. Do tej pory nikomu nie udało się dotrzeć tak daleko, dlatego tym bardziej cieszymy się z zapisania sportowej karty w historii.
Był pan pierwszym Polakiem, który stanął na podium ME w bocci. Cały turniej przeszedł pan jak burza…
Faza grupowa, jak również układ meczowy po fazie grupowej, ułożyła się dla nas bardzo korzystnie. Jednak początki tego nie zapowiadały. Podczas kilku pierwszych dni turnieju, które były przeznaczone na trening, wszystko szło źle. Nic nie działało, bile skręcały bardzo mocno i nieprzewidywalnie. Nie mogliśmy dobrze poczuć nawierzchni i nabrać odpowiedniej celności. Byliśmy trochę zrezygnowani… Mówiliśmy wraz z trener Justyną Sromek i asystentem sportowym Dariuszem Borowskim, że jeśli tak będziemy grali na meczach to nie możemy liczyć nawet na wyjście z grupy.
Na godzinę przed końcem ostatniego treningu dostrzegliśmy kilka małych elementów sprzętowych, które można zmienić, aby znacząco poprawić naszą celność. Wprowadziliśmy korekty w rampie sportowej i zmodyfikowaliśmy jej ustawienia. Dodatkowo starannie zaplanowaliśmy nasze ułożenie w boksie podczas meczu przed wrzucaniem bil. To wszystko zaczęło powoli działać. Wówczas pojawiła się nadzieja na dobry wynik. Nikt nie mówił tego głośno, ale czuliśmy, że przy dużej mobilizacji jesteśmy w stanie wykonać plan minimum założony na ten turniej jakim było zajęcie miejsca w czołowej ósemce.
W finale ta wygrana była o włos. Nie czuje pan lekkiego niedosytu?
Oczywiście, że czuję. Jest on bardzo duży, ponieważ każdy, kto jest w finale, chce go wygrać. Tym bardziej, że to my prowadziliśmy po pierwszej rundzie aż 6:0. W przerwie przed drugim endem powiedzieliśmy sobie „spokojnie mamy dużą przewagę, ale musimy być skupieni do samego końca, bo gramy z poważnym przeciwnikiem”. Nie myliliśmy się. Niestety zabrakło nam trochę doświadczenia i szczęścia, ponieważ grając na stronę przeciwnika, nie mogliśmy wstrzelić się, aby precyzyjnie dostawiać bile. Z kolei tak doświadczony zawodnik – jakim jest Jamie McCowan – bez większego problemu po prostu to wykorzystał.Taki jest sport – musimy wyciągnąć wnioski i grać dalej. Mamy nad czym pracować. Przed nami kilka miesięcy przygotowań do Mistrzostw Świata w Liverpoolu.
„Każdą wolną chwilę staraliśmy się poświęcić treningowi”
W Polsce niewiele osób słyszało o bocci. Mógłby pan w telegraficznym skrócie opowiedzieć o jej zasadach?
Na początku warto podkreślić, że boccia jest dyscypliną paraolimpijską przeznaczoną dla sportowców posiadających największe dysfunkcje ruchowe, które wykluczają ich udział w innych dyscyplinach sportu.
Nie wchodząc bardzo mocno w szczegóły, w bocci występuje pięć kategorii startowych:
a) BC1 – zawodnik + asystent sportowy – wyrzut bili z dłoni lub stopą
b) BC2 – wyrzut bili dłonią,
c) BC3 zawodnik + asystent sportowy (zawodnicy grają ze sprzętem wspomagającym wyrzut bili za pomocą rampy sportowej, pointer trzymany w dłoni lub umieszczony np. na kasku)
d) BC4 – wyrzut bili dłonią
e) BC5 – wyrzut bili dłonią
Dodatkowo rozgrywki dzielimy na indywidualne, w parach i drużynach. Ja wraz z moim asystentem Darkiem Borowskim startuję w kategorii BC3. Rywalizuję indywidualnie lub – w zależności od przyznanych miejsc na dany turniej – także w parach. Boisko do gry posiada wymiar 12,5m x 6m – w tym jest 6 pól rzutu 2,5m x 1m. I to właśnie na takiej powierzchni zawodnik musi się zmieścić wraz z całym swoim sprzętem i asystentem.
Sam mecz dzielimy na cztery rundy, które nazywamy endami. W mojej kategorii BC3 każda z nich trwa sześć minut. W tym czasie trzeba wyrzucić sześć bil swojego koloru. Dwa endy rozpoczynam ja, dwa przeciwnik. I tak na przemian. Każdy zawodnik rozpoczynający enda, wyrzuca swoją białą bilę zwaną Jackiem.
O tym, kto zaczyna, decyduje losowanie. Jacka możemy wyrzucić w dowolne miejsce na polu gry poza polem martwym – jest to obszar od 1,5m do 10m. W rozgrywce wszystko zależy od taktyki, jaką przyjmiemy. Na to ma wpływ z kim gramy, jakie predyspozycje ma przeciwnik, jakimi bilami my dysponujemy, a jakimi rywal i tak dalej.
Bile dzielimy na czerwone i niebieskie. Wyróżniają się stopniem twardości – mamy super soft, soft, medium, hard i super hard. To ile i jakie bille zabieramy na dane spotkanie stanowi element taktyki meczowej. Każda bila jest przeznaczona do innego typu taktyki i rzutu. W samej grze chodzi o to, aby umieścić jak największą ilość bil swojego koloru przy Jacku. Często wynik meczowy jest mierzony szczelinomierzem, ponieważ dużą rolę odgrywają dziesiąte milimetra. Po każdej rundzie sędzia liczy końcowy rezultat i jest on odnotowywany po czterech endach. W przypadku remisu mamy dogrywkę, a w międzyczasie może się okazać, że któryś z zawodników otrzyma rzuty karne, ponieważ popełnił przewinienie.
Same zasady gry oraz otoczka przygotowania się do turnieju jest bardzo złożona. Trudno przedstawić to bardzo krótko, ponieważ w bocci istnieją dziesiątki zależności. Nie jest to wcale taka łatwa i prosta gra, na jaką może ona wyglądać na pierwszy rzut oka. Jak już poznamy wszystkie tajniki, szczegóły, zależności i przepisy, to dopiero wtedy dostrzegamy, ile potrzeba pracy, aby grać na wyczynowym poziomie.
Jak domyślam się warunki do treningu w Polsce nie są takie jak na Zachodzie. W związku z tym chciałbym zapytać w jaki sposób przygotowywał się pan do Mistrzostw Europy?
Mam to szczęście, że będąc zawodnikiem Startu Bielsko-Biała, mam także możliwość trenowania przy Klubie Sportowym w Rudzicy, gdzie prowadzimy sekcje bocci. Gdy na sali sportowej nie było dzieci i młodzieży szkolnej, każdą wolną chwilę staraliśmy się poświęcić treningowi. Poza tradycyjnymi treningami bardzo dużo uwagi poświęciliśmy na zbieranie informacji o przeciwnikach, szukając filmów i zdjęć z meczów w internecie.
Nawet tabele wyników z turniejów, na których nas nie było, dawały nam pewien obraz przeciwników. Staraliśmy się określić, ile nam do nich brakuje, aby grać na podobnym poziomie. Ostatnim, ale bardzo ważnym elementem naszych treningów, były technologiczne poprawki sprzętowe, które wykonywaliśmy. Sprawdzaliśmy to w praktyce, niejednokrotnie metodą prób i błędów. Dzięki firmie BariTECH wiele elementów powstawało w nocy, na kilka godzin przed wyjazdem lub na żywo podczas treningu. Cały czas pracowaliśmy nad tym, aby wyeliminować wszystko, co może nam utrudniać dobrą grę.
„W mojej ocenie panuje przekonanie, że sport osób niepełnosprawnych nie jest atrakcyjny czy widowiskowy”
Czy myśli pan, że ten sukces sprawi, że boccia, a może i w ogóle sport niepełnosprawnych stanie się popularniejszy?
Bardzo bym chciał, aby boccia była coraz popularniejsza w naszym kraju. Wiele osób, które są zamknięte w domach, nie zdaje sobie sprawy, że może uprawiać sport. Mamy bardzo prężnie działający Polski Związek Bocci, który robi wiele dobrych rzeczy, aby propagować nasz sport. Jestem głęboko przekonany, że przy odpowiednim finansowaniu z budżetu państwa, słowo”boccia” już za kilka lat nie będzie aż tak bardzo obce. Natomiast sam sport osób niepełnosprawnych niestety jest na dość dalekim planie medialnym. Myślę, że działania każdego sportowca niepełnosprawnego przyczyniają się do wzrostu jego popularności. Wierzę w to, że z roku na rok będzie tylko lepiej.
Ostatnio sporo się mówi, że należy lepiej dofinansować i promować sport niepełnosprawnych, ale czy faktycznie w ostatnim czasie coś się zmieniło w tym zakresie? Wydaje się, że sportowcy niepełnosprawni w naszym kraju nadal są zaliczani do tak zwanego „gorszego sortu” ?
W chwili obecnej finansowanie tak młodego związku jakim jest Polski Związek Bocci jest dość symboliczne. Potrzeby są natomiast duże. Z tego powodu, dla nas jako sportowców, każdy wyjazd był niezwykle istotny, ponieważ nie mieliśmy okazji startowania wszędzie. Dlatego wnioski, nawet po nieudanym starcie, były na wagę złota. One budowały nasze doświadczenie i siłę przy niewielkim finansowaniu. Niestety nie znam sytuacji w innych związkach czy też klubach. Natomiast jestem w stanie sobie wyobrazić, że nie jest łatwo ze środkami finansowymi na starty czy na szkolenie zawodników.
Prywatnie jestem bardzo dużym przeciwnikiem narzekania. Zawsze cieszę się z tego, co mam. Tym bardziej mam satysfakcję, że z roku na rok, idziemy do przodu. W aspekcie medialnym niestety w mojej ocenie panuje przekonanie, że sport osób niepełnosprawnych nie jest atrakcyjny czy widowiskowy. Nie niesie on za sobą ogromu emocji. Niestety takie podejście wynika z braku wiedzy i świadomości. To jest powodem braku zainteresowania chociażby potencjalnych sponsorów, a to znacząco utrudnia rozwój zawodnika niepełnosprawnego.
Kiedy więc o sukcesach Damiana Iskrzyckiego usłyszymy w głównych serwisach sportowych?
Trudno powiedzieć. Obecnie nawet o tym nie myślę, czy kiedykolwiek może się to wydarzyć. Na razie skupiamy się na kwalifikacjach do Paraigrzysk w Tokio. Jednocześnie jestem też świadomy, że w serwisach sportowych są emitowane informacje o wynikach sportowych sportowców niosących pewną sportową i medialną wartość. My dopiero na nią ciężko pracujemy.