Szymon Kastelik: Jak pan wspomina swoje starty na Igrzyskach Olimpijskich?
Tomasz Żyła: Jako najlepsze starty w moim życiu. Bardzo je przeżywałem. Wiadomo, że Igrzyska nie są takimi zawodami jak Mistrzostwa Świata, które są przecież co roku. Byłem na Igrzyskach tylko dwukrotnie, więc tym bardziej są dla mnie sporym przeżyciem.
A które Igrzyska były trudniejsze?
Trudniejsze były chyba w Salt Lake City, bo już trochę inaczej podchodziłem do nich z kolegami. W Nagano byliśmy bardziej zachwyceni tym, że tam jesteśmy i że w ogóle przylecieliśmy do Japonii. Nigdy wcześniej nie występowaliśmy w Azji.
Jeżeli chodzi o polskie bobsleje, to do Korei Południowej jadą dwie osady męskie: dwójka i czwórka. Złożone są z samych debiutantów. Ta nowa generacja posiada większy potencjał od starszych kolegów, którzy występowali w Soczi i Vancouver?
Kondycyjnie może nie, bo trenujemy bardzo podobnie od wielu lat. Ale technicznie już może są lepsi. Ja i moi koledzy startowaliśmy na najtańszym sprzęcie, który był dostępny na rynku. To wiąże się z tym, że nie był najlepszy jakościowo. W tej chwili dwójka posiada bobslej łotewskiej firmy BTC. Może nie jest to najnowsza dwójka, ale jest dosyć szybka. Czwórka jest zaopatrzona w austriacki wytwór Wolfganga Stampfera. To też dobry sprzęt, chociaż chłopaki mają mniejsze objeżdżenie w nim.
Czyli system szkoleniowy nie zmienia się od lat?
Na pewno na przestrzeni lat zmieniło się dużo. Ale treningi kondycyjne, przygotowania motoryczne, są bardzo podobne. Plany treningowe ulegają modyfikacjom, są nowocześniejsze, ale podstawowa baza do treningu pozostaje taka sama, czyli siłownia i bieżnia na zmianę.
Mateusz Luty i Krzysztof Tylkowski startujący w dwójce, mają za sobą chyba najlepszy sezon w karierze. Stać ich na walkę o pierwszą dziesiątkę?
W dwójce tak. Na nią najbardziej liczymy. Sądzę. że Mateusz i Krzysztof zmieszczą się gdzieś w tej dziesiątce.
Jakie miejsce typowane jest dla czwórki?
Jeżeli zmieszczą się się w finałowym ślizgu, czyli w pierwszej dwudziestce, to na pewno będziemy się cieszyć z tego.
Jaki kraj może zdominować rywalizację?
Myślę, że będą to jednak Niemcy. Od lat znajdują się zawsze gdzieś na czubie zawodów. Ostatnie lata były dla nich trochę kryzysowe. Ale w tym roku, co widać po wynikach Pucharu Świata, znów idą cały czas do przodu.
Wspominał pan, że przez parę lat Polacy musieli startować na najtańszym sprzęcie. Ale tragicznie wygląda też sytuacja infrastruktury w Polce. Jest jakaś nadzieja na zmianę?
To jest temat rzeka. Rozmowa dotycząca torów w Polsce wraca jak bumerang. W tej chwili pomysł, który pilotuje i cały czas próbuje wdrożyć Tomasz Stanek z Karpacza, czyli Igrzyska Olimpijskie w Karkonoszach dawałyby nadzieję na tory. Miejmy nadzieję, że to jakoś ruszy. Takie Igrzyska Olimpijskie byłyby olbrzymim plusem do tego regionu, bo pozostawiłaby po sobie infrastrukturę, która jest potrzebna nam wszystkim. Jeździmy trenować do łotewskiej Siguldy i do Lillehammer w Norwegii. Takie wynajmowanie wychodzi ogólnie drogo. Nie tylko my borykamy się z takimi problemami. Czesi, Anglicy, Holendrzy, Belgowie oni też nie mają torów, a walczą i to ostro w zawodach Pucharu Świata czy Europy.
Naprawdę muszą odbyć się u nas Igrzyska Olimpijskie, żeby powstał przynajmniej jeden dobry tor?
No niestety tak to wygląda. Nikt nie jest zainteresowany budową takiego toru. Pamiętam, że kiedyś właściciele Arłamowa coś mówili o postawieniu toru u siebie. Tylko, że na przykład my z Dolnego Śląska mamy tam daleko. Gdyby powstał jakiś tor właśnie na terenie Dolnego Śląska, na pewno z marszu wszedłby w terminarz Pucharu Świata i Europy w bobslejach, sankach i skeletonie. Ponieważ byłby bardzo blisko innych używanych torów w Europie.
Zatem czego brakuje najwięcej? Chęci, pieniędzy?
Przede wszystkim pieniędzy. Chęci jest bardzo dużo. Zwłaszcza widać to po rosnącym zainteresowaniu Mateuszem i Krzysztofem. Potrzebny jest nam wynik. Jeżeli chłopcy zaliczyliby naprawdę udany występ, wówczas moglibyśmy myśleć o jakiejś pomocy.