Źle było już podczas Igrzysk Europejskich w Mińsku. Wówczas do ringu weszło dziewięciu polskich pięściarzy. Solidarnie w pierwszej walce opadło ośmiu z nich. Pojedynek wygrał jedynie Damian Durkacz, ale w kolejnej rundzie musiał już uznać wyższość rywali.
Każdy trzeźwo myślący liczył się zatem z tym, że w Jekaterynburgu lepiej nie będzie. Na mistrzostwa świata wysłano sześciu zawodników. Byli to Jarosław Iwanow, Bartosz Gołębiewski, Mateusz Goiński, Michał Soczyński, Filip Wąchała oraz Mateusz Polski. Zespół więc liczny, ale tylko dlatego że mistrzostwa świata miały charakter otwarty. Gdyby – tak jak dawniej – obowiązywał system kwalifikacji, prawo startu miałby jedynie Damian Durkacz.
Ćwierćfinalista Igrzysk Europejskich do Jekaterynburgu jednak nie pojechał. Szkoleniowiec naszej kadry Iwan Juszczenko zdecydował się postawić bowiem na Mateusza Polskiego, co wywołało zresztą pewne kontrowersje. 26-letni Polski zapowiadał walkę o medal mistrzostw świata, ale przegrał już w pierwszej walce.
Jego los podzielili Jarosław Iwanow, Bartosz Gołębiewski, Mateusz Goiński i Michał Soczyński. Swoją walkę zdołał wygrać jedynie Filip Wąchała, startujący w wadze 69 kg. 21-latek na początek pewnie wygrał 5:0 Lim Hyu-Chula, ale później dość zdecydowanie uległ Dominikańczykowi Rohanowi Polanco. Znawcy boksu ironicznie komentują, że jak na polski boks, to Filip Wąchała i tak zaszedł daleko.
Przed naszymi pięściarzami teraz jednak kolejne bardzo ważne wyzwanie. W lutym i w maju odbędą się kwalifikacje olimpijskie. Po tym co w tym roku pokazali nasi reprezentanci trudno być jednak optymistą. Na ten moment realne wydaje się, że w Tokio – podobnie jak w Londynie – nie zobaczymy żadnego z polskich bokserów.