Nie sposób wyobrazić sobie, co czują teraz Karolina Kaleta, Magdalena Kobielusz, Monika Skinder, a zwłaszcza Izabela Marcisz. Polki weszły dzisiaj na wyżyny swoich możliwości i w biegu sztafetowym spisały się kapitalnie. Przez chwilę cieszyły się nawet ze złotego medalu, ale później okazało się, że w wyniku pomyłki kończąca sztafetę Izabela Marcisz pobiegła złą pętlą. Dyskwalifikacja.
Dla dziennikarzy czy kibiców to ogromny smutek i wielki żal z powodu tego co się stało. Dla tych wspaniałych dziewczyn to tragedia i olbrzymi cios. Gdy Justyna Kowalczyk pisze w mediach społecznościowych, że nasze zawodniczki płaczą od rana, zapewne ani trochę nie przesadza. Takie coś boli każdego, ale gdy dotyka osoby będące dopiero na początku swojej kariery to boli to podwójnie. Nie ma chyba wśród nas nikogo, kto nie przeżyłby większego czy mniejszego ukłucia mając te naście lat.
Do tej sportowej tragedii nie musiało dojść. Zawiodło wiele czynników na czele ze złym oznaczeniem trasy. To jednak już teraz rzecz drugorzędna, bo przecież rezultatów zawodów to już nie odwróci. Czasu nie da się cofnąć. Można jednak z tej sytuacji wyciągnąć wnioski.
Czasem tak bolesne zdarzenie jest źródłem wielkiej siły. Jestem przekonany, że tak też będzie w przypadku Karoliny, Magdy, Moniki czy Izy. To sportowe podrażnienie na pewno da im mocnego kopa i zmotywuje do jeszcze cięższej pracy. Dziewczyny będą chciały udowodnić, że to złoto im się należało i gdyby je wywalczyły to nie byłby to przypadek. Teraz już nie odpuszczą. Zwłaszcza że samym sobą pokazały, że potrafią czynić rzeczy wielkie.
Być może więc ten sztafetowy dramat zaprocentuje w przyszłości czymś pięknym. Możliwe bowiem, że właśnie na łzach w Oberwiesenthal stworzyła się prawdziwa drużyna, a nie zlepek indywidualności. Bo tego, że to nie koniec, lecz dopiero początek, chyba wszyscy jesteśmy pewni.