Szymon Kastelik: Niektóre media nazwały wasz wynik „sensacyjnym”. Dla was również była to niespodzianka?
Artur Zakrzewski: Sam medal niekoniecznie był sensacją. Jednak złoto już tak, ponieważ najlepsi pochodzą ze wschodniej Europy. I oni prawie wszyscy wystąpili w Mińsku. A naprawdę trudno jest pokonać ich wszystkich naraz.
Różnice punktowe na podium były naprawdę minimalne.
To jest domena tego najwyższego poziomu. Na przykład w biegu na 100 metrów rezultaty dzielą ułamki sekund. W naszej konkurencji jest podobnie. Też jest liczony czas, jeżeli chodzi o synchroniczny występ oraz punktowane jest wykonanie całego układu. I tutaj też mamy do czynienia z minimalnymi różnicami.
Nazwałby pan wasz występ perfekcyjnym?
Oczywiście, że nie. Tak jak w życiu nikt nie jest idealny, to również w gimnastyce nigdy nie da się zrobić czegoś perfekcyjnie. Nasz układ był bardzo dobry, ale jednak za synchron dostaliśmy notę 9,4 punktu, a nie maksymalne 10 punktów. Za wykonanie dostaliśmy 7,9 pkt. Podobnie było za przemieszczenie. Dlatego jest wiele elementów do poprawy. Ale daje nam to możliwości do dalszej pracy.
Prezes polskiego związku w jednym z wywiadów powiedziała, że o waszym sukcesie zadecydowało opanowanie. Sądzi pan podobnie?
Myślę, że tak. Ponieważ zarówno Łukasz, jak i ja pracujemy nad swoją psychiką. Tutaj pani prezes miała na myśli, że był to finałowy skok i występowaliśmy jako ostatni. Sędziowie bardzo długo nas przetrzymali. Zazwyczaj jest tak, że podchodzi się do trampoliny, następnie jest wejście, zwrot do sędziów i zaczyna się występ. Natomiast my czekaliśmy około 5 minut na decyzję o możliwości wykonania skoku. Dlatego staliśmy tam zwróceni w ich kierunku. Później kazano nam usiąść na trampolinie i po prostu dalej czekać. Te 5 minut trwały jak wieczność. Wtedy pojawiają się różne myśli, które nie są pożądane przez nas. Opanowanie i wieloletnia praca nad psychiką pozwoliły na to, że wytrzymaliśmy tę presję. Wielu zawodników przetrzymanych przed startem zawodzi. My na szczęście daliśmy radę.
Pracujecie ze specjalistą od psychologii sportu?
Pracuję od kilku lat z panem Damianem Salwinem, który jest również psychologiem naszej kadry narodowej w piłce nożnej. Współpraca układa nam się fenomenalnie. Dużo razem przeszliśmy i jest to człowiek, który zasługuje na szacunek. Warto, aby ludzie dowiedzieli się o nim. Ponieważ jest świetnym psychologiem i również osobą. Tak naprawdę to dla mnie bliski przyjaciel.
Trochę minęło czasu od pańskiego takiego głośnego wyniku. Ostatnim podobnym sukcesem był brązowy medal MŚ w 2014 roku. Przez tyle lat zawodnik zaczyna wątpić w swoje możliwości?
Nigdy nie przestałem wierzyć i nie uważam, żeby to był to jedyny dobry wynik. Co roku udawało mi się zrobić dostateczny lub dobry rezultat, który zadowalał mnie. Może nie były to medale, ale w 2016 roku wszedłem do finałów w konkurencji indywidualnej w Pucharze Świata. To nie udało się żadnemu Polakowi od wielu lat. Też byłem 4. w PŚ w synchronach. W tych latach często bywałem w finałach MŚ i ME. Dlatego zawsze trzymałem się blisko czołówki.
Nie tylko pan czekał na ten medal, bo to dla całego środowiska polskiej gimnastyki jest na pewno radość i być może impuls, który pozwoli na wyjście z kryzysu.
Niestety gimnastyka ostatnio miała wiele przejść. Po Leszku Błaniku nastąpił gorszy czas. Zawodnicy z trampoliny do związku należą dopiero od 2015 roku. Ale w tym czasie jak nie było wyników, to cała ta dyscyplina zaczęła powoli poupadać. Wpływ na to miało wiele czynników, ale nie chcę też nikogo oskarżać czy wywoływać sensacji. Uważam, że my w trampolinie robimy bardzo dobrą robotę. Nie zawsze mamy finanse, żeby móc startować wszędzie. Ale z tym boryka się wiele sportów w naszym kraju. Zawodnicy z trampoliny nie mają też dostępu do fizjoterapeuty, co jest kłopotliwe. Jesteśmy narażeni na obciążenia wynoszące około tony na każdy wyskok. Nasze nogi cierpią, a nie posiadamy żadnego specjalisty.
Wierzy pan, że ten złoty medal może pomóc całej gimnastyce, a zwłaszcza trampolinom?
Nie wiem czy mam nadzieję. Bardziej po prostu liczę na to, że dostrzeże się sporty indywidualne. Ale nie łudzę się, że za mojej kariery coś się poprawi w znacznym stopniu. Być może młodsi zawodnicy będą mieli w przyszłości łatwiej. Trenuję 10 razy w tygodniu, dlatego nie mogę też iść do normalnej pracy, z której mógłbym się utrzymać. Chociaż zaznaczam, że nie jest u nas tragicznie w porównaniu do wielu innych dyscyplin. Możemy pozwolić sobie w 80 procentach na udział w zawodach i kupić raz na parę lat sprzęt. Ale teraz na Igrzyska Europejskie otrzymaliśmy stroje reprezentacyjne, co było bardzo miłe. Bo to w naszej dyscyplinie rzadkość.
A nie denerwuje to pana, że wielu wyśmiewa się z rangi Igrzysk Europejskich oraz konkurencji, w której zdobyliście złoto, bowiem nie jest ona konkurencją olimpijską?
Hejterzy byli, są i będą. Mogą mieć takie podejście, ponieważ Polskę w rywalizacji lekkoatletów reprezentował drugi czy trzeci skład. Natomiast w mojej konkurencji była sama śmietanka. Wystartowali najlepsi, którzy zasłużyli sobie na to. Mogą też się wyśmiewać, bo jest to nowa impreza w Europie. Natomiast na innych kontynentach takie „igrzyska” organizuje się od dawna i tam cieszą się olbrzymim uznaniem. A co do konkurencji skoków synchronicznych… Może nie są w programie Igrzysk Olimpijskich, ale są bardzo trudne i widowiskowe.