Szymon Kastelik: Jak czuje się wicemistrz świata w piłce nożnej w szóstkach? Ariel Mnochy: Coś niesamowitego, bo taka rzecz może zdarzyć się tylko jeden raz w życiu. Emocje są po prostu nie do opisania.
Jak ocenia pan organizację turnieju finałowego w Lizbonie?
Organizacja była na najwyższym poziomie. Każdy szczegół był dopracowany. Naprawdę nie ma do czego przyczepić się. Jedynie niektórzy z nas narzekali na jedzenie. Ale to wiadomo. Inny kraj, inna kultura, inne obyczaje. Ale daliśmy radę, bo potem sami robiliśmy jedzenie.
Jedzenie nie zaszkodziło nikomu?
Nie, spokojnie. Po prostu nie przypadło do gustu. Zwłaszcza mięso. Dlatego przeszliśmy na ryż z kurczakiem i wszystko było w porządku.
Przed pierwszym meczem na boisku w centrum Lizbony Ariel Mnochy odczuwał stres i presję?
Już byłem drugi raz na zawodach tej rangi. Mogłem być trzeci, ale raz klub nie puścił mnie. Nie było presji, bo wiedziałem z czym to się wszystko je.
Który mecz był najtrudniejszy?
Według mnie to spotkanie z Chorwatami, ponieważ to poukładany zespół. Mieli też groźne stałe fragmenty gry, przez które mieliśmy sporo problemów. I cały czas goniliśmy wynik. Dopiero w rzutach karnych zdołaliśmy wygrać.
Przygotowywaliście się do tego turnieju w jakiś specjalny sposób?
Zawsze mamy przed takimi turniejami konsultacje, na których trener wybiera zawodników na turniej mistrzowski. A już na samych mistrzostwach trenowaliśmy pod każdy inny zespół indywidualnie. Mieliśmy różne taktyki w zależności od przeciwnika.
Nie mieliście trochę żalu do siebie, że nie zakończyliście tej wspaniałej przygody złotem?
Jeżeli każdemu z nas ktoś powiedziałby przed turniejem, że zostanie wicemistrzem świata, to brałby to w ciemno. Wiadomo, że jedzie się tylko po zwycięstwo. Ale żeby dojść tak daleko, to naprawdę jest wielki sukces.