Przemysław Paszowski: Wiele osób wraz z Nowym Rokiem chce zmieniać swoje życie. A pani? Alicja Tchórz: To na pewno zawsze jest jakiś bodziec do przemyśleń czy zmian. Ja zawsze Nowy Rok zaczynam od planowania tego co chciałabym w nim zrobić i osiągnąć.
Czy te założenia to jakaś tajemnica?
Nie. Na pewno chciałabym dalej rozwijać się pod kątem naukowym. Dalej bowiem jestem związana z uczelnią…
A jeśli chodzi o sport?
W tym przypadku mam razem z koleżankami bardzo szalony cel. Chciałybyśmy pobić rekord świata w sztafecie 4×50 metrów z przeszkodami podczas mistrzostw świata w ratownictwie wodnym. To takie marzenie do którego realizacji będziemy w tym roku bardzo dążyć.
Priorytetem jest jednak pływanie klasyczne…
Przede mną są Mistrzostwa Europy w Glasgow. Chciałabym tam wejść do finału ze sztafetą 4×100 metrów stylem zmiennym.
A indywidualnie?
Zobaczymy jak będzie. W tym przypadku nie chcę zdradzać wszystkich założeń.
Ten sezon jest właściwie ostatnim przed Igrzyskami Olimpijskimi w Tokio, w którym można śmiało testować nowe rozwiązania treningowe. Czy pani zamierza coś zmieniać w swoim treningu?
Na pewno troszeczkę tak. Zawsze uważałam, że nowe bodźce są potrzebne. One wpływają bardzo dobrze na rezultaty. Dla mnie na przykład takimi innowacjami treningowymi są elementy ratownictwa wodnego. Mam tutaj na myśli pływanie w bardzo twardych płetwach czy holowanie manekina ważącego siedemdziesiąt kilogramów. Dzięki temu jestem przede wszystkim silniejsza.
Poprzedni rok był dla pani bardzo udany. Zwłaszcza jego końcówka. Wicemistrzostwo Europy w Kopenhadze sprawiło chyba, że Boże Narodzenie było piękniejsze.
To prawda. Jak się wraca z tak dużej imprezy z medalem to chyba nie może być inaczej. Bardzo bym chciała, żeby 2018 rok był jeszcze lepszy. Ale bez wątpienia nie mam co narzekać na ubiegły sezon. Przez cały czas plasowałam się w czołówce, poza tym wydarzyło się w nim sporo przełomowych momentów.
Mimo wszystko ten medal w Kopenhadze był jednak pewną niespodzianką…
Jadąc do Kopenhagi na pewno nie byłam zbyt pewna siebie. W końcu podczas najważniejszego obozu przygotowawczego skręciłam nogę. Wyjazd na mistrzostwa stanął pod dużym znakiem zapytania, ale się udało. W Danii na pewno bardziej nastawiałam się jednak na 200 metrów stylem zmiennym. W tej konkurencji byłam wyżej rozstawiona. Ale już sztafeta mixowa zwiastowała dobry wynik na 50 metrów. Wtedy uwierzyłam, że może być dobrze. I ta wiara znalazła potwierdzenie w medalu.
Czy sukces na dystansie, który nie jest pani koronnym, sprawia, że w najbliższych latach dojdzie do zmiany priorytetów?
W biegach jest tak, że maratończycy im są starsi tym lepsi. W pływaniu jest odwrotnie. Wraz z wiekiem dystans się skraca. U nas sprinterzy to przede wszystkim starsi i bardzo doświadczeni zwodnicy. Na krótkich dystansach znaczenie mają takie elementy jak technika, siła i świadomość swojego ciała.
W zeszłym roku wywalczyła pani również medale na The World Games. Mimo że były to sukcesy w ratownictwie wodnym, to chyba miały dla pani duże znaczenie.
Bardzo chciałam wystartować w tych zawodach. Przede wszystkim dlatego że odbywały się we Wrocławiu – bardzo ważnym dla mnie mieście. Na imprezie publiczność dodawała nam skrzydeł. Cała reprezentacja pływała doskonale. Pobijaliśmy rekordy życiowe i rekordy Polski. Jednak co najważniejsze, otworzyliśmy worek medalowy.
Trenerzy pływania klasycznego nie mieli nic przeciwko pani udziałowi w tej imprezie? Zwłaszcza że chwilę później był wylot na Mistrzostwa Świata do Budapesztu.
Myślę, że gdybym trenowała z innym trenerem to jakieś obiekcje mogłyby się pojawić. Ale mój szkoleniowiec jest otwarty na wszelkie takie inicjatywy. Sam stwierdził, że ratownictwo wodne daje mi dużo więcej niż można było się spodziewać.
Skąd w ogóle zamiłowanie do uprawiania takiej dyscypliny? Z tego co pani mówi to jest to pewna forma treningu.
To na pewno. Ale poza tym jest to też jakiś sposób na przedłużenie mojej kariery pływackiej. To bardzo ciekawa dyscyplina. Świetnie się ją ogląda i myślę, że jest ciekawsza niż pływanie klasyczne.
Rozmawiamy już od kilkunastu minut, a ja jeszcze nie zdążyłem pogratulować. W zeszłym roku obroniła pani magisterkę!
Dziękuję. To prawda. Wakacje to był bardzo gorący czas.
Jaki był temat pracy magisterskiej?
Sponsoring sportowy na podstawie Juvenii Wrocław.
Nawet w świecie nauki trudno pani zerwać ze sportem.
(śmiech) To prawda. Ale na magisterce nie poprzestaję. Teraz jestem na studiach doktoranckich i nadal kluczową tematyką jest dla mnie marketing sportowy. Niebawem ruszam nawet z dużą platformą nasimistrzowie.pl, która ma łączyć zawodników ze sponsorami.
Widzę, że ma pani plan B, a nawet i C na dalsze życie. Nie zginie pani po zakończeniu kariery.
Jeszcze parę lat chcę popływać! Ale ma pan rację. Na pewno po zakończeniu kariery nie będę się nudzić. Powoli wydeptuję sobie różne ścieżki. Na razie przede wszystkim skupiam się jednak na wspomnianym już portalu. Strona jest jeszcze w budowie. Troszkę brakuje nam środków, ale konsekwentnie zbieramy je na polakpotrafi.pl Mam nadzieję, że zawodnicy i kibice zjednoczą się w słusznej sprawie i stworzymy razem nowe oblicze polskiego sportu.
Nowe to znaczy jakie?
Trzeba zmienić podejście zawodników i przedsiębiorców do sponsoringu. U nas cały czas ten mechanizm wspierania sportowców raczkuje. Nie chcę porównywać Polski do Stanów Zjednoczonych, bo tam sport jest wielkim biznesem. Ale powinniśmy dążyć do takiego systemu jaki funkcjonuje choćby we Francji, Niemczech czy na Węgrzech. Tam na sport łożone są zdecydowanie większe środki. I nie chodzi o dotacje z budżetu państwa, tylko takie od prywatnych przedsiębiorców. Żeby osiągnąć taki stan trzeba jednak zwiększać świadomość. Chciałabym aby biznesmeni zrozumieli, że standardowa reklama jest znacznie mniej skuteczna niż promocja poprzez sport.
Zdaje się, że nadal lubi pani płynąć pod prąd.
To się zdecydowanie nie zmienia. Ja dlatego próbuję cały czas robić jakieś projekty, aby udowodnić, że wiele rzeczy może wyglądać zupełnie inaczej. Zorganizowaliśmy na przykład Memoriał Marka Petrusewicza. To było wielkie widowisko – iluminacje świetlne, muzyka, ogrom wolontariuszy. Myślę, że cała aranżacja tych zawodów mogła spokojnie konkurować z Mistrzostwami Europy.
Chce pani zmieniać świat, a już raz wywołała pani burzę.
Mówimy o wydarzeniu sprzed trzech lat?
Dokładnie. Wtedy napisała pani o żenująco niskich nagrodach dla zwycięzców zawodów.
Powiedziałam prawdę. Tak przecież było. Trafiłam za to na dywanik. Odbyłam kilka rozmów dyscyplinujących. Ale za każdym razem starałam się wytłumaczyć o co mi chodziło.
Niektórzy poczuli się jednak dotknięci.
Sądzę, że byli to przede wszystkim ci, którzy ponosili winę za taki stan rzeczy. Ja nie żałuję tamtych słów. Gdyby trzeba było to bym je powtórzyła jeszcze raz.
Czy od czasu tej afery coś się zmieniło?
Myślę, że to pełznie w lepszym kierunku. Ten proces trzeba jednak przyspieszyć.
Zakończmy jednak naszą rozmowę na sporcie. Czy czuje pani, że powoli zbliża się do idealnej formy, która może przynieść sukcesy na najważniejszych zawodach?
Na pewno jestem silniejsza psychicznie i bardziej przygotowana mentalnie na walkę na międzynarodowych imprezach. Osiągnięcie takiego stanu zajęła mi wiele lat. Startuję na wielkich imprezach od 2009 roku, ale dopiero teraz dojrzałam. Zarówno w życiu codziennym jak i sportowym.