Przemysław Paszowski: Obserwując twój fanpage miałem wrażenie, że dobrze się bawiłaś tego lata. Tu morze i kitesurfing, tam góry i wspinaczka. Aleksandra Król: Jako sportowiec muszę trenować cały rok dlatego staram się spędzać wakacje tak aby nie wyjść z formy. W związku z tym łączę przyjemność z treningami. Sporty ekstremalne takie jak kitesurfing, deskorolka, wspinaczka idą w parze ze snowboardem. Poza tym jestem typem osoby, która nienawidzi leniuchować podczas urlopu, dlatego też alternatywnie spędzam czas. W sumie relaksuje mnie to i fizycznie i mentalnie.
To wszystko fajnie brzmi, ale był w tym wszystkim czas na takie solidne treningi?
Oczywiście, że tak. Mój sezon skończył się w połowie marca, a już po trzytygodniowej przerwie ruszyłam od razu z przygotowaniem fizycznym. Na wakacjach oczywiście oprócz wszystkich wymienionych już sportów znalazłam także czas na zajęcia siłowe oraz dietę.
Czy takie wjazdy, na przykład na kitesurfing, są potrzebne jako forma odreagowania?
Tak, jak wspominałam już niejednokrotnie jestem niejako uzależniona od adrenaliny i każdy swój wolny czas staram się spędzać aktywnie. Zawsze byłam osobą żywą. Mnie właśnie inna aktywność fizyczna – ekstremalna, niż snowboard relaksuje. Kitesurfing jest idealny, bo jest bardzo powiązany i podobny do snowboardu, więc jednocześnie dzięki niemu odpoczywam, ale też trenuję. Ponadto robię coś nowego, co sprawia, że nie wpadam w monotonię codziennego życia na desce.
Podobną metodę w trakcie przygotowań stosują nasi skoczkowie. Może jest więc to dla ciebie początek drogi na szczyt?
Miejmy nadzieję. Ze skoczkami mam dobry kontakt. Napawają mnie oni zawsze pozytywnym myśleniem. Zeszły sezon zaliczam do udanych. Oczywiście były w nim lepsze i gorsze starty, ale ogólnie jestem z niego zadowolona. Każdy kto śledził moje wyniki, wie że nie zawiodłam, lecz najpiękniejsze chwile wciąż przede mną. Myślę, że ten sezon będzie jeszcze lepszy. W końcu w tym sezonie mamy mistrzostwa świata.
Myślisz, że na mistrzostwach świata w Park City będziesz w stanie walczyć o medale?
Celuję w podium, bo czuję się mocna. Byłam już w ósemce mistrzostw świata, zajmowałam drugie i czwarte miejsca w Pucharze Świata, wywalczyłam złoty medal Uniwersjady, więc podium jest realnie w zasięgu ręki. Niemniej jednak sport to jest gra, może jednemu zabrać jak i drugiemu dać. Miejmy nadzieję, że szczęście będzie po mojej stronie, zwłaszcza że śnieg w USA jest moim ulubionym. Wiem, że stać mnie na bardzo dobry wynik.
A co musiało by się stać aby zrealizować tę wizję?
Musiałabym się wstrzelić idealnie z formą. Tego sobie życzę. Reszta przyjdzie sama.
Czy fakt, że miałaś udaną końcówkę poprzedniego sezonu sprawia, że do nadchodzącego podchodzisz spokojniejsza i pewniejsza?
Bardzo się cieszę z tak udanego zakończenia poprzedniej zimy. Teraz już nie mogę się doczekać rywalizacji w kolejnym sezonie. W mojej głowie jest dużo spokoju. Nie ukrywam, że to, co wydarzyło się w marcu, napawa mnie optymizmem. Czuję, że będzie dobrze i wiem, że stać mnie na bardzo dobre wyniki. Znowu mam sny, że zdobywam medal, a to w moim przypadku zawsze się sprawdzało – zatem dobry znak już jest.
W przygotowaniach do sezonu więcej uwagi poświęciłaś treningom siłowym. Czemu ma to służyć i jakie efekty ma to dać?
Przygotowanie fizyczne jest bardzo ważne, zwłaszcza obecnie, gdy sport wyśrubowany jest do granic wytrzymałości ludzkiej. Siła ma coraz większe znaczenie, więc wraz z trenerem kadry i moim prywatnym trenerem ze Szwajcarii doszliśmy do wniosku, że rezerw trzeba jeszcze poszukać właśnie w przygotowaniu fizycznym, bowiem technikę zawsze miałam nienaganną. Dlatego oprócz treningów z trenerem kadry od przygotowania fizycznego, trenuje z trenerem personalnym, który na co dzień pilnuje, bym była jeszcze mocniejsza fizycznie. Co cztery głowy to nie jedna. Mam nadzieję, że to przyniesie to pozytywne efekty na desce.
Aleksandra Król jest zawodniczką niezależną?
Snowboard to nie jest zwyczajny sport. To stan umysłu. Specyficzna konkurencja ekstremalna, która stała się sportem powszechnym. Sportowcem się bywa, a snowboardzistom pozostaje się do końca życia. Sam snowboard z zasady jest niezależny. To sport wywodzący się z buntu, z opozycji do nart. Snowboard jest dla osób które nie podążały wyznaczoną ścieżką i które nie lubią schematów. Taki punk rock na śniegu. Tak też jest ze mną. Mam mnóstwo indywidualnych pomysłów, które realizuję nieszablonowo, właśnie niezależnie, bo tylko wtedy ten sport można jeszcze czuć. A to przekłada się na luz, a w konsekwencji na wyniki.
Zapomniałaś dodać, że wiele decyzji sportowych podejmujesz bardzo samodzielnie.
Jestem doświadczoną zawodniczką i z niejednego pieca chleb jadłam. Umiem już zareagować szybko i adekwatnie do sytuacji. Po prostu doświadczenie pozwala mi podejmować decyzje, przy których inni się wahają. Czasem się to sprawdza, tak jak podczas Igrzysk Olimpijskich, gdy przed starem zmieniłam deskę, na której jeździłam tylko raz na treningu przed zawodami. Jednocześnie wiem, że nie jestem alfą i omegą, dlatego częstokrotnie rozmawiam z innymi osobami – trenerami, członkami PZN-u czy psychologami. To pozwala mi wybrać jak najbardziej optymalną strategię w danym momencie.
Przed Igrzyskami miałaś problemy z deską, teraz też miałaś problemy z deską. Co ty z nimi robisz, że tak szybko idą do kasacji?
Wynika to z podejmowanego przeze mnie ryzyka. Z jazdy na full. Gdy byłam młodsza i miałam jedną deskę, to spuszczałam nogę z gazu. Po prostu bałam się, że deska się zniszczy, gdy upadnę i nie będę miała na czym jeździć. Z biegiem czasu uświadomiłam sobie, że to jest pewna blokada, z która należy zerwać. Zupełnie o tym nie myśleć. Tylko jeździć na pełnych obrotach silnika. Stąd też liczne uszkodzenia. Poza tym mam za silne nogi od tych ćwiczeń latem (śmiech).
Desek szkoda, ale i pieniędzy szkoda, bo to wbrew pozorom nie jest tani sprzęt.
Niestety… Bardzo szybko straciłam około dziewięćset franków. To jedyny minus w całej tej sytuacji. To nie jest tani sprzęt, gdy większość sprzętu kupuje się samemu. Ze środków związkowych mam tylko dwie deski, a ja potrzebuję minimum cztery. Akurat ta zniszczona deska, była tą, którą kupiłam ze swoich pieniędzy. Jednak przyznaj, że ostatecznie zawsze lepiej złamać deskę niż nogi (śmiech).
Czy Aleksandra Król się czasem smuci? Ilekroć cię widzę to mam wrażenie, że jesteś oazą radości.
Jestem raczej pozytywną i bezkonfliktową osobą. Nerwy są zawsze złym doradcą, więc staram się złe emocje odstawić na bok i skupić się na tych pozytywnych.
A czy po tym sezonie też tak będzie?
Myślę że tak.
Aleksandra Król. Snowboardzistka. Specjalizuje się w slalomie gigancie równoległym i slalomie równoległym. Olimpijka z Soczi i Pjongczangu.