Aleksandra Kowalczuk doznała kontuzji w trakcie grudniowego Finału Grand Prix w Moskwie. „Podczas drugiej rundy strzeliło mi kolano i pomimo tego, że po pierwszym upadku jakoś wstałam z chęcią dokończenia walki, to gdy stało się to samo po raz drugi, z bólem serca musiałam zakończyć walkę” – relacjonowała wówczas zawodniczka. Mimo kontuzji, Polka z rankingu wywalczyła kwalifikację olimpijską.
Jak twierdzi zawodniczka, miesiąc po nieszczęsnych zawodach, w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej stwierdzono, że jest zdolna do treningów. W rezultacie Aleksandra Kowalczuk pojechała na zgrupowania do Giżycka i Stanów Zjednoczonych. „Moje treningi były krótsze niż reszty teamu, ze względu na dalszy ból w kolanie” – opisuje taekwondzistka.
„Ze Stanów pojechaliśmy prosto do Meksyku. Tam podczas pierwszego treningu kolano znowu strzeliło… Ból przez dwa następne dni był nie do opisania, więc zamiast trenować leżałam w łóżku” – mówi Aleksandra Kowalczuk.
Po powrocie do Polski zawodniczka zrobiła rezonans. „Dowiedziałam się, że mam zerwane więzadło krzyżowe i zapraszają mnie na operację, po której raczej nie zdążę przygotować się na Igrzyska. Pomijając ból kolana, to jak się czułam po usłyszeniu diagnozy było naprawdę okropne” – opisuje.
„Na szczęście w Poznaniu znalazł się lekarz, który powiedział, że rekonstrukcja na chwilę obecną jest raczej zbędna. Padła propozycja artroskopii. Jestem już kilka dni po zabiegu. Okazało się, że mam pękniętą łąkotkę, a więzadło nie jest całkowicie zerwane” – dodała.
W najbliższych tygodniach będzie przechodzić rehabilitację. Co oczywiste, nie będzie wówczas trenować. Mimo to Aleksandra Kowalczuk nadal liczy na start w Igrzyskach Olimpijskich.
Aleksandra Kowalczuk w swojej kategorii jest jedną z czołowych taekwondzistek na świecie. W 2018 i 2019 roku została mistrzynią Europy. „W pewnym sensie czuję się bohaterką” – mówiła wówczas w rozmowie z „Magazynem Sportowiec”.