Przemysław Paszowski: W tym roku miną cztery lata od momentu zakończenia przez panią kariery. Nie tęskni się za rywalizacją? Renata Mauer-Różańska: Nie wiem czy będę dobrze zrozumiana, ale rywalizując nie myślałam o rywalizacji.
Co to znaczy?
Uprawiałam taką dyscyplinę, w której trzeba było koncentrować się przede wszystkim na sobie. W moim wypadku ta rywalizacja to była ciągła praca nad sobą. To zresztą zostało mi do tej pory. Nadal mam skłonności do perfekcjonizmu.
Przez lata realizowała się pani na płaszczyźnie samorządowej. Czuła się pani bardziej politykiem czy społecznikiem?
Społecznikiem. Sprawy społeczne zawsze były mi bardzo bliskie. Nigdy nie czułam się politykiem.
Zadałem tamto pytanie nie bez kozery. Chciałem pokazać, że nie miała pani większego problemu odnaleźć się po zakończeniu kariery.
To prawda. Nie miałam takiego problemu, ponieważ jeszcze trenując strzelectwo, podejmowałam się wielu innych zadań. Od lat działam na przykład w Polskim Komitecie Olimpijskiej czy Regionalnej Radzie Olimpijskiej. Przez całą swoją karierę albo się uczyłam, albo studiowałam. Później byłam wykładowcą na uczelni. Od lat prowadzę zajęcia na Akademii Wychowania Fizycznego we Wrocławiu. Współpracuję też z Dolnośląską Szkołą Wyższą, gdzie mam zajęcia z przyszłymi dziennikarzami sportowymi.
I jakie ma pani wskazówki dla dziennikarzy sportowych?
Najważniejsza z nich to rzetelne przekazywanie informacji. Byłoby dobrze, gdyby dziennikarz bardziej pomagał zawodnikom niż im przeszkadzał.
Pani dziennikarze przeszkadzali?
Pamiętam taką sytuację z Igrzysk Olimpijskich w Sydney. Szłam na stołówkę, a za mną biegł dziennikarz i wołał do mnie z dość daleka. Zatrzymałam się, a on mnie pyta, czy wiem, że nie ma mnie na liście faworytek. Zrobiło mi się przykro, że słyszę takie pytanie podczas Igrzysk. Jaki był tego cel? Już nie pamiętam co odpowiedziałam. Wspominam o tym fakcie moim studentom, żeby spróbowali się wczuć w sytuację tego sportowca. Zawodnik podczas takiego ważnego startu i tak już jest wystarczająco obciążony psychicznie.
A czy dziennikarz sportowy ma prawo krytykować sportowców? Często ze strony zawodników pojawiają się głosy „nic nie osiągnąłeś, więc nie masz prawa oceniać”.
Ja bardzo nie lubię, kiedy ktoś kogoś ocenia. Od dziennikarza oczekuję rzetelnego przekazywania informacji. Niech własną ocenę wyrobią sobie sami kibice.
Studentów tez pani nie lubi oceniać?
Bardzo nie lubię oceniać! Dlatego zawsze daję im szansę na otrzymanie oceny bardzo dobrej. Ale oczywiście wiąże się to z koniecznością dodatkowej pracy.
Studenci muszą panią lubić.
Nie wiem (śmiech). Ale wiem, że ja lubię studentów.
Przygotowuje się pani do pisania doktoratu. Ta kariera naukowa jest bardziej pociągająca niż sport? Czemu w ogóle poszła pani w tym kierunku?
Jak już wspomniałam pracuję na uczelni od kilkunastu lat. I tak właściwie powinnam zabrać się za ten doktorat już dawno, ale nadmiar obowiązków nie pozwalał. Teraz postanowiłam, że już nadszedł czas aby go napisać.
O czym będzie doktorat?
Już prawie podjęłam decyzję o temacie pracy doktorskiej. Jednak to jeszcze nie jest decyzja ostateczna. Nie chciałbym o nim więc mówić, ponieważ w głowie mam jeszcze kilka innych tematów.
Jak w karierze naukowej pomaga pani kariera strzelecka?
Strzelectwo nauczyło mnie tego, że ciągle trzeba nad sobą pracować i się rozwijać. Praca naukowa to kolejny etap życiowego rozwoju.
Czy pani była od dziecka taka wyciszona czy to przyszło z czasem?
Należę do osób opanowanych. Zawsze lubiłam robić to co wymaga dużej koncentracji, precyzji, a także ciągłego zgłębiania wiedzy. Taka byłam, i taka jestem. To jest moja cecha, ale każdą cechę trzeba kształtować, żeby osiągać te cele, które sobie wyznaczamy.
Zawsze mnie nurtowało, dlaczego wybrała pani strzelectwo.
Strzelectwo to miłość od pierwszego strzelania.
Przez lata była to dyscyplina bardzo męska.
To nie jest dyscyplina męska! Powiem nawet więcej, że często w tej „męskiej” dyscyplinie wygrywały kobiety i to w różnych konkurencjach. Ja sama brałam udział w rywalizacji open i zdarzało mi się wygrywać nawet te męskie konkurencje, mimo że ich nie trenowałam.
Kiedy Renata Mauer-Różańska oddała swoje pierwsze strzały?
Podczas strzelania programowego w ramach przysposobienia obronnego. W tamtym czasie w ramach tego przedmiotu trzeba było zaliczyć strzelania. A że w mojej szkole działała sekcja strzelecka, to strzelanie programowe było zarazem swoistym naborem do sekcji. Nawet nauczyciel przysposobienia obronnego był jednocześnie szefem tej sekcji. Spośród tych, którzy najlepiej strzelali wybierał tych, którym proponował uprawianie strzelectwa. Podczas strzelań programowych miałam naprawdę bardzo dobre strzały. Mało tego! Gdy strzelałam z wiatrówki moi koledzy zabrali tarczę i pokazali ją trenerowi. Gdy on ją zobaczył to powiedział, że czy chcę czy nie to muszę strzelać.
Ale to chyba była trudna miłość. Myślę tutaj o wypadku, który miał miejsce niedługo po jednych z zawodów.
Ten wypadek miał miejsce po pięciu latach trenowania strzelectwa. W czasie, gdy będąc juniorką wygrywałam mistrzostwa Polski seniorek. Nieszczęśliwie wypadek wydarzył się niedługo po zmianie barw klubowych. Nawet nie zdążyłam jeszcze pomieszkać we Wrocławiu. Zaczęłam trenować w marcu 1989 roku, a wypadek miałam w czerwcu. Chciałam przejść przez jezdnię. Popatrzyłam na zegarek. Zapamiętałam, że była 11:20. A potem już nic nie pamiętam. Obudziłam się w szpitalu.
Gdy leżała pani w szpitalu myślała, że do tego sportu już się nie uda wrócić?
Wręcz przeciwnie! Wydawało mi się, że bardzo szybko wrócę. Ale niestety było inaczej. Złamana kość udowa długo nie chciała się zrastać. Lekarze sami byli zdziwieni czemu tak się dzieje. W związku z tym mój pobyt w szpitalu się przedłużył. Właściwie trzy miesiące spędziłam w szpitalu i pomimo tego że noga była usztywniona w gipsie to jednak tego zrostu przez dwanaście tygodni nie było. Trudno było mi wytrzymać to psychicznie. Zaczęły mi przepadać kolejne zawody.
Uciekała pani w literaturę.
Tak. Czytałam książki o relaksacji, wizualizacji i psychologii. Był to czas na układanie w głowie tego jak będę chciała prowadzić swoją karierę.
Można powiedzieć, że praktykowała pani trening mentalny zanim stało się to modne.
(śmiech) Coś w tym jest. I muszę panu powiedzieć, że z perspektywy czasu wiem, że tamten pobyt w szpitalu wpłynął pozytywnie na moją karierę. Dzięki poznaniu różnych technik w późniejszych latach mój poziom sportowy był o wiele wyższy.
Barcelona była lekcją pokory?
W Barcelonie moje wyniki nie były takie jakich oczekiwaliśmy, ale nie były aż tak złe. Zabrakło mi trzech punktów aby wejść do finału. Nie mogę powiedzieć, że to była porażka. Myślę, że wtedy mój organizm nie podołał. W Barcelonie były bardzo wysokie temperatury i wysoka wilgotność powietrza. Ja w takich warunkach do tej pory źle funkcjonuję.
Ocenia pani ten start z obecnej perspektywy, a co pani myślała zaraz po zakończeniu tego występu?
Myślałam, że zakończę karierę. Nawet zaczęłam szukać pracy. Tu nie chodziło nawet o rozczarowanie, ale o sytuację życiową. Nie będąc w finale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie będę miała stypendium.
Odwieczna zmora polskiego sportu.
Zdawałam sobie sprawę, że będę musiała znaleźć pracę, żeby móc dalej strzelać. I właściwie, gdyby nie pomoc klubu to nie wiem jakby moja sytuacja wyglądała. Najtrudniejszy był pierwszy rok. Było mi bardzo ciężko. Tym bardziej, że zaczęłam mieć problemy ze zdrowiem. W związku ze spadkiem wagi ciała mój ubiór strzelecki nie spełniał swojej funkcji. Potrzebny był mi zupełnie nowy strój, który był bardzo drogi. Ale tym razem pomogły mi władze związku, które mi kupiły ten ubiór. I znowu zaczęły się wyniki. W 1994 roku zdobyłam brąz mistrzostw świata i byłam już objęta programem stypendialnym. Zdobywając ten medal wywalczyłam zarazem kwalifikację dla Polski na Igrzyska Olimpijskie.
Ta dobra forma strzelecka przed Igrzyskami sprawiła, że jechała pani do Atlanty już jako faworytka. Odczuwała to pani?
Nie myślałam czy jestem w stanie zdobyć medal. Po prostu chciałam go zdobyć. To był mój cel. Ale pięć miesięcy przed Igrzyskami urodziłam dziecko. Musiałam więc zorganizować opiekę dla Natalki. Na szczęście moja mama bardzo mi wtedy pomogła. Mimo to naprawdę borykałam się z dylematem czy jechać na te Igrzyska. Z jednej strony chciałam, ale z drugiej miałam wyrzuty sumienia, że zostawiam własne dziecko. To rozstanie było dla mnie bardzo trudne.
A i przygotowania były zaburzone.
Nie było łatwo. W związku z tym, że karmiłam piersią to dziecko zawsze było blisko. Nawet na strzelnicy Natalka mi towarzyszyła. Chciałam ją zawsze mieć przy sobie. Dlatego to rozstanie było bardzo trudne. Ale wiedziałam, że nie mogę zabrać jej ze sobą.
Czy lecąc do Atlanty czuła się pani dobrze przygotowana czy była pewna niewiadoma?
Zawsze jest niewiadoma. A dwa dni wyjazdem na Igrzyska miałam jeszcze inny kłopot. Miałam stłuczkę samochodową. Musiałam zorganizować lawetę i naprawę. Mało tego. Zderzenie spowodowało bóle kręgosłupa, ale ja nawet nie miałam czasu pojechać do lekarza. W rezultacie do Atlanty poleciałam z silnymi bólami pleców. Na szczęście po tygodniu ustąpiły, ale nie wiedziałam czy wszystko jest w porządku z kręgosłupem.
I to są takie sytuacje, o których kibic przed telewizorem nie ma pojęcia.
To prawda. Ja do tej pory pamiętam ślubowanie w Hotelu Grand przy Kruczej. Stałam wtedy oparta o ścianę w jakimś kącie. Tak wyglądał mój stan psychiczny przed wylotem. Byłam niewyspana i przemęczona. Spałam cztery – pięć godzin na dobę. Dopiero w Atlancie miałam czas żeby się wyspać i odpocząć.
Pierwszego dnia Igrzysk wywalczyła pani złoto w prawdziwym horrorze. Czy przed ostatnim strzałem pojawił się taki błysk myśli, że gra idzie o złoty medal?
W czasie finału nie można myśleć o medalach. W czasie finału trzeba się skoncentrować na jak najlepszym oddaniu strzału. Pamiętam, że ja wtedy nie byłam zadowolona. Strzały były bardzo dobre, ale ja zastanawiałam się ile jest w tym szczęścia, a ile mojej pracy. Przed ostatnią próbą marzyłam o tym, żeby ten ostatni strzał był perfekcyjny technicznie. I rzeczywiście, gdy ten strzał oddałam to wiedziałam,że to był mój strzał. Kiedy popatrzyłam na monitor radość była niesamowita. Czasem zawodnikowi wydaje się, że wszystko zrobił dobrze, a ten strzał jest na innym miejscu tarczy niż się spodziewał. Wiedziałem, że to był mój dobrze wypracowany strzał. Wygrałam. Ale miałem też dużo szczęścia, ponieważ zwyciężyłam tylko o 0,2 punktu.
Podobno szczęście sprzyja lepszym.
Ale tych lepszych było w tym finale więcej! Jeśli mamy tak niewielkie różnice, to trudno powiedzieć, że ktoś był gorszy.
Była pani trochę zaskoczona tym złotym medalem?
Ja wchodząc na salę szłam za Petrą Horneber. Byłam przekonana, że idę za mistrzynią olimpijską. Gdy zobaczyłam jej ostatni strzał byłam mocno zaskoczona. Muszę tutaj przypomnieć, że my strzelając nie widziałyśmy klasyfikacji. Tylko publiczność je widziała. My słyszałyśmy tylko wyniki z poszczególnych stanowisk. Kiedy zobaczyłam ostatni strzał Petry pomyślałam, że być może złoży protest, bo mogła wystąpić awaria komputera. Takie sytuacje często zdarzały się w Barcelonie. Okazało się, że nie było awarii, a strzał został uznany.
Pierwsze emocje?
Długo nie wiedziałam, które zajęłam miejsce. Sędzia długo czekał na ogłoszenie wyników. Odwróciłam się do tyłu, aby zobaczyć jakiś znak od trenera. A on rozłożył ręce. Pomyślałam sobie, że albo będzie dogrywka albo ktoś złożył protest. Wobec tego na wszelki wypadek nie schodziłam ze stanowiska, żebym w przypadku dogrywki nie musiałam ustawiać się do tarczy. Takie były te pierwsze emocje (śmiech).
A gdy stała pani na najwyższym stopniu podium?
To było poczucie wielkiego szczęścia. Z jednej strony byłam bardzo zmęczona, ale z drugiej przeżywałam ogromne emocje. Przed wyjazdem do Atlanty obiecałam Natalce, że przywiozę jej medal.
Otworzyła pani wtedy worek medalowy dla naszej ekipy…
Zgadza się. Zdobyłam medal w pierwszym finale olimpijskim. Atmosfera w wiosce była bardzo waleczna. Panowała radość i optymizm. Po zdobyciu medalu dowiedziałam się też o przykrym zdarzeniu, jakim była śmierć szefa naszej misji pana Eugeniusza Pietrasika. Zmarł on podczas ceremonii otwarcia, w której ja nie brałam udziału. Nie wiedziałam więc o tym. Te dwa zdarzenia się kontrastowały. Mój medal pozwolił na chwilę zapomnieć o tym przykrym zdarzeniu.
Jeszcze podczas tych Igrzysk z osoby dość anonimowej stała się pani bardzo popularna. Przed panią była jeszcze jedna konkurencja. Jak odciąć się od takiego zgiełku?
Nie było to łatwe. Nie pamiętam ile wywiadów udzieliłam. Ale później już unikałam kontaktu z mediami, aby przygotować się do kolejnej konkurencji.
W niej sięgnęła pani po brąz. Medal, który – jaka pani mówi – przegrała.
Bo tak podchodzę do tego co się wydarzyło. Weszłam do finału z dwupunktową przewagą i rekordem olimpijskim. Ale w finale zaczęły się kłopoty. Gdy podeszłam na stanowisko zauważyłam, że czegoś na nim brakuje. Zgłosiłam to sędziemu, ale on mimo to wydał komendę „czas przygotowawczy”. Przez to całe zamieszanie nie zdążyłam przygotować się do strzelania na takim poziomie na jakim bym chciała. Co więcej byłam zdekoncentrowana. Pierwsze strzały były bardzo nieudane, a to powoduje że jeszcze trudniej się skupić. Zdawałam sobie sprawę, że tej dwupunktowej przewagi już nie ma i trzeba walczyć o jakikolwiek medal. W pewnym momencie byłam nawet na piątym miejscu. Dopiero w ostatnich strzałach pozbierałam się i zaczęłam strzelać bardzo dobrze. Zakończyłam dziesiątką i dzięki temu zdobyłam brązowy medal.
Po powrocie z Igrzysk została pani wybrana choćby sportowcem roku…
To było dla mnie wielkie wyróżnienie ze strony kibiców, bo w tej najlepszej dziesiątce było kilku innych uznanych mistrzów. Dla mnie to była wielka niespodzianka, ale też ogromna radość.
Była pani zaskoczona całą ta otoczką? Spodziewała się pani tego wracając do Polski?
Ani trochę. I szczerze mówiąc w ogóle o tym nie myślałam. Marzyłam o tym, żeby jak najszybciej zobaczyć moje dziecko. To było dla mnie najważniejsze.
W takich warunkach nie było łatwo przygotować się do kolejnych Igrzysk.
To prawda. Była wówczas masa zaproszeń na różne spotkania. Nie było łatwo zarządzać czasem. Tym bardziej, że przed wyjazdem do Atlanty zakończyłam studia, ale nie zdążyłam napisać pracy licencjackiej. Wiedziałam, że muszę jak najszybciej to zrobić, żeby dostać się na magisterkę. Na szczęście znów pomogła mi moja mama.
Kolejne Igrzyska były sinusoidą. Pierwszy start nieudany i napięcie wzrosło.
Dopiero po starcie zrozumiałam, że pierwszy raz uległam presji. Byłam na siebie wściekła.
Co to znaczy?
Moja silna strona nie zadziałała. Nie poradziłam sobie z tym. Gdy córka mi powiedziała, że niepotrzebnie tam pojechałam, to pomyślałam sobie, że chyba ma rację. Ale trzeba było się pozbierać i walczyć do końca.
Zeszło ciśnienie?
Zeszło, ale ten start kosztował mnie sporo zdrowia i trzeba było szybko stanąć na nogi. Z pomocą przyszedł fizjoterapeuta Pawła Nastuli pan Edmund Cichomski i on tak naprawdę pomógł mi dojść do siebie. Ja miałam tak silne bóle mięśni pleców, że bez jego pomocy nie udałoby mi się tak szybko zregenerować.
I w końcu ten finał i ten złoty medal. Znowu postawiła pani na swoim.
Wtedy wiedziałam, że walczę. Nie szukałam jakiegoś wyciszenia, wręcz przeciwnie. Starałam się pobudzić po to żeby mieć więcej siły i energii. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ponieważ nigdy wcześniej tak nie strzelałam. Walczyłam o każdy punkt. Pracowałam nad każdym strzałem. Nie mogłam sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. W finale miałam bardzo wysokie tętno, pomimo to karabin zatrzymywał się idealnie. Dla mnie to był cud. Gdy zapytano mnie komu dedykuję ten medal odpowiedziałam, że Panu Bogu.
>> Renata Mauer-Różańska podczas finału w Sydney
Po Sydney pani kariera zwolniła. Były jeszcze Ateny, ale to wszystko już nie było takie samo. Skąd się wzięło to przyhamowanie?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Być może miałam na głowie zbyt wiele różnych obowiązków. Trenowałam, pracowałam na uczelni, wychowywałam dziecko i choć bardzo pomagał mi mąż, chyba przeliczyłam swoje siły. Trudno było mi zrezygnować z czegokolwiek i w związku z tym nie dałam rady. Ale po Atenach był jeszcze jeden sukces. Na mistrzostwach Europy w Tallinie w 2005 roku nasza drużyna wywalczyła srebrny medal z wynikiem równym rekordowi świata .
Nie czuła się pani jakoś dziwnie w 2008 roku, gdy zamiast na strzelnicy była pani w studiu?
Pomimo że nie byłam na Igrzyskach to moje serce i myśli były w Pekinie. Czułam taką adrenalinę jakbym startowała w tych zawodach. Tak mi zostało do tej pory.
W jakim momencie pomyślała pani, że czas już odłożyć ten karabin na bok?
W momencie, gdy miałam już tak dużo obowiązków, że na treningi jeździłam po osiemnastej, a o treningu ogólnorozwojowym mogłam tak naprawdę zapomnieć. Doszłam do wniosku, że trzeba przemyśleć co jest dla mnie najważniejsze i zacząć rezygnować z pewnych rzeczy. Wiedziałam, że nie będę w stanie utrzymać wysokiej formy w kolejnych latach. Zwłaszcza że w 2009 roku urodziłam drugie dziecko.
Odchodziła pani jednak jako sportowiec spełniony. To nieczęsty przypadek.
To prawda. Dzięki strzelectwo mogłam się realizować, ale też wiele nauczyć i to nie tylko w dziedzinie sportu. Zyskałam ogromne życiowe doświadczenie. Przeżyłam tyle pięknych chwil. Wszystko to co wydarzyło się w trakcie mojej karierę miało głęboki sens. Gdy miał miejsce gorszy start zawsze potem pojawiała się mobilizacja do szukania lepszych rozwiązań i dzięki temu ten poziom można było utrzymać przez ponad dwadzieścia lat.
Może też dlatego w różnych rankingach na setną rocznicę odzyskania niepodległości znajdowała się pani w czołówce najlepszych sportowców.
Ja na siebie nie głosowałam (śmiech).
Ale to na pewno miłe, że po tylu latach ludzie pamiętają pani sukcesy.
Bardzo miłe! Czasem ludzie poznają mnie w sytuacjach, w których bym się tego nie spodziewała. Nie tak dawno byłam w przychodni. Usiadłam przed gabinetem i pani po sześćdziesiątce mnie poznała. Na dodatek pamiętała mnie z Igrzysk w Atlancie. A to było przecież ponad dwadzieścia lat temu!
To świadczy o tym, że Renata Mauer-Różańska przez ten czas nic się nie zmieniła.
Może i tak (śmiech). Ale naprawdę wtedy mi było bardzo miło. Tym bardziej, że ona pamiętała w jakiej dyscyplinie sportu startowałam, jaki wywalczyłam medal, więc naprawdę bardzo mnie to ucieszyło. Takie sytuacje od czasu do czasu się zdarzają.
Zastanawia się czasem pani co by było gdyby nie sport?
Gdybym nie uprawiała sportu chciałabym studiować konserwację zabytków architektury. Takie miałam plany, no ale w związku z tym, że sport był silniejszy to jednak…
…zabytki mogą być pokrzywdzone.
(śmiech) Dobrze się stało, że tak to się potoczyło. I cieszę się, że swoją wiedzę i doświadczeniem mogę dzielić się z innymi.
Kibice zapamiętali panią jako osobę niezwykle pogodną i radosną. I to się chyba nie zmieniło do tej pory.
To moja wrodzona natura. W swoim życiu spotykałam wspaniałych ludzi i podejrzewam, że to od nich mi się też udziela to pozytywne spojrzenie na życie.
Renata Mauer-Różańska. Strzelczyni. Jedna z najbardziej utytułowanych polskich sportsmenek. Trzykrotna medalistka olimpijska, w tym dwukrotnie złota (Atlanta, Sydney).W 1996 roku Renata Mauer-Różańska została wybrana najlepszym Sportowcem Polski. Wielokrotna medalistka mistrzostw Europy i świata. Przez dwie kadencje Renata Mauer-Różańska sprawowała mandat radnej Wrocławia. Wykładowca akademicki.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.