Przemysław Paszowski: Twój medal zawisł już na honorowym miejscu w domu? Kamil Kasperczak: Może nie tyle co zawisł, ale leży na honorowym miejscu w moim pokoju.
Lubisz patrzeć na swoje medale i wracać wspomnieniami do tamtych imprez czy może nie jesteś zbyt sentymentalny?
Bardzo często wracam do minionych imprez sportowych z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby powspominać zawody na których wszystko wyszło i byłem szczęśliwy, kiedy wchodziłem na podium. Wracam też do tych mniej udanych startów, po to aby wyciągnąć z nich jak najwięcej informacji i podczas kolejnych zawodów popełniać jak najmniej błędów.
A gdy wspominasz start w Buenos Aires to od razu na twojej twarzy pojawia się uśmiech?
Start w Buenos Aires wspominam bardzo dobrze, ponieważ zawody były zorganizowane na najwyższym poziomie. No i w końcu zdobyłem też medal. Najbardziej cieszy to, że z tak dużej imprezy wracam nie tylko z dużym workiem doświadczeń, ale także z pamiątką i nagrodą.
Z jakimi celami jechałeś na te Igrzyska? Pytam, bo jestem ciekawy czy udało ci się je zrealizować.
Starałem się nie myśleć o wyniku, ponieważ po pracy z psychologiem wiedziałem, że te myśli mi przeszkadzają, a nie pomagają w osiąganiu wysokich wyników. Ale wiadomo, że zawsze gdzieś są jakieś założenia. W starcie indywidualnym celowałem w pierwsza piątkę. Jednak po szermierce, którą zaczynałem zawody wiedziałem, że są na to marne szanse. Jeśli chodzi o start w sztafetach to wszystko zależało od tego kogo wylosuję. Jednak niezależnie od tego i tak dałbym z siebie wszystko.
W związku z tym, wynik indywidualny jest czymś, co cię cieszy czy jednak nieco rozczarowuje?
Dziewiąte miejsce na świecie bardzo cieszy. Ale tak jak już wcześniej wspomniałem celowałem w pierwszą piątkę.
Czy po występie indywidualnym miałeś w sobie jeszcze większą motywację przed sztafetą?
Motywacja była bardzo duża, ponieważ czułem niedosyt po starcie indywidualnym.
Czy znałeś się wcześniej z Laurą Hereidą? Z tego co czytałem to zostaliście dobrani trochę przypadkowo.
Nie nazwałbym tego przypadkowym dobraniem. Po prostu tak jak inni zostaliśmy połączeniu w duety na konferencji technicznej dzień przed startem. Z Laurą znałem się już dużo wcześniej. Gdy się dowiedziałem, że startujemy razem bardzo się ucieszyłem. Wiedziałem, że mamy duże szanse na medal. We dwoje tworzymy mocny duet.
Czy w takim międzynarodowym duecie trudniej się współpracuje?
Na pewno jest dużo trudniej, jeśli nie błyszczy się znajomością języków obcych. Mój angielski jest na poziomie podstawowym, jednak nie przeszkodziło to nam w dogadywaniu się. To są najlepsze lekcje.
Miałeś poczucie, że mimo różnic jesteście jednym teamem?
Wiadomo że w sztafecie nie ma „mnie” tylko jesteśmy „my”, czyli dwie osoby pracujące na sukces lub niepowodzenie. Całe szczęście w naszym przypadku okazało się to powodzeniem. Ja już wcześniej miałem możliwość startować w sztafetach mieszanych, dlatego też wiedziałem jak się zachowywać i postępować.
Kiedy zrozumiałeś, że macie bardzo realne szanse na medal?
O szansach na medal wiedziałem już, gdy usłyszałem z kim startuję, ponieważ trafiły na siebie dwie mocne osoby. A po pierwszym dniu startów, czyli po szermierce tylko się utwierdziłem w tych przemyśleniach.
Co powiedzieliście sobie przed ostatnią konkurencją?
Na minutę przed ostatnią konkurencją minutę powiedziałem do Laury „dobre strzelanie i szybki bieg”. Te cztery słowa wystarczyły.
Czy gdy ruszałeś na trasę kombinacji to myślałeś jak wielka jest stawka czy może wyłączyłeś to myślenie?
Gdy ruszałem strasznie się stresowałem. Wiedziałem, że walczę o medal i mam ogromne szanse na dogonienie Argentyńczyka. Niestety strzelanie mi na to nie pozwoliło i pozbawiło mnie i Laurę srebrnego medalu. W tym wszystkim zawiniła moja głowa. Podczas strzelania bardzo chciałem dogonić kolegów z przodu i tym samym przyspieszałem rytm swoich złożeń na strzelnicy, a co za tym idzie zacząłem pudłować.
Pierwsze uczucie po przekroczeniu mety?
Pierwsza myśl i uczucie, które przyszło mi do głowy to złość na samego siebie, ale połączona ze szczęściem. Z jednej strony cieszyłem się z medalu, ale z drugiej byłem na siebie zły za strzelanie.
Ten medal jest najcenniejszy w twoim dorobku?
Tak. Ale mam też na swoim koncie dwa medale mistrzostw Europy w konkurencjach sztafetowych.
Masz jeszcze na koncie wiele sukcesów juniorskich. Ale nie każdy świetny junior zostanie świetnym seniorem. Masz jakąś receptę na to?
Chcę po prostu trenować dalej tak jak trenowałem w ostatnim roku. To przyniosło efekty i sukcesy. Mam nadzieję, że zostanę także dobrym seniorem.
Poza Konradem Bukowieckim wszyscy polscy medaliści poprzednich Młodzieżowych Igrzysk Olimpijskich przepadli. Z tobą będzie inaczej?
Na tym etapie nie brakuje mi zawzięcia i chęci dalszego trenowania. Bardzo lubię rywalizację oraz ciężki trening. Moim największym sportowym marzeniem jest pojechanie na seniorskie Igrzyska Olimpijskie i przywiezienie z nich medalu.
Co determinuje cię do treningów?
To, że cała moja rodzina we mnie wierzy i mnie wspiera. Przyjaciele, których mam wokół siebie, oraz moja dziewczyna. Ona jest ze mną na każdym kroku i pomaga mi w trudnych chwilach.
Co jest twoim największym atutem?
Moim największym atutem jest to, że się nigdy nie poddaję i jestem bardzo ambitny. A porażka i niedosyt prowokuje mnie do jeszcze cięższej pracy.
A jak radzisz sobie z porażkami?
Nie ukrywam jestem wrażliwą osobą i każda porażka mnie boli. Bardzo trudno jest mi wybić to z głowy. Po nieudanych zawodach zwiększam obciążenia treningowe. To jest taki mój reset.
Pięciobój nowoczesny jest trudną dyscypliną. Nie zabraknie ci w przyszłości motywacji?
Sport to jest tak naprawdę moje całe życie. Poświęcam temu cały swój czas, siłę, energię i ciało. Zawsze chciałem uprawiać ten sport, robię to i będę zawsze robił. I raczej nigdy nie stracę motywacji do uprawiania tej ciężkiej dyscypliny.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.