Przemysław Paszowski: Jak minął urlop? Tomasz Bartnik: Bardzo dobrze. Udało się choć przez chwilę odpocząć po bardzo długim sezonie. Teraz czeka mnie powrót do treningów.
Urlop był wcześniej zaplanowany czy pojechał pan na niego, żeby uciec od zgiełku wokół pana osoby?
Był już zaplanowany od marca. Akurat po mistrzostwach świata była chwila wolnego, więc należało ją wykorzystać jak najlepiej.
W ostatnich dniach mówiono o panu bardzo dużo. Takie zainteresowanie pana cieszy czy jednak peszy?
Chyba bardziej peszy. Nie jestem do tego przyzwyczajony. Strzelectwo to jednak sport niszowy i nie budzi na co dzień takiego zainteresowania.
Świętował pan jakoś sukces? Czy podszedł do tego jak gdyby nigdy nic? Jeśli to drugie to od razu mówię, że nie uwierzę.
To chyba będzie pan musiał (śmiech). Naprawdę trudno w to uwierzyć, ale szybko przeszedłem do porządku dziennego. Jeśli chodzi o świętowanie to nie było jakiegoś hucznego, może też dlatego że zaraz po powrocie lecieliśmy na wakacje.
Jadąc na zawody przypuszczał pan, że mogą się tak potoczyć? Czy sam się pan zdziwił, że tak to wyszło?
Czułem się bardzo dobrze przygotowany do tych zawodów. W związku z tym wynik tym poziomie nie mógł dziwić. A przynajmniej nie mógł dziwić mnie. Wiedziałem przed startem na co mnie stać i wszystko potoczyło się zgodnie z planami. Z profitem w postaci złotego medalu.
Z tego co pan jednak mówił to przede wszystkim jechał pan na mistrzostwa świata po kwalifikację olimpijską, a medal wyszedł przy okazji.
Może nie tyle przy okazji, co był ukoronowaniem sukcesu jakim była kwalifikacja olimpijska. Nie ma co ukrywać, że jest ona marzeniem każdego sportowca. Ale żeby nie było – medal mistrzostw świata ma wyjątkowy smak.
Może po wywalczeniu kwalifikacji poczuł pan już ten luz i jakoś poszło?
Już wcześniej go czułem. Wiedziałem, że wszystko jest w porządku. Byłem maksymalnie skoncentrowany na swojej pracy. Gdybym się uspokoił po zdobyciu kwalifikacji i stres by się zmniejszył, coś mogłoby pójść nie tak.
Co pan sobie pomyślał po ostatnim strzale, gdy pana nazwisko wyświetlało się obok pierwszego miejsca?
To była eksplozja wielu emocji, które trudno opisać.
Strzelcy nie mogą dać się wodzić emocjom, prawda?
Zdecydowanie. Choć moim zdaniem stres jest niezbędny. Bez adrenaliny na odpowiednim poziomie nie będzie wyniku.
Jak duży wpływ na strzał ma jakiś przypływ emocji, myśli? Jak to wpływa na ciało?
Myśli mogą tylko przeszkadzać. Wtedy umysł skupia się nie na tym co trzeba. Koncentracja jest niemożliwa, a co za tym idzie trudno liczyć na dobrze oddany strzał. Dla odmiany przypływ emocji może wpłynąć na znaczne zwiększenie ciśnienia. To może istotnie zwiększyć ruchy broni, co również nie pomoże w oddaniu dobrego strzału. Podsumowując, na stanowisku trzeba być opanowanym i skoncentrowanym na tym co się robi.
Wiem, że przed samymi zawodami odbywał pan trening mentalny. Na czym on polegał?
U każdego na czym innym. U mnie polega to przede wszystkim na poukładaniu wszystkiego w głowie i umiejętności jak najdłuższego pozostania w stanie maksymalnego skupienia.
Czy to jest możliwe, żeby podczas strzelania maksymalnie się skoncentrować?
Trzeba to zrobić. Podstawowym problemem jest czas samej konkurencji. Przez około dwie godziny muszę utrzymywać koncentrację na najwyższym możliwym poziomie. To oznacza, że trzeba dużo odpoczywać, żeby w kluczowych momentach nie zgubić tej koncentracji.
I podczas mistrzostw świata te emocje czy napięcie nie rosło, gdy zawody zbliżały się do końca?
Na szczęście nie. Do samego końca udało mi się utrzymać nerwy na wodzy i pozostać w stanie maksymalnej koncentracji.
Wywalczył pan złoty medal chyba w najtrudniejszej z konkurencji, bo strzelaniu w trzech postawach.
Hmm… To zależy jak na to spojrzeć. To co dla jednego będzie łatwe dla innego już bardzo trudne. Na pewno trzy postawy są konkurencją najbardziej wymagająca ze względu na czas jej trwania i jednak trzy różne postawy, które trzeba trenować.
W której pozycji czuje się pan najpewniej?
W stojącej. Mam ją najlepiej dopracowaną, co oczywiście nie znaczy, że nie może być jeszcze lepiej.
Mało kto zdaje sobie sprawę jak fizyczna jest to konkurencja. Dużo wysiłku kosztują takie zawody?
Przede wszystkim męczą psychicznie. My jesteśmy tak przygotowani fizycznie, żeby móc wytrzymać kilka takich startów, jeśli byłoby trzeba. Ale na tych zawodach, gdy już opadła adrenalina to proszę mi wierzyć, że było trudno się poruszać.
Po wywalczeniu tego medalu nabierze pan jeszcze więcej wiatru w żagle?
Na pewno wzrośnie wiara we własne umiejętności. Ale uważam, że nadal jest nad czym pracować, żeby było jeszcze lepiej.
Co się stało, że zrobił pan w ostatnim czasie taki progres wynikowy?
Dużo się zmieniło niecałe dwa lata temu, kiedy zostałem członkiem Wojskowego Zespołu Sportowego w Bydgoszczy. Dzięki temu mam spokojną głowę. Jednak stypendia nie są najpewniejszą formą utrzymania się. Dzięki wojsku mogłem wreszcie pokonać kolejną barierę wynikową. Na treningach było bardzo dobrze już wcześniej, ale na zawodach zawsze czegoś brakowało.
Ma pan już kwalifikację olimpijską. Myśli pan już o starcie w Tokio?
Jeszcze nie. Do Igrzysk Olimpijskich prawie dwa lata, a mnie po drodze czeka kilka innych ważnych startów. Mam tutaj na myśli Mistrzostwa Europy, Puchary Świata czy Igrzyska Wojskowych. Każdy z tych startów będzie elementem przygotowań do Tokio. Jednak każdy z tych występów będę traktował jako ten najważniejszy w danym momencie.
Tomasz Bartnik. Strzelec sportowy. W 2018 roku wywalczył tytuł mistrza świata w strzelaniu w trzech postawach. Dwukrotny medalista Uniwersjady. Multimedalista mistrzostw Polski. Tomasz Bartnik jest jednym z pierwszych polskich sportowców, który zakwalifikował się na Igrzyska Olimpijskie w Tokio.
Dziennikarz radiowy i telewizyjny. W latach 2013-2016 redaktor naczelny portalu Juventum.pl Autor powieści "Pragnę, Kocham, Nienawidzę". Sport to dla niego nie tylko wyniki i zwycięstwa, ale wartości, które za sobą niesie.